W czerwcu 1939 r. m.in. w Kolnie, Myszyńcu i Pułtusku odbyły się uroczystości przekazania na wyposażenie Wojska Polskiego karabinów zakupionych ze społecznych składek. Szczególnie uroczystość w Myszyńcu jest dobrze udokumentowana, mamy sporo relacji prasowych i kilka zdjęć. To m.in. dzięki temu, że do wsi przyjechało Polskie Radio. Był to element objazdu terenu przygranicznego i propagandy medialnej, tzn. zachęcania mieszkańców i mieszkanek do wyposażenia się w odbiornik radiowy. Atmosferę wojny było już wówczas czuć, ale z ówczesnych relacji prasowych bardziej wybrzmiewa zapał Kurpiów i Kurpianek do obrony granic, wiara w siłę polskiej armii, chęć walki o Mazury. A przynajmniej to starali się pokazać korespondenci warszawskich gazet, by podnieść morale czytających relacje w obliczu nadchodzącej wojny.
Kto odpowiadał za takie zagęszczenie lokalnych uroczystości w czerwcu 1939 r. i ich patriotyczny charakter? Jak przebiegała spotkanie w Myszyńcu? O czym śpiewała na myszynieckim rynku Waleria Żarnoch? Jakie nastroje panowały na kurpiowskim pograniczu 29 czerwca 1939 r.? O tym (i wiele więcej) w niniejszym wpisie. Zapraszam!
Jak dowiadujemy się z tygodnika „Antena”, pisma o tematyce radiowo-telewizyjnej wydawanego przez Wydawnictwa Radia i Telewizji, w czerwcu 1939 r. Przez pełne dwa tygodnie samochód propagandowy Polskiego Radia jeździł z żywym i gorącym słowem polskim oraz z polską pieśnią i melodią taneczną wzdłuż naszego pogranicza, na Kurpiach. Co ciekawe, w marcu tego roku taki objazd urządziło też Główne Biuro Funduszu Pracy. Celem było przedstawienie wyników trzyletniej akcji dokształcania ludności i walki z analfabetyzmem ludności przedpoborowej. Akcję prowadził m.in. Fundusz Pracy i Komitet Pomocy Zimowej dla Bezrobotnych. Działania objęły m.in. zatrudnianie bezrobotnych nauczycieli na odcinku oświaty pozaszkolnej, by odciążyć nauczycieli i nauczycielki pracujących w szkołach. Objazd, w którym uczestniczył m.in. piszący do „Kuriera Poznańskiego” Edmund Męclewski, objął tereny powiatów szczuczyńskiego, łomżyńskiego i ostrołęckiego.
![]() |
Uczestnicy wycieczki Głównego Biura Funduszu Pracy po pograniczu polsko-niemieckim w marcu 1939 r. na przejściu granicznym w Wincencie. Źródło: „Kurjer Poznański”, 34 (1939), 153, s. 7. |
W tym czasie w mediach i dokumentach państwowych wprost mówiono o potrzebie propagandowego przygotowania do wojny, nie rozumiejąc tego negatywnie. Takiego zabarwienia słowo propaganda nabrała w XX w., gdy zabiegi propagandowe odgrywały kluczową rolę w indoktrynacji obywateli i obywatelek w państwach totalitarnych jak ZSRR, Włochy i III Rzesza Niemiecka. Sama propaganda (od łac. propagare, czyli rozkrzewiać, rozszerzać, rozciągać) to po prostu celowe oddziaływanie na zbiorowości i jednostki ludzkie w celu pozyskania zwolenników i sojuszników danej sprawy, wpojenia pożądanych przekonań i wywołania określonych dążeń i zachowań.
Po 1935 r., po śmierci Józefa Piłsudskiego, zwornika autorytarnej sanacji, a jednocześnie w obliczu narastającego zagrożenia ze strony sąsiadów, władze Polski skupione (a jednocześnie podzielone) wokół prezydenta Ignacego Mościckiego, ministra spraw zagranicznych Józefa Becka i marsz. Edwarda Śmigłego-Rydza musiały podjąć działania podnoszące morale obywateli i obywatelek, jednoczące społeczeństwo i przygotowujące je na ewentualną wojnę. Rządzący stali na stanowisku, że za plecami dobrze uzbrojonej polskiej armii powinni stać całkowicie w nią wierzący i ją wspierający obywatele i obywatelki. Sytuacji nie ułatwiały jednak wewnętrzne antagonizmy. Opozycja była skoncentrowana głównie wokół środowisk narodowych i chłopskich, które oddziaływały na dużą część społeczeństwa. Dodatkowo Polska nadal mierzyła się ze skutkami kryzysu gospodarczego z 1929 r.
Niemniej władze państwowe podjęły działania, by promować ideę obrony państwa jak najszerzej, a jednocześnie wzbudzić zaufanie do rządu. Proponowano, aby kłaść nacisk na pozytywne nastrajanie obywateli i obywatelek, a w czasie działań wojennych podtrzymywać społeczeństwo i wojsko na duchu. Według prof. Eugeniusza Cezarego Króla, znawcy zjawiska, propaganda polskiego rządu była, w przeciwieństwie np. do niemieckiej, improwizowana. To dlatego, że w Polsce skupiano się na obronie, zaś propaganda niemiecka była o niebo lepiej zorganizowana, a jej ostrze było skierowane nie tylko na obronę, ale przede wszystkim na atak, na uzasadnienie agresji. U naszych zachodnich sąsiadów propagandą zarządzało powstałe w 1933 r. Ministerstwo Propagandy i Oświecenia Publicznego Rzeszy kierowane przez Josepha Goebbelsa. W II RP dopiero kilka lat później podjęto próby ujednolicenia i centralizacji systemu propagandy, na czym szczególnie zależało władzom polskiego wojska. Kontrolowany przez armię Państwowy Urząd Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego dbał o sprawność fizyczną żołnierzy oraz obywatelek i obywateli zrzeszonych w lokalnych kołach organizacji, ale też prowadził działalność ideologiczno-uświadamiającą. Szerzono hasła pracy na rzecz państwa i obrony granic RP. Propagandą w wojsku i społeczeństwie zajmował się Wojskowy Instytut Naukowo-Oświatowy. Dopiero w 1938 r. w Polsce zaczął się porządkować system centralnie sterowanej propagandy. Organem wykonawczym było Biuro Koordynacji Propagandy z ośmioma sekcjami odpowiadającymi za poszczególne dziedziny, np. prasę, radio czy film. Jednak, zdaniem historyczki prof. Elżbiety Kaszuby, „do wybuchu II wojny światowej w Polsce nie udało się urzeczywistnić planu ujęcia propagandy państwowej w zwarty system, o jasnej strukturze instytucjonalnej, na szczycie zwieńczonej ogniwem w randze ministerstwa”.
W polskiej przedwojennej propagandzie, niezależnie od medium, podkreślano jedność narodu, siłę polskiej armii, a słabość wojska niemieckiego. E. Śmigłego-Rydza przedstawiano jako wielkiego wodza i kreowano na następcę J. Piłsudskiego. Motywacją do włączenia się w zbiórki społeczne na rzecz dozbrojenia armii lądowej i floty były liczne komunikaty o tym, że Polki i Polacy są bardzo ofiarni. Przykład innych miał pociągać kolejne osoby. Nie było to dalekie od prawdy, rzeczywiście ofiarność społeczeństwa była duża. Trudniejsze było, na co zwrócił uwagę prof. Adam Dobroński, mówienie o jedności społeczeństwa. Pomijano więc temat mniejszości narodowych, a tych w Polsce było ok. 1/3 społeczeństwa.
W polskiej przedwojennej propagandzie, niezależnie od medium, podkreślano jedność narodu, siłę polskiej armii, a słabość wojska niemieckiego. E. Śmigłego-Rydza przedstawiano jako wielkiego wodza i kreowano na następcę J. Piłsudskiego. Motywacją do włączenia się w zbiórki społeczne na rzecz dozbrojenia armii lądowej i floty były liczne komunikaty o tym, że Polki i Polacy są bardzo ofiarni. Przykład innych miał pociągać kolejne osoby. Nie było to dalekie od prawdy, rzeczywiście ofiarność społeczeństwa była duża. Trudniejsze było, na co zwrócił uwagę prof. Adam Dobroński, mówienie o jedności społeczeństwa. Pomijano więc temat mniejszości narodowych, a tych w Polsce było ok. 1/3 społeczeństwa.
Warto w tym miejscu pokazać plakat opublikowany tuż przed wojną ze słowami E. Śmigłego-Rydza jako hasłem przewodnim: Gwałt siłą zadany musi być siłą odparty. Sylwetkę marszałka opatrzono jego słowami o powszechnej mobilizacji społecznej. Plakat, spełniający najważniejsze założenia polskiej propagandy, uwypuklał siłę armii przez ukazanie różnych rodzajów sił zbrojnych i niezłomność Naczelnego Wodza, jak również ilustrował koncepcję narodu pod bronią.
![]() |
Źródło: domena publiczna, Wikimedia Commons (dostęp 18 II 2025 r.). |
Przedwojenna kampania propagandowa dotarła i na Kurpie Zielone, co było do przewidzenia, ponieważ był to teren pograniczny i w przypadku wybuchu wojny byłby na pierwszej linii ognia. Dlatego należało tu zadbać o odpowiednie patriotyczne nastroje. W tym czasie w prasie ogólnopolskiej często pojawiały się artykuły o regionie i ludziach tu mieszkających. Miało to również na celu wzbudzenie poczucia odpowiedzialności za kraj u samych Kurpiów i Kurpianek, którzy, czując o sobie w prasie, jak liczono, poczują większą mobilizację i wspólnotę z narodem. Przy okazji rysu historycznego często wspominano, że Kurpie niejednokrotnie w przeszłości udowodnili swoje oddanie ojczyźnie. W „Kurjerze Warszawskim” korespondent o inicjałach H.K. pisał, że na granicy polsko-niemieckiej, gdzie strażuje żołnierz polski, tu przywarował jak brytan Kurp, co niegdyś w dobie szwedzkiego potopu trzebił najeźdźcę, i teraz zdaje się mówić: – Tylko spróbuj! Ilustracją patriotyzmu Puszczan były przykłady ich działań podczas potopu szwedzkiego (pomińmy to, czy można już wówczas mówić o Kurpiach....) i w XVIII w. Jak dawniej, tak i teraz Kurpie mieli stanąć na wezwanie ojczyzny. Ciekawe, że H.K. nie wspomniał ani słowem o udziale ludności Puszczy Zielonej w powstaniach listopadowym i styczniowym. Anegdotycznie o udziale Kurpiów w insurekcji 1863 r. pisał Edmund Męclewski z „Kuriera Poznańskiego”. Jeśli chodzi o bitność i patriotyzm, to właśnie Kurpie (i górale podhalańscy) wyróżniali się spośród szarej masy chłopów, jak zaznaczył w „Gazecie Robotniczej” w 1939 r. W. Szumański.
![]() |
Wieś Dąbrowy. Fot. Rudolf Macura. Źródło: „Turysta w Polsce”, 2 (1936), 6, s. 5. |
Czesław Kotlarczyk na łamach „Anteny” zanotował, że Kurpie Zielone to Prastara (...) ziemia piastowska — a od wieków zamieszkuje ją lud wierny, twardy i niezłomny. Z kolei korespondent gazety „Radio dla Wszystkich” o inicjałach L.S. tak opisał pogranicze: Zarośnięty trawą i zielskiem wąski pas ziemi okalają z dwóch stron słupy graniczne. To granica Rzeczypospolitej i Prus Wschodnich. Białą wstęgę bitego gościńca przecinają szlabany. Po naszej stronie szarzeją strzechy wsi Dąbrowa, po tamtej – rozsiane są z rzadka domki niemieckich kolonistów, pokryte czerwoną dachówką. To Rozogi, a dalej – Szczytno. Cicho tu i dziwnie martwo. Nikogo nie widać i, zda się, panuje na tym odcinku granicy niczym niezmącony spokój. Kto wie, jak długo... Natomiast dziennikarz podpisany jako W. Biel. w dzienniku pt. „Express Poranny” notował: Tuż za ostatnimi domami wioski: szlaban biało-czerwono malowany i budka strażnicza. Przy niej żołnierz z karabinem w dłoni. Kilkadziesiąt metrów dalej znów szlaban – czerwono-biało-czarny i domki jakiejś wioski. Tu Dąbrowa – tam Rozogi. Obie nazwy polskie, tu mówią po polsku i tam też... gdy nikt obcy nie nadsłuchuje. Tu jednak sztandary białoczerwone, tam znak swastyki panuje. Edmund Męclewski w „Kurierze Poznańskim” przywoływał opinie Kurpiów, że widoczne w kilkumetrowym pasie za kordonem murowane zabudowania były elementem niemieckiej propagandy i powstały w celach reprezentacyjnych. Korespondent „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”, widząc imponującą zabudowę wsi Karpy (Karpen), miał świadomość, że za tą nadgraniczną wsią są inne, których nie przebudowywano na gwałt kosztem państwa. Ubogie, może uboższe od naszych, chatynki mazurskie, poletka, takie same ubogie łąki omszałe nieukulturalnione jeszcze. Nic dziwnego, że, jak czytamy w „Kurierze Poznańskim”, ludność pogranicza kpi sobie na ten temat z „grencjerów” dowoli, a zjadliwie. Robili tak i Kurpie, z którymi w Łączkach i okolicach rozmawiał J.J. Żuk: gwarzą ze sobą o polityce, pokpiwają z krewniaków z za „rowu”, kurzą macherkę i grzeją się do słońca.
Niektórzy Puszczanie podejmowali podobne działania jak władze niemieckie, pracując na pokaz. Reporter „Anteny” zapisał: Najbardziej ogniste konie zaprzęga Kurp do swego najlepszego wozu, kiedy jedzie drogą pograniczną: „Niech widzą, na co nas stać, że w Polsce dobrze się dzieje!”. J.J. Żuk z „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” opisał zachowanie gospodarza Zielińskiego z Łączek, którego działka przytyka bezpośrednio do rowu granicznego. Mężczyzna przebiedował kilka lat, zanim założył piękny sad, – zanim pokrył swoje domostwo blachą, przez długie miesiące tuczył świnie, sobie odmawiając wielu rzeczy – a wszystko to robił dlatego, aby „somsiadom” z za rowu pokazać, że w Polsce coraz lepiej, coraz dostatniej”.
W czerwcu 1939 r. Czesław Kotlarczyk pisał o odczuwalnym na pograniczu żalu, że część terenów zamieszkałych przez Polaków znalazła się za granicą niemiecką. Czytamy: Wydawałoby się, że przecież i po tej i po tamtej stronie ziemia jest taka sama, takie same są łany zbóż i tym samym językiem mówi rdzenna ludność. A przecież tuż za słupem granicznym stoi tablica z napisem: „Zollstrasse zum Zolam Friedrichshof” – droga celna do Urzędu Celnego w Friedrichshof. Ten Friedrichshof – to są właśnie Rozogi. A tablica przypomina, że w tym miejscu odwiecznie przez Polaków zamieszkałe ziemie rozdarte zostały linią granicy, i, że przecież musi nadejść dzień, kiedy WSZYSCY POLACY ZNAJDĄ SIĘ POD WSPÓLNĄ OJCZYSTĄ STRZECHĄ. W dalszej części reportażu czytamy: zaprowadził mnie inny Kurp nad samą granicę, i wskazując na połyskującą po tamtej stronie taflę jeziora, powiedział:
– To jezioro – to nasze i nam się należy. Tam są ryby, których w naszej gminie nie ma, bo i jeziora po tej stronie nie mamy. Więc co robić – ryby stamtąd szmuglować, z naszego własnego jeziora?! Nie to już chyba to jezioro musi przyjść do nas...
Były to jednak nieliczne przykłady zainteresowania tym, co za granicą, ale i tak bardziej w kontekście bieżących potrzeb gospodarczych, nie, jak chcieli to widzieć autorzy memoriału z 1937 r. o stosunkach na pograniczu, czegoś poważniejszego. Narzekali, że inteligencja z terenów pogranicza O takich szczegółach, jak kwestia Polaków w Prusach Wschodnich (...) w ogromnej swej masie nic nie wie. Akcja odczytowa, jeśli nawet istnieje, to zadanie swoje spełnia bardzo połowicznie; przyjście na tego rodzaju odczyt jest u inteligencji tamtejszej raczej aktem towarzyskim, niż wynikiem zainteresowania się omawianą sprawą.
Niemniej Kurpie z pogranicza mieli być świadomi pokrewieństwa z Mazurami. Męclewski donosił w poznańskiej gazecie, że w pogranicznych wsiach po polskiej nie stronie nie było świetlicy, w której nie mówiono by o braciach z za kordonu. Pisał: Znają też Kurpie warunki życia w Prusach wszak łatwiej rozmówią się z ludnością pograniczną Prus po polsku, niż po niemiecku; uważają ją – i słusznie za braci. Natomiast odwiedzający Łączki w czerwcu 1939 r. J.J. Żuk z „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” pisał: Tutejsi gospodarcze wiedzą, co się tam dzieje, ale niedokładnie i chaotycznie.
Temat braci zza kordonu na Kurpiach spopularyzowali w okresie plebiscytu na Warmii, Mazurach i Powiślu w 1920 r. kurpiowscy działacze, np. nauczyciele: w Cyku Czesław Wycech, w Dąbrowach Władysław Horoch, a w Pełtach Jan Zwarycz, a szczególnie Adam Chętnik. W celu koordynacji działań wokół plebiscytu Chętnik powołał Związek Puszczański, który wydawał czasopismo „Gość Puszczański”. Dodatkiem do czasopisma był „Goniec Pograniczny”. Na rzecz sprawy mazurskiej wiecowano m.in. w Łomży i Przasnyszu, miastach po obu stronach dawnej Puszczy Zielonej, a w jej obrębie w Kadzidle, Łysych, Zbójnej, Zalasie, Dąbrowach i Wolkowych. Plebiscyt przeprowadzony 11 lipca 1920 r. zakończył
się klęską Polski. Przykładowo w sąsiadującym z Kurpiami powiecie szczycieńskim za Polską głosowało 497 osób, za Prusami 48 167 osób.
![]() |
Pogranicze polsko-niemieckie w 1932 r., arkusz Chorzele, skala 1:100 000. Źródło (dostęp 18 II 2025 r.). Ta sama mapa w większej rozdzielczości (dostęp 18 II 2025 r.). |
W czerwcu 1939 r. korespondent „Anteny” opisał doświadczenia z objazdu po pograniczu w ramach akcji Polskiego Radia: Któregoś dnia oprowadza mnie po swoich łąkach stary, siwiuteńki gospodarz. W odległości kilkudziesięciu kroków od zabudowań gospodarskich ciągnie się wiecznie żywa rana tej ziemi – niesprawiedliwa granica.
Stanął gospodarz i rękę przed siebie wyciąga:
– Widzi pan te budynki po tamtej stronie? 0, tam, trochę na lewo? A wie pan, jak się nazywa ten mój sąsiad „z zagranicy”? Witkowski. – Tak samo, jak ja... To mój starszy brat. Tylko, że mnie na chrzcie świętym dano imię Jan, a oni tam muszą się nazywać Otto, Wilhelm, albo Karl – tak ich chrzczą przymusowo. Ja jestem Polak i oni też Polacy. Ale są zapisani „dojcz”, bo powiedzieli im, że inaczej, to wywiozą ich precz...
Sąsiedzi rozmawiali ze sobą przez rowy graniczne. Chociaż dzieci z pruskiej strony nie rozumiały nic po polsku, to rodzice mówili po polsku zupełnie poprawnie. Czasem mieszali słowa polskie z niemieckimi. J.J. Żuk, relacjonując spotkanie z grupą młodzieży z obu stron granicy, zapisał: Podniecone umysły „zagranicznych” Mazurów, reagują na moje pytania, ostrożne zresztą, za szczerością i otwartością. Drży w ich głosie jakaś nuta tęsknoty za swobodą. To się daje odczuć. Już miałem przystąpić do polityki, gdy padło słowo: „Zollbeamter”! Zerwali się biedacy wystraszeni, pozbierali czapki i chyłkiem poza żytem ruszyli do wsi, żegnani przez naszych zaprosinami na niedzielę. Zdala szedł, prowadząc rower „Zollbeamter”, robiąc swój zwykły objazd granicy.
Kontakty przez granicę były bowiem zabronione. W memoriale o pograniczu z 1937 r. relacjonowano: Władze niemieckie surowo karzą wszelkie rozmowy przez rów graniczny, a nawet likwidują rozmowy z ludnością polską, która czasem chodzi do Niemiec na przepustki. Potwierdza to relacja J.J. Żuka z czerwca 1939 r., który rozmawiał z gospodarzami z Łączek i okolic. Zanotował: Mazurzy z za rowu nie chcą rozmawiać z naszymi Kurpiami. Uciekają od rowu z pługami, gdy się kto z naszych zbliży. Ich bydło – pasie się na rządowych pastwiskach za wsią daleko od granicy. (...) stosunki sąsiedzkie ich Fuchrer mocno naderwał. Z kolei strona polska nie wprowadzała odgórnych zakazów kontaktów z sąsiadami. Korespondent „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” zauważył: Ludzie pracują w polu nad rowem, pasą bydło, a w święto siadają na trawie, chcąc pogwarzyć z „somsiadami”, jak dawniej, przed mową Hitlera, – ale tam, ocknął się usypiany „Smentek”, pełen nieufności, pompowany agitacją antypolską.
Dzień po spisie ludności w Niemczech, podczas którego w Prusach Wschodnich ludzie spisywano, nawet ich nie pytając (jeśli wierzyć J.J. Żukowi) jako Niemców, dziennikarz zauważył taką scenę: Nad rowem odświętnie ubrany „niemiecz” siedząc gwarzy z dwoma Kurpiankami. (...) To znajomi od dawna. Mazur pomagał im jeszcze w czasie wielkiej wojny uprawiać pole. Stąd ta zażyłość. Aby go nie spłoszyć, rzucam mu za rów papierosa i zaczynamy rozmowę, o pogodzie i o żytach, które są w tym roku piękne. Nieopatrznie rzucam pytanie:
– „A jak tam spis ludności u was poszedł?”
– „Jo nie nie wziem”. – W oczach niefność i lęk.
(...) – „Przecież u was wczoraj spisywali ludność”.
– „Jo nic nie wziem”. – Niespokojnie ogląda się za bydłem i korzysta z pierwszej okazji, aby odejść.
Czasem bardziej można było wyczuć przesiąknięcie sąsiadów ideologią hitlerowską. J.J. Żuk, spacerując z rodziną przy rowie granicznym w okolicy Łączek, spotkał się z Borkowską, żoną niemieckiego nauczyciela ze wsi Karpen, i żoną kierownika placówki granicznej. Mimo nieufności, którą było czuć, i pozdrowienia Heil Hitler w wykonaniu Niemek, wysłannik warszawskiej gazety (rozmawiający z nimi po niemiecku) uznał, że stosunki dyplomatyczne zostały nawiązane. Gdy w drodze powrotnej dołączył się do gospodarza Maćka gwarzącego z młodym Mazurem przez granicę, siedzących po przeciwległych brzegach rowu granicznego z opuszczonymi nogami, usłyszeli, że Biali, to Niemcy – czysta rasa, z którą żydom, którzy zostali [tj. nie wyjechali po rozpoczęciu prześladowań – przyp. M.W.K.] nie wolno robić żadnych interesów. Jednocześnie Mazur nie chciał odpowiadać na pytania dotyczące reżimu hitlerowskiego i zbywał Polaków.
W prasie podkreślano wagę tematyki granic II RP i jej szczególne znaczenie dla Kurpiów. „Antena” podała: Tutaj sprawa granic nie od wczoraj wyrosła. I nie masz tu żadnych wahań ani wątpliwości — jest tylko gotowość i świadomość własnej mocy tak zupełna, jakby tu właśnie, na tym mazurskim pograniczu, hasło polskiej siły, zwartości i gotowości ogarnęło dusze ludzkie najżarliwszym płomieniem. Dziennikarz H.K. z „Kurjera Warszawskiego” tak pisał o pogranicznych Kurpiach: Ciężkim potnym znojem wydobywa z ubogiej ziemi, z tych jałowych smutnych „psiochów” trochę żyta, trochę kartofli, czasem cóż zarobi (złotówkę dziennie) przy budowie szosy i tak żyje i trzyma straż nad granicą. W innym tekście przyznawał, że nie rozumie, dlaczego tak mało ludzi interesuje się Kurpiami, choć stąd do Warszawy niedaleko (...). Dobrze więc się stało, że nie zapomniało o Kurpiach Polskie Radio.
W 1939 r. po Polsce przez 9 miesięcy jeździły 3 samochody propagandowe Polskiego Radia, które, według reportera „Kurjera Warszawskiego”, przemierzyły blisko 20 tysięcy kilometrów, odwiedziły około 3 tysięcy miejscowości. Nadawały i nadają muzykę, śpiew, aktualne pogadanki z dziedziny obrony Państwa. Samochód radiowy opisywano jako Wielki wóz z instalacją elektro-akustyczną, z czterema głośnikami kierunkowymi o takiej sile, że głos ich dociera na 3 do 6 kilometrów. Korespondent H.K. był przekonany o tym, że radiowe wozy wzbudziły sensację w każdym małym miasteczku, w każdej wsi, choćby przy uczęszczanych szlakach położonej (...), były „wydarzeniem” dnia, a potem – tematem rozmów na dobry tydzień. Dziennikarz W. Biel. w „Expressie Porannym” zaznaczył: Z wozów tych można transmitować programy wszystkich stacyj polskich oraz nadawać własne przemówienia i płyty gramofonowe. Na pograniczu polsko-niemieckim wozy pełniły ważne zadanie: przeciwdziałały propagandzie hitlerowskiej.
![]() |
Samochód propagandowy Polskiego Radia pod masztem antenowym Rozgłośni Wileńskiej chwilę przed wyruszeniem na pogranicze Prus Wschodnich, 1939 r. Źródło: „Antena”, 6 (1939), 25, s. 6. |
Czy samochód Polskiego Radia był w Kolnie 11 czerwca 1939 r., gdy zorganizowano tam przekazanie Straży Granicznej 2 karabinów zakupionych ze składek społecznych? Chyba nie, brakuje relacji to potwierdzających. Choć samo Kolno to już nie Kurpie, to w pobliżu mieszkała ludność kurpiowska. W mieście siedzibę miały władze powiatu kolneńskiego obejmującego wsie kurpiowskie należące np. do gminy Czerwone. Z Kolna było blisko do granicy polsko-niemieckiej. W mieście mieścił się komisariat Straży Granicznej powołany rozkazem nr 1 Naczelnego Inspektora Straży Celnej gen. bryg. Stefana Pasławskiego w sprawach organizacji Mazowieckiego Inspektoratu Okręgowego Straży Granicznej wydanym 12 marca 1928 r. Komisariat „Kolno” przydzielono do Inspektoratu Granicznego nr 1 „Stawiska”. Polegały mu, według badacza dziejów Straży Granicznej Antoniego Krzysztofa Sobczaka, placówki SG I linii (Kiełcze-Kopki, Brzozowo i Wincenta) oraz placówka II linii w Kolnie. Rozkaz komendanta Straży Granicznej płk. Jana Jura-Gorzechowskiego z 10 maja 1938 r. przemianował inspektoraty graniczne na obwody Straży Granicznej. Kolneński komisariat wszedł w skład Obwodu Straży Granicznej „Łomża”.
![]() |
Baza mapy: WIG, Ar. 45 rok wydania 1932, Mapa ze znakami taktycznymi – Kerim44, domena publiczna, Wikimedia Commons (dostęp 18 II 2025 r.). |
Z powodu pogranicznego położenia Kolna i jego znaczenia w systemie Straży Granicznej, a także z powodu podobieństwa do wydarzenia w Myszyńcu, o którym za chwilę, piszę też o uroczystości przekazania ręcznego karabinu maszynowego zakupionego przez Spółdzielnię Mleczarską w Kolnie i drugiego ufundowanego ze środków zebranych przez społeczności średnio zamożnej wsi Zabiele. Znalazłam jedną relację prasową na ten temat, co ważne, w czasopiśmie Straży Granicznej pt. „Czaty”. Według Tadeusza Chełmeckiego, od 1937 r. oficera wywiadowczego SG i zastępcy naczelnika w Inspektoracie SG w Łomży, nadmierny napływ energii, zupełnie naturalny w obecnej naprężonej sytuacji, znalazł ujście w formie społecznej zbiórki na dozbrojenie polskiej armii. Mieszkańcy wsi Zabiele Radzili, umawiali się, tu pogawędka, tam narada, wreszcie udali się do ulubionego przez siebie dra P. w Kolnie z prośbą o poradę. Poradził im, aby kupili rkm. Cicho, bez żadnego rozgłosu zbierali składki, lecz chcieli tylko jednego: „Zabielacy mają być pierwsi po to, aby i innych do składek poderwać”.
W uroczystości w Kolnie wzięło udział ok. 4 tys. osób, wszystkie organizacje, młodzież, dziatwa szkolna przybyły na uroczystość, ślubując, że pogranicze jest i będzie zawsze pancerzem Polski, i bijąc brawo rolnikowi Kowalczykowi, gdy oddając zakupiony przez Zabiele rkm Komendantowi Obwodu Straży Granicznej, nawoływał: „Robotnicy i my, chłopskie syny, kupujmy karabiny. Gminy, miasta, magistraty, — niech kupią Polsce armaty, a najlepse jeroplany — urzędnicy, no i pany!”. Karabiny przyjął Komendant Obwodu Straży Granicznej, który podziękował wszystkim nie tylko za dar, (...) za zrozumienie naszego [pograniczników — przyp. M.W.K.] zadania i stale udzielaną pomoc. Z kolei Inspektor SG dziękował zebranym za zrozumienie tego, że przez 1000 lat naszej historii stale Niemcy wyciągają po nas chciwe dłonie, chcą robotnika polskiego i chłopa zmusić do pracy na swój pożytek i do wysługiwania się Niemcom, i że do tego nie doprowadzą nigdy, gdyż najlepszymi liniami Zygfryda czy Maginota są mężne piersi żołnierza, chłopski upór, dyscyplina, dzielność, zapał i bohaterstwo. W przemówieniach dużo mówiono o prześladowaniu braci Mazurów. Zabierający głos wyrażali hołd dla Wodza Naczelnego, gotowość natychmiastowej walki na każde wezwanie.
Chełmecki zanotował, że na fali zapału w Kolnie postanowiono stworzyć spółdzielnię zbożową. Tak uzasadniano decyzję:
— To my będziemy mieli zysk i karabin też się kupi, a polskie zboże, polskimi rękoma wyhodowane, przez polskie spółdzielnie pójdzie do polskiego Gdańska.
Podczas uroczystości ludzie ze wsi Borkowo podeszli do doktora P., prosząc by przyjechał do nich i zorganizował zbiórkę na rkm. z samego tylko Borkowa, a gospodarz Roman Andrzej z m. Tyszki oddał odrazu swój własny pistolet na obronę kraju.
Straż Graniczną ceniono nie tylko ze względu na obronę granic. Na kurpiowsko-mazurskim pograniczu (jak i w innych częściach kraju) zasługi w rozwoju regionu poznański korespondent E. Męclewski widział właśnie w SG wygłaszającej przez swych funkcjonariuszy odczyty, udostępniającej świetlice, radio, zasilającej biblioteki książkami, i czasopismami, opiekującej się grobami powstańców, przeprowadzającej dożywianie i ubieranie dzieci szkolnych itd. itd. Piękna ta praca naszych strażników (...) zjednuje im serca ludności bez reszty i jest najlepiej pojętą służbą społeczną.
![]() |
Od lewej: Marian Grudziński, Tomasz Kapelański (prezes spółdzielni w Kolnie), Michał Seskiewicz (kierownik mleczarni w Kolnie), wszyscy będący członkami zarządu mleczarni, tu podczas spaceru ulicami Warszawy, 1930 r. Zbiory Jana Kapelańskiego. Źródło (dostęp 18 II 2025 r.). |
Ponad 2 tygodnie później na podobną uroczystość w Myszyńcu zaproszono korespondentów różnych gazet z Warszawy, by mogli poznać metody pracy propagandowej Polskiego Radia. O dziennikarskiej wycieczce do, jak to często podkreślano, stolicy Kurpiów, pisał w „Kurjerze Polskim” jej uczestnik o inicjałach b.p. oraz T. Morawski z gazety „ABC. Nowiny Codzienne”. Ten drugi zaznaczył, że gdy ekipa jechała do Myszyńca, panował kiepski nastrój, wszyscy byli bowiem zmęczeni (wielu jechało prosto z nocnej zmiany), rozmowy urywały się i tylko niestrawione ilości czereśni zaofiarowane nam przez gościnnego gospodarza naszej wyprawy dr. Pawliczaka z Polskiego Radia, nie pozwalała na pospanie większej części towarzystwa. Mimo to droga wlokła się w nieskończoność. Ekipa, w której na pewno była jedna dziennikarka, zatrzymała się w Ostrołęce, by rozprostować kości, zjeść śniadanie i obejrzeć małe i czyste, jak zaznaczył T. Morawski, miasto. Odwiedzili kościół farny i klasztor pobernardyński.
Dobrze się stało, że dziennikarskie grono rozruszało się w Ostrołęce, bo w Myszyńcu czekał na nich nie lada widok. Morawski relacjonował: Dość szeroka ulica i rzadkie rzędy małych domków, potem wielki kościół ze starą dzwonnicą, potem rynek, a na rynku fantastyczne kolorowe widowisko.
Antoni Jankiewicz z Dąbrów i Zbigniew Kudrzycki z Rozóg w swoich tekstach o Walerii Żarnoch (1908–1988) podawali, że przekazanie polskiemu wojsku zakupionych ze składek społecznych 3 karabinów maszynowych odbyło się w czasie obchodów Dni Morza w 1939 r. Jankiewicz pisał o 26 czerwca, ale 20 lat później, w monografii wsi Dąbrowy, podał już poprawną datę. Spotkanie zorganizowano 29 czerwca 1939 r. Według kalendarza kościelnego to uroczystość świętych Piotra i Pawła. Jezus nazwał Apostołów rybakami ludzi, św. Piotr i św. Paweł patronowali morzu i rybakom, więc w dniu ich wspomnienia obchodzono Święto Morza, czyli fetę ku czci marynarzy, portowców, żeglarzy, rybaków, stoczniowców i innych pracujących z morzem.
Święto po raz pierwszy zorganizowano w Gdyni w 1932 r., a od kolejnego roku w innych miejscach w Polsce. Miało charakter państwowy. Główne obchody odbywały się w Gdyni. Do miasta zjeżdżały delegacje z całego kraju, m.in. z Kurpi Zielonych, co potwierdzają materiały poniżej (relacja prasowa i zdjęcie). Inne miasta nadbałtyckie też organizowały obchody święta, nawet ośrodki położone daleko od wybrzeży Morza Bałtyckiego decydowały się na organizację uroczystości na przełomie czerwca i lipca. Intencją pomysłodawców było stworzenie okazji do ogólnospołecznej manifestacji przywiązania obywatelek i obywateli Polski do dostępu do Morza Bałtyckiego oraz gotowości do jego obrony i zagospodarowania, co stało się szczególnie ważne w przededniu II wojny światowej. W latach 30. XX w. imprezy masowe były ważnym środkiem oddziaływania propagandowego, z którego chętnie korzystały i władze państwowe, i lokalne organizacje społeczne.
![]() |
Kurpie podczas defilady, Święto Morza w Gdyni, 31 lipca 1932 r. Źródło: NAC (dostęp 18 II 2025 r.). |
![]() |
Kapela ze skansenu w Nowogrodzie na Święcie Morza w Białymstoku, 29 czerwca 1934 r. Pierwszy z lewej klarnecista Gabriel Pardo zwany Gawrysiem z Nowogrodu, obok skrzypek Łukasz Serafin z Gawrych. Datacja i opis za Urszulą Kuczyńską (dostęp 18 II 2025 r.). Źródło zdjęcia: NAC (dostęp 18 II 2025 r.). |
Głównym organizatorem obchodów Święta Morza w poszczególnych miastach i wsiach były koła Ligi Morskiej i Kolonialnej, organizacji istniejącej od 1924 r., do 1930 r. funkcjonującej pod nazwą Ligi Morskiej i Rzecznej. Miała na celu propagowanie w polskim społeczeństwie zagadnień morskich, np. rozbudowy floty morskiej i rzecznej, a także... pozyskanie terenów pod osadnictwo lub kolonie dla Polski (Brazylia, Peru, Liberia, terytoria zamorskie Francji). Podczas Dni Morza starano się przyciągnąć nowe osoby do LMiK, a ludzi zachęcić do udziału w zbiórce na rzecz prowadzonego przez ligę Funduszu Obrony Morskiej, czyli akcji dozbrojenia polskiej floty. Oddziały LMiK istniały w miejscowościach kurpiowskich i okolicznych miastach, co czym jeszcze kiedyś napiszę.
Stopień masowości i atrakcyjności obchodów Święta Morza zależał od wielkości danego ośrodka. W małych wsiach gromadzono się przy kościołach, w dużych miastach święto obchodzono przez kilka dni. Wszędzie elementem fety było nabożeństwo. Choć zmieniała się nazwa święta (w 1937 r. Tydzień Morza, od 1938 r. Dni Morza, w 1939 r. gdzieniegdzie Dni Morza i Kolonii), to wszędzie przebieg był podobny. Szczególnie w ostatnich przedwojennych edycjach dłuższe obchody organizowano w dużych miastach. Kulminacją był dzień 29 czerwca. Pozostałe dni wypełniano imprezami towarzyszącymi, organizując apele, wiece, zebrania, zabawy, festyny taneczne i zawody sportowe na lokalnych rzekach i jeziorach szczególnie w dyscyplinach wodnych. Zdarzało się, że, wykorzystując kalendarzową bliskość wspomnienia św. Jana Chrzciciela, organizowano obchody nocy świętojańskiej. Święto Morza było, jak stwierdził Filip Gończyński-Jussis, „trwałym elementem prowincjonalnej rzeczywistości, udanie łącząc mobilizację patriotyczną i letnią zabawę”.
W 1939 r. obchodom Święta Morza w całym kraju towarzyszyło hasło Nie damy się odepchnąć od Bałtyku, słowa ministra J. Becka. Dodatkowym hasłem
było Dozbrójmy Polskę na morzu. Święto objęli patronatem prezydent, Generalny Inspektor Sił Zbrojnych, którym był Śmigły, i prymas Polski abp August Hlond. Uroczystości wyznaczono na okres od 25 czerwca do 2 lipca. Zaplanowano, że 25
czerwca odbędą się uroczystości
w całym kraju z wyjątkiem Warszawy, Gdyni, i miast na zachodzie i północy Rzeczypospolitej, od Katowic
i Poznania, poprzez Toruń do granicy Wschodnio-Pruskiej.
W dniu 29 czerwca, to jest w uroczystość św. Piotra i Pawła, manifestować będzie stolica wraz z Gdynią oraz miasta na pograniczu zachodnim i wschodnim Rzeczypospolitej.
W dniu 2 lipca b. r. odbędą się
uroczystości w tych wszystkich miejscowościach, które z jakichś powodów organizacyjnych nie mogły manifestować w terminach wcześniejszych. W „Głosie Mazowieckim”, katolickim dzienniku wydawanym w Płocku, apelowano: Tegoroczne „Dni Morza” winny w sposób wyjątkowo silny zaakcentować stanowisko Polski wobec zagadnień morskich i naszego pobrzeża morskiego. Uroczystość w Gdyni połączono z Kongresem Eucharystycznym diecezji chełmińskiej.
![]() |
Źródło: „Głos Pomorza”, 21 (1939), 77, s. 1. |
W 1939 r. Święto Morza zorganizowano i w Myszyńcu. A. Jankiewicz podał, że Kurpie na posiedzeniu Gminnego Komitetu Obrony Narodowej w Myszyńcu uchwalili, że zbiorą pieniądze na samolot bojowy dla polskiego wojska. Pochodząca z Dąbrów Waleria Żarnoch z Markwasów, poetka, gawędziarka i wycinankarka, uważana za jedną z najwybitniejszych śpiewaczek w historii polskiej muzyki tradycyjnej, wówczas członkini komitetu, opowiadała Sabinie Malinowskiej, że pieniądze zbierano podczas kwest i występów zespołu kurpiowskiego w Ostrołęce, w Łomży, w Nowogrodzie i w innych miejscowościach. Zapewne miała na myśli założoną przez siebie w 1929 r. w Dąbrowach grupę śpiewaczą „Dąbrozianka”. Nie udało się uzbierać na samolot, ufundowano zaś 3 ręczne karabiny maszynowe.
Jankiewicz zaznaczył, że dzień był słoneczny i ciepły. Potwierdza to relacja korespondenta tygodnika „Antena” o inicjałach J.M. Wysłannik warszawskiego tytułu podał, że na wielki dzień zbratania Kurpiowszczyzny z Armią na myszyniecki rynek ściągnęły nieprzeliczone tłumy. Przy kościele zorganizowano scenę i trybunę. H.K. w „Kurjerze Warszawskim” zapisał, że w uroczystości w Myszyńcu wzięły udział: wojsko, straż graniczna, pan starosta. Był nim wówczas Józef Świątkiewicz. Jeśli chodzi o wojsko, to zapewne udział wzięła jednostka z Ostrołęki, czyli 5 Pułk Ułanów Zasławskich, który wcześniej bywał w Myszyńcu (Boże Ciało w roku 1937 i 1938). Obecna była też Straż Graniczna, ponieważ we wsi od 1928 r. istniał komisariat SG przydzielony do Inspektoratu Granicznego nr 2 „Przasnysz”, od stycznia 1939 r., po zmianie inspektoratów na obwody, przeniesiony do Obwodu SG „Łomża”. Myszynieckiemu odcinkowi polegały placówki SG I linii (Warmiak Duży, Dąbrowy i Pełty) oraz placówki II (Myszyniec, Kadzidło i Ostrołęka).
Jankiewicz zaznaczył, że dzień był słoneczny i ciepły. Potwierdza to relacja korespondenta tygodnika „Antena” o inicjałach J.M. Wysłannik warszawskiego tytułu podał, że na wielki dzień zbratania Kurpiowszczyzny z Armią na myszyniecki rynek ściągnęły nieprzeliczone tłumy. Przy kościele zorganizowano scenę i trybunę. H.K. w „Kurjerze Warszawskim” zapisał, że w uroczystości w Myszyńcu wzięły udział: wojsko, straż graniczna, pan starosta. Był nim wówczas Józef Świątkiewicz. Jeśli chodzi o wojsko, to zapewne udział wzięła jednostka z Ostrołęki, czyli 5 Pułk Ułanów Zasławskich, który wcześniej bywał w Myszyńcu (Boże Ciało w roku 1937 i 1938). Obecna była też Straż Graniczna, ponieważ we wsi od 1928 r. istniał komisariat SG przydzielony do Inspektoratu Granicznego nr 2 „Przasnysz”, od stycznia 1939 r., po zmianie inspektoratów na obwody, przeniesiony do Obwodu SG „Łomża”. Myszynieckiemu odcinkowi polegały placówki SG I linii (Warmiak Duży, Dąbrowy i Pełty) oraz placówki II (Myszyniec, Kadzidło i Ostrołęka).
![]() |
Baza mapy: WIG, Ar. 45 rok wydania 1932, Mapa ze znakami taktycznymi – Kerim44, domena publiczna, Wikimedia Commons (dostęp 18 II 2025 r.). |
W prasie zaznaczano, że zakup 3 karabinów ufundowanych ze składek społecznych to nie lada wyczyn, bo uzbieranie 7 tys. zł, czyli kosztu 3 sztuk broni, było dla Kurpiów wyzwaniem. W „Kurjerze Polskim” czytamy: Trzeba znać biedę ludu kurpiowskiego, żeby zrozumieć wielkość tej ofiary. Przecież jeszcze nie tak dawno wycieczki niemieckie, które chciały swym uczestnikom pokazać t.zw. „rzeczywistość polską”, były przywożone nie gdzieindziej, jak w okolice Myszyńca. I ci najbiedniejsi z biednych obywateli Rzeczypospolitej, stanęli na Jej wezwanie w pierwszym szeregu. W podobnym tonie pisał J.M. w „Antenie”.
Dziennikarz „Expressu Porannego” opisał rozterki jednego z Kurpiów związane ze zbiórką fundusze na polską armię:
– Dam 3 zł na karabin dla żołnierzy – mruczy pod nosem stary gospodarz, wracając do swej chaty, położonej wśród piachów kurpiowskich. We wsi było zebranie. Postanowiono zebrać pieniądze na karabin maszynowy dla armii.
– A może dać 5 zł – targował się sam ze sobą. – Dać czy nie dać. Przecież mogę dać 8 zł.
– Nad czym tak medytujecie gospodarzu?
Obrócił się przestraszony, że go podsłuchano, nic nie odpowiedział i przyspieszył kroku. Następnego dnia wpłacił do kasy 10 zł.
Z tych drobnych składek ludu kurpiowskiego zakupiono aż 3 r. k. m.
Z kolei H.K. w „Kurjerze Warszawskim” zanotował podobną sytuację:
Szedł sobie drogą stary Kurp, trochę głuchy, więc nie słyszał, że tuż za nim idzie inny gospodarz z podoficerem straży granicznej i że podsłuchują, co też stary ze sobą gada. A on szedł i na głos medytował:
– Chyba dom ze trzy złote... Nie, muse doć więcy... Dom pięć złotych. Nie, to tyz mało. Dom ośm złotych... Ale cy wydołam? Muse wydołać. Dom ośm złotych na te karabiny...
No i stary, przygłuchy Kurp, jeden z najuboższych w Polsce obywateli, wydołał i zaniósł swoje osiem krwawo zapracowanych złotych na F. O. N. Dali i inni z okolic Myszyńca, z wiosek bliskich niemieckiej granicy (...).
Wspomniany F. O. N. to Fundusz Obrony Narodowej utworzony na mocy dekretu Prezydenta RP I. Mościckiego z 9 kwietnia 1936 r. Celem było zebranie dodatkowych środków na dozbrojenie armii i wojskowy program inwestycyjny. W ramach FON gromadzono finanse ze sprzedaży nieruchomości i ruchomości stanowiących własność państwa pod zarządem wojska, dotacji skarbu państwa (to głównie pożyczka z Francji) oraz darów i zapisów osób prywatnych i instytucji. Zbierano je w postaci gotówki, ale i w formie nieruchomości, kosztowności, a nawet... zboża.
Kurpie wspierali też m.in. Pożyczkę Obrony Przeciwlotniczej o charakterze celowych obligacji, które przeznaczano na rozbudowę lotnictwa wojskowego i artylerii przeciwlotniczej. Wieś Łączki, według relacji J.J. Żuka z „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”, zebrała 1000 zł i to wcześniej, niż zorganizowano zbiórkę w gminie. Na ręce kierownika szkoły w Łączkach Kurpie i Kurpianki złożyli ile kto mógł i miał. Jak żadna wieś, w promieniu 30 km. W wyniku dużej mobilizacji społecznej w całym kraju na pożyczkę zebrano ponad 400 mln zł.
![]() |
Plakat z 1939 r. Źródło (dostęp 20 II 2025 r.). |
Wróćmy do 29 czerwca 1939 r. Korespondent o inicjałach H.K. najdokładniej opisał przebieg uroczystości w Myszyńcu. W jednym z jego tekstów czytamy: Na obszernym rynku myszynieckim bajecznie kolorowo. Niby wieniec z najbarwniejszych kwiatów otoczyli kołem rynek Kurpsiowie, Kurpsianki i Kurpsianeczki.
Stoją czwórkami młode dziewczyny w wysokich wzorzystych czółkach na głowach, w kaftanikach zielonych, czerwonych, pomarańczowych, niebieskich, w fartuszkach białych, w szerokich plisowanych spódnicach. Na szyi sznur korali, przy kaftaniku kwiaty, a z pod czółka patrzą oczka wesołe, filuterne i jednocześnie harde.
Stoją Kurpianki-matki, w strojach już poważniejszych, nie w czółkach, ale w białych chustkach na głowie; twarze i ruchy pełne godności. A najbardziej urocze – te najmłodsze, te najmniejsze, pluskieweczki, jak je tu ksiądz-patron nazywa, pięcio, sześcio, siedmioletnie Kurpsianeczki, równie barwne jak ich starsze siostry, wesołe, odważne. Grupki tych malutkich Polek z nad pruskiej granicy – to niby bukiety polnych kwiatków, od których wprost oczu oderwać nie można, takie to za chwytające.
Porównanie do kwiatów pojawia się też w relacji T. Morawskiego, drugiego z dziennikarzy, który przekazał szczegóły spotkania w Myszyńcu: Jak tęczą opasany, rynek mieni się takim bogactwem kolorów, że się w pierwszej chwili zorientować trudno: kwiaty, czy ludzie! To w szeregach stoją kurpianki, kurpiowie i dzieci.
Szerokie spódnice tkane dziwnie, że mienią się dwoma kolorami, bluzki wyrzucane na widok [chodzi o wystki – przyp. M.W.K.] we wszystkich możliwych kolorach, z przewagą jednak koloru zielonego i niebieskiego, obramowane szeroką taśmą w innym kolorze, lub czarne staniki, bogato wyszywane [czyli jaki – przyp. M.W.K.]. Na głowach u starszych i dzieci chusteczki kunsztownie wiązane, że wyglądają z przodu jak czapeczki, u dziewczyn tak zwane „czółka”. Są to jak gdyby wysokie korony zawiązywane z tyłu na tasiemkę. Czarno obramowane złotem i czerwienią. Na lewym boku wyszyty wzorzysty pęk kwiatów zakończonym pawiem piórem.
Mężczyźni noszą czarne kapelusze, czerwone kubraki i białe lniane spodnie z czerwonym lampasem.
Wszystko razem wygląda to, jak malarska paleta.
Wysłannik „Kurjera Warszawskiego” zaznaczył: Inny bok rynku zajęły szeregi mężczyzn, podzieleni na organizacje, ze sztandarami. Niestety, niewielka tylko grupa w czerwonych kurtkach, białych spodniach, czarnych kapeluszach – w stroju kurpiowskim reszta ubrana w zwykłe półchłopskie, półmiejskie garnitury, bo – jak to wszędzie bywa – mężczyźni prędzej swój regionalny strój zarzucają.
Jeszcze dalej — oddziały straży granicznej, „Strzelca”, grupa rowerzystów, a na środku rynku dwa plutony piechoty w pełnym rynsztunku. Nawprost żołnierzy, na stole wśród kwiatów trzy nowiuteńkie er-ka-emy – dar Kurpsiów.
![]() |
Uroczystość przekazania wojsku 3 karabinów (widoczne na zdjęciu), Myszyniec 29 czerwca 1939 r. Źródło: „Radio dla Wszystkich”, 2 (1939), 28, s. 1. |
Według T. Morawskiego trzy strony rynku były zajęte przez osoby w strojach kurpiowskich, czwarty bok zajmowali jednolicie ubrani żołnierze. W.B. w „Expressie Porannym” zaznaczył, że ok. 90% osób biorących udział w uroczystości miała na sobie stroje kurpiowskie. Z czego to wynikało?
– Dawniej mało kto chodził tu tak ubrany – mówi organizator uroczystości, wybitny miejscowy działacz społeczny ks. magister Kłoskowski. – Zaczęliśmy dopiero niedawno pielęgnować kult strojów ludowych. Pierwsze miejsce w kościele, w procesji miały dziewczęta ubrane po kurpiowsku. Ta, która nie miała takiego stroju, dostawała za karę na gwiazdkę kołacz, pieczony z łubinu i bobu. Przez cały rok śmiały się z niej koleżanki.
Według dziennikarza „Kurjera Warszawskiego” podczas przemówienia ks. Eugeniusz Kłoskowski (1902–1972), myszyniecki wikariusz w latach 1935–1939, zaraz po słowie Bóg mówi Ojczyzna, naród, mowa polska – i Kurpsie wiedzą, że to oni na swoim odcinku stoją na straży tych świętych rzeczy. Wysłannik „Kurjera Polskiego” nazwał kapłana przyjacielem i opiekunem młodzieży kurpiowskiej. Znane są jego działania na rzecz zachowania kultury kurpiowskiej („oczyszczanie” stroju kurpiowskiego i pieśni z obcych naleciałości, przywrócenie stroju męskiego). Podkreślano to w relacjach prasowych o Bożym Ciele w Myszyńcu 27 maja 1937 r. O uroczystości jest osobny post: KLIK. Pisała też o tym Antonina Rolkówna z Wydmus, prezeska Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej w parafii Myszyniec, której pamiętnik opublikowałam i omówiłam: KLIK. W wyżej zacytowanej relacji kapłana określono mianem patrona, bowiem był patronem, czyli opiekunem miejscowej Akcji Katolickiej, zrzeszenia organizacji katolicko-społecznych.
![]() |
Defilada i scena w Myszyńcu 29 czerwca 1939 r. Źródło: „Mały Dziennik”, 5 (1939), 199, s. 6. |
![]() |
Poświęcenie karabinów w Myszyńcu 29 czerwca 1939 r. Źródło: „Antena”, 6 (1939), 29, s. 4. |
W czasie przemówienia wikariusza wysłannik „Anteny” Czesław Kotlarczyk zeskoczył z wozu radiowego i wmieszał się w tłum, aby sprawdzić bezpośrednio, jakie wrażenie wywołuje (...) impreza radiowa. Pisał później: Nagle czuję, że ktoś czepia się mego rękawa. Oglądam się – i widzę przed sobą starą, siwiuteńką babuleńkę. Uśmiecha się do mnie ciepło, jak najcieplej, drżącą dłonią głaszcze delikatnie po twarzy i mówi:
– To ładnie, żeś przyjechał tutaj do nas, synku – to ładnie... A jeżeli ci dobrze z nami, to i zostać możesz...
Byłem tak bardzo wzruszony, że pochyliłem się i ucałowałem pomarszczoną dłoń starej Kurpianki. Na to ona chwyta mnie za rękę i chce całować. Wyrywam dłoń – więc obejmuje mnie za szyję i całuje serdecznie, jak syna... A dokoła grzmią wiwaty: „Niech żyje Polskie Radio!”
Uroczystość została nagłośniona przez wóz transmisyjny Polskiego Radia. Ustawiono go, jak informowano w gazecie „Radio dla Wszystkich”, u stóp kościoła i gotyckiej dzwonnicy. Chodzi o murowaną dzwonnicę do dziś istniejącą w Myszyńcu, uważaną za najstarszy murowany zabytek na Kurpiach Zielonych. Intrygującą opinię wyraził J.M. na łamach „Anteny”. W zestawieniu odświętnych strojów kurpiowskich i wozów propagandowych Polskiego Radia widział symbol zbratania i połączenia tradycji i postępu, prostego patriotyzmu ludu, jego gotowości psychicznej z technicznym znakomitym wyposażeniem i z gotowością techniczną, materialną naszej siły państwowej. Dodał: Mówcy, stający przed mikrofonem, zdawali się w pierwszej chwili być jakby zaniepokojeni swoim własnym głosem, który zwielokrotniony echami, wracał do nich zza przeciwległych domów. Ale już po chwili dawali się ponosić nastrojowi, akcentując z siłą i mocą niezłomną wolę zwycięstwa, z jaką trwa nad kordonem mężna ludność graniczna. (...) Zapełniony tłumami rynek, przetykany barwnym haftem strojów kurpiowskich; to nieruchomiał w zasłuchaniu, to wybuchał okrzykami entuzjazmu, ale przez cały czas reagował najżywiej na każde słowo, na każde hasło i na każdą myśl mówców.
Ale zanim przemówienia, to część oficjalna. W „Kurjerze Warszawskim” H.K. pisał: Pan pułkownik odebrał raport, przeszedł przed frontem oddziałów, wyprężanych na baczność Kurpiów powitał jak żołnierzy: Czołem, Kurpsiowie! – a oni mu jak żołnierze: Czołem, panie pułkowniku! Z relacji T. Morawskiego wiemy, że w uroczystości brali udział ppłk Chomicz i Chmura. Chodzi o Stefana Chomicza (1890–1969), od lipca 1935 r. dowódcy 5 Pułku Ułanów Zasławskich w Ostrołęce. Drugi zaś to Jakub Witold Chmura (1898–1939), od kwietnia 1938 r. komendant Mazowieckiego Okręgu Straży Granicznej w Ciechanowie, a temu podlegała placówka w Myszyńcu. Latem 1939 r. został szefem tajnej organizacji dywersyjnej na północnym Mazowszu, organizowanej przez Oddział II Sztabu Głównego WP sieci dywersji pozafrontowej z ośrodkiem koordynującym w Warszawie („K 7”). Jej zadaniem było prowadzenie akcji sabotażowo-dywersyjnych na terytorium wroga lub, jeśli Polska przegrałaby wojnę, na terenie zajętym przez wroga. W organizacji działali m.in. zaufani wywiadowcy Straży Granicznej.
![]() |
Stefan Chomicz między 1931 a 1934 r. Źródło: domena publiczna, Wikimedia Commons (dostęp 18 II 2025 r.). |
![]() |
Jakub Witold Chmura. Źródło (dostęp 18 II 2025 r.). |
A. Jankowski pisał, że w uroczystości wziął udział gen. Kazimierz Sosnkowski. Gdyby był w Myszyńcu, na pewno wspomnieliby o nim korespondenci prasowi. Może regionalista pisał o nim, bo podczas uroczystości w Myszyńcu przywoływano nazwisko generała jako związanego ze Związkiem Strzeleckim, gdyż myszyniecki oddział organizacji brał udział w uroczyści.
Związek Strzelecki był paramilitarną organizacją społeczno-wychowawczą istniejącą w latach 1910—1914, a następnie w latach 1919–1939. Organizacja zrzeszała pozaszkolną przedpoborową młodzież głównie z terenów wiejskich. Prowadziła działalność w zakresie wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego w celu pomnażania sił narodowych, wyrabiania karności, sprawności fizycznej i ducha obywatelskiego. Po przewrocie majowym w 1926 r. organizacja była ściśle związana z obozem sanacyjnym i otaczała kultem J. Piłsudskiego (do organizacji należeli m.in. weterani I wojny światowej i Legionów Polskich). Związek wspierało wojsko, które dostarczało instruktorów, broni i amunicji. Prowadzono działalność oświatową (kursy, pogadanki, odczyty, biblioteki, świetlice, domy kultury czytelnie, chóry, orkiestry). Na Kurpiach Zielonych była to popularna organizacja. W 1937 r. w kurpiowskiej gminie Zaręby notowano kilka oddziałów Związku Strzeleckiego i PW, prowadzonych przez strażników granicznych lub nauczycieli, podchorążych rezerwy. Związek Strzelecki w Myszyńcu liczył wówczas ok. 200 członków. W międzywojniu w gminie Jednorożec istniały 3 oddziały „Strzelców”, wszystkie w miejscowościach kurpiowskich (Jednorożec, Budy Rządowe, Parciaki). Odsyłam do wpisu na ten temat na Facebooku: KLIK. Znajdziecie tam przykłady działań organizacji i informacje na temat jej odbioru społecznego, a ten nie zawsze był pozytywny. Na pewno nie w środowiskach antyrządowych, antysanacyjnych. I nie w środowiskach katolickich. Np. w Myszyńcu silne były wpływy miejscowego duchowieństwa i Akcji Katolickiej, zwalczano zaś „Strzelców”. O tym zaś innym razem, bowiem planuję artykuł o Związku Strzeleckim na Kurpiowszczyźnie (Puszcza Zielona i Puszcza Biała).
![]() |
Żołnierze i przekazana wojsku broń, Myszyniec, 29 czerwca 1939 r. Źródło: A. Jankiewicz, Dąbrowy. Wieś kurpiowska z pogranicza, Dąbrowy 2023, s. 37. |
Korespondent „Kurjera Polskiego” o inicjałach b.p. pisał, że po hymnie narodowym (A. Jankiewicz zaznaczył, że odegrała go wojskowa orkiestra, a następnie dzwoniły kościelne dzwony) i przemówieniach Kurpie zaczęli śpiewać piosenki własnego układu. Dominowały w nich oczywiście motywy patrjotyczne: zrozumienie powagi chwili i chęć przeciwstawienia się niebezpieczeństwu. „Znamy dobrze sąsiada” śpiewali Kurpiowie, „Pójdziemy powtórzyć Grunwald i Psie Pole”; wreszcie „Halt, Hitler”. Ale najmocniej i najszczerzej zabrzmiały słowa „Mazury z Polską połącemy!”. Dzięki „Kurjerowi Warszawskiemu” wiemy, że osiem Kurpsianek, niby osiem barwnych kwiatów, stanęło kołem i zaśpiewało specjalnie ułożoną piosenkę o tych karabinach maszynowych, co to Kurpie wojsku ofiarowały, aby tłukły wroga. Dziennikarz L.S. w „Radiu dla Wszystkich” zaznaczył: Chór dziewcząt, jak barwne kwiaty, śpiewa okolicznościowe piosenki. Słowa jednej z nich – „MAZURY Z POLSKĄ POŁĄCEMY” – budzą żywiołowy entuzjazm zgromadzonych tłumów. W „Expressie Porannym” przywoływano: „Mazury do Polski psyłącem” śpiewają na Kurpiach. – „Grunwald i Psie Pole powtózem”.
Wśród śpiewających kobiet z Dąbrów była wspomniana wyżej Waleria Żarnoch. S. Malinowska na podstawie rozmowy ze śpiewaczką podała, że na uroczystości w Myszyńcu byli też szpiedzy niemieccy (granica była tuż tuż). Wkrótce po zajęciu Myszyńca i Dąbrów p. Waleria była wzywana na okoliczność swoich śpiewów (...). Ale jakoś udało się wywinąć. Gdy przeczytamy tekst ułożonej przez nią pieśni, który podał w pełnym brzmieniu A. Jankiewicz, chyba nikogo nie zdziwi, że po 1 września 1939 r. Żarnochowa musiała się czasowo ukrywać m.in. przed gestapo.
Pięknie dziś popatrzeć tu u nas w Myszyńcu,
Cośmy zobaczyli, zachowajmy w sercu.
Zobaczyliśmy wojsko polskie,
Im dziś wręczamy karabiny maszynowe.
Przed dwudziestu laty, carskie wojska stały,
A teraz swój piękny batalion my mamy.
Batalion puszczy staropolskiej wiara,
Poczekaj Hitlerze przebierze się miara.
Dumny Krzyżak chce nam zabrać Gdańskie Pomorze,
Lecz my mu nie damy, dopomóż nam Boże.
Bo Krzyżacką butę pod Grunwaldem zbili,
I pod Wiedniem Turka również zwyciężyli.
Bo my Hitlera to tak wyprawimy,
Że jego do beczki od śledzi wsadzimy.
Do beczki wsadzimy, do morza wrzucimy,
Warmię i Mazury z Polską połączymy.
Według A. Jankiewicza, gdy śpiew Kurpianek ucichł, „generałowie z trybuny donośnym głosem wołali: Jesteśmy silni i zwarci, nie damy guzika od płaszcza”.
![]() |
Waleria Żarnoch. Źródło (dostęp 18 II 2025 r.). |
Z relacji w „Kurjerze Warszawskim” dowiadujemy się, że siwiuteńki ksiądz kanonik Sadowski [powinno być: Klemens Sawicki (1859–1942) – przyp. M.W.K.] poświęcił er-ka-emy, wojsko sprezentowało broń, pan pułkownik przejął dar, a rzesze Kurpiów i Kurpianek stały w napiętym skupieniu, z wlepionymi w karabiny oczyma.
Następnie ksiądz kanonik (...) przemówił prosto do serc kurpiowskich, przemówił pan starosta, przemówił pan pułkownik – a ich słowa, rozniesione po całym rynku przez megafon, biegły ku temu ludowi. Korespondent L.S. w „Radiu dla Wszystkich” zaznaczył: „WRÓG NA SWOJEJ SKÓRZE POCZUJE, CO TO ZNACZY SIĘGAC PO CUDZE!” – wola jeden z mówców, a długotrwałe okrzyki kurpiowskiego ludu stwierdzają, że tak tutaj myśli i czuje każdy na pograniczu.
![]() |
Ks. Klemens Sawicki, proboszcz parafii w Myszyńcu w latach 1925–1942. Źródło (dostęp 11 I 2025 r.). |
Następnie, według „Kurjera Warszawskiego”, przemawiać zaczął młody Kurp w biało-czerwonym stroju. Twarz energiczna, zadzierzysta. Głos donośny, te chyba aż do pruskiej granicy dociera. Żadnej tremy, choć on jeden mówi, a cały rynek nabity ludem słucha. Ot, rozparł się szeroko i wali z mazurska:
– W imieniu młodziezy kurpiowskiej, zrzeszonej pod znakiem Krzyza i Orła Białego, oświadczam, ze nie tylko te tu karabiny masynowe, ale i krew i zycie nase zdolni jesteśmy dać dla Oicyzny.
W „Radiu dla Wszystkich” zaś czytamy: Przed mikrofonem u stóp figury Chrystusa, który zdaje się wszystkim błogosławić, zakwitła, jak mak czerwona, kapota. Głośniki powtarzają proste i twarde słowa: „OFIARUJEMY POLSCE CAŁĄ NASZĄ WŁASNOŚĆ, NASZĄ KREW I NASZE ŻYCIE! PÓJDZIEMY POWTÓRZYC GRUNWALD I PSIE POLE!” I kończy ten małorolny gospodarz pogranicza swe z serca płynące przemówienie hasłem, które w całej Polsce jest jednakie i równie przekonywujące: „NA ZACHÓD FRONTEM”.
Korespondent „Kurjera Warszawskiego” powtórzył informację o haśle Pójdziemy powtórzyć Grunwald i Psie Pole! oraz przywołał inne okrzyki, które wówczas wybrzmiały w Myszyńcu:
– Gdy wróg się rusy – pójdziemy wsyscy! (...)
– Nie damy nie, nikomu, bośmy naród wolny i wielki.
– Niech zyje Rzecpospolita Polska! Niech zyje Pan Prezydent! Niech zyje Nacelny Wódz!
Jak relacjonował dziennikarz o inicjałach L.S., Po doręczeniu żołnierzom Straży Granicznej broni maszynowej ruszają zwarte szeregi Kurpiów do defilady. Zaprawdę, przepiękny to i krzepiący widok. Twardym krokiem, a pełne wdzięku i uroku maszerują dziewczęta, których głowy zdobią malownicze „czółka”, jak jakieś grenadierskie bermyce. Idą żołnierskim krokiem gospodynie, nawet te starsze i zupełnie już siwe. Defiluje młodzież pod sztandarami różnych organizacyj. Na pewno wśród defilujących były członkinie Katolickiego Stowarzyszenia Kobiet w Myszyńcu, którego współzałożycielką była W. Żarnoch.
![]() |
Defilada w Myszyńcu 29 czerwca 1939 r. Źródło: „Antena”, 6 (1939), 29, s. 4. |
![]() |
Defilada w Myszyńcu 29 czerwca 1939 r. Źródło: „Express Poranny”, 18 (1939), 180, s. 8. |
H.K. w „Kurjerze Warszawskim” z dumą zaznaczył, że po uroczystości samochód radiowy napełnił miasteczko dziarską muzyką i piosenkami wojskowymi, żywym słowem, co im mówiło o Polsce, o żołnierzu, o niepodległości, która takiej jest ceny, że przy niej wszystko inne nijakiej nie ma wartości. W innym artykule pisał: Kurpie, gdy się rozlegała skoczna poleczka, przytupywali i w uśmiechu szczerzyli zęby do swych kraśnych towarzyszek; gdy im mówiono o Ojczyźnie, o Bałtyku, o Niemcu, o tym, że ani grudki ziemi nie oddamy – słuchali uważnie i przytakiwali z powagą. Nie otwierali gęb w zadziwieniu, bo oni to wszystko dokumentnie rozumieją, bo ta Ojczyzna i ta wolność płynie im we krwi.
Z relacji T. Morawskiego wiemy, że piosenki były przeplatane dowcipami spikera. Jak zaznaczył w „Kurjerze Polskim” człowiek o inicjałach b.p., W pewnej chwili speaker oznajmił, że „na wszystkie zakusy, ataki i bezczelne propozycje mamy tylko jedną odpowiedź”. Chwila oczekiwania... i z megafonu rozlega się ta odpowiedź, a mianowicie: gromki śmiech, donośny, szczery, serdeczny śmiech. Kurpie otaczają wóz, cieszą się, śmieją, wyrażają swoje uznanie dla tej słusznej i prostej odpowiedzi. Podobnie na łamach „Anteny” pisał J.M.: Dokoła wozu tłoczyły się roześmiane twarze, podchwytywano przyśpiewki, proszono oklaskami o przedłużenie koncertu.
Dziennikarz „Kurjera Polskiego” zachwycał się tańcami kurpiowskimi: Małe, sześcio, ośmioletnie „pluskieweczki”, w barwnych strojach, jak kwiatuszki polne, młode, dorodne dziewczyny i dziarskie chłopaki pokazały nam, co to jest fantazja ludu polskiego. Patrzyli się na nich liczni goście z Warszawy, a one i oni bez żadnej tremy, z zachwycającym wdziękiem i lekkością, to znów z temperamentem, że aż się ściany trzęsły, tańczyli swoje „powolniaki”, „olendry”, „stare baby”, „zajączki”. Gdzież zawodowym tancerzom i tancerkom do nich! Ks. Kłoskowski (...) aż ręce zacierał z zadowolenia, a nam się oczy śmiały i ręce puchły od klaskania.
Użycie słowa pluskieweczki w dwóch relacjach prasowych sugeruje, że opisana w „Antenie” potańcówka w jednej z pogranicznych wsi kurpiowskich (dziennikarz nazwał ją „tańcówką radiową”) odbyła się w Myszyńcu. Wysłannik gazety tak ją zapowiedział: „Wiadomo, że jak Polak robi, to zawsze robi bardzo dobrze. Do bicia mamy ciężkie ręce, a do tańca... lekkie nogi... Wobec czego: poleczka!” I roztańczył się tłum dookoła samochodu... Tańczyli młodzi i starzy, tańczyły nawet małe „pluskieweczki” jak tu nazywają dziewczęta.
![]() |
Potańcówka (prawdopodobnie w Myszyńcu 29 czerwca 1939 r.). Źródło: „Antena”, 6 (1939), 25, s. 7. |
Przy okazji opisu pogranicza kurpiowskiego pojawiały się apele relacjonujących wyprawę dziennikarzy o większość dbałość władz państwowych o ten region. Apele te były zgodne z zaleceniami z memoriału o stosunkach na pograniczu z 1937 r. Czytamy w nim, że najbardziej konkretną i zrozumiałą dla wsi formą pracy w kierunku związania ludności z Państwem Polskim powinny być prace gospodarcze, inicjowane przez Państwo i samorząd, drobne bodaj, ale wykonywane z pewnym planem, znanym ludności. Dlatego też byłoby rzeczą pożyteczną ogłaszanie przez władze planu robót inwestycyjnych na przygraniczu. W kwietniu 1939 r. E. Męclewski w „Kurierze Poznańskim” pisał, że i społeczeństwo, w tym miejscowe organizacje, i władze państwowe powinny włożyć więcej wysiłku w rozwój regionu kurpiowskiego jako pogranicznego. Zaznaczył, że niedawno państwo (...) urzędowo uporządkowało kwestię zabudowy strefy nadgranicznej. W czerwcu 1939 r. W.B. w „Expressie Porannym” podnosił potrzebę dofinansowań dla Kurpiów. Pisał: Jak okiem sięgnąć widać w okół tylko drewniane strzechą kryte chałupy. Powszechny Zakład Ubezpieczeń Wzajemnych przeznaczył dla tutejszej ludności 800.000 złotych kredytu na chałupy murowane i budynki gospodarskie. Na powiat przasnyski przeznaczono 120.000 zł. Udzielono jednak pożyczek tylko na 40.000. Podobnie było i w innych powiatach. Nie zużytkowano nawet połowy przeznaczonych kredytów.
Dlaczego?
Chętnych było wielu. Na przeszkodzie jednak stały różne względy formalne, najczęściej nie uregulowana hipoteka. Aby uregulować hipotekę trzeba rozporządzać odpowiednimi środkami na rejentów, adwokatów itp. Chłop zaś tutejszy nie ma tych pieniędzy i dlatego musiał zrezygnować z pożyczki.
Obecnie przeznaczono milion złotych na ten sam cel. Czy w roku bieżącym milion ten zmarnuje się?
(...) Ostatnio przeznaczono znaczne kredyty na melioracje. Akcja ta dała świetne rezultaty. Zamiast nieużytków powstały bujne łąki. Ludność zaczyna hodować bydło, wzbogacać się. Objęto jednak tą działalnością tylko część Kurpiów.
Na skraju łąki stoi gospodarz.
– A już myślałem, że z tego nic nie będzie. Tymczasem tak pięknie rośnie – mówi ze łzą radości w oku.
Twardy tu, dobry i pracowity lud. Trzeba mu jednak pomóc. Dać jedną złotówkę, a zrobi na pewno z niej dziesięć.
Chętnych było wielu. Na przeszkodzie jednak stały różne względy formalne, najczęściej nie uregulowana hipoteka. Aby uregulować hipotekę trzeba rozporządzać odpowiednimi środkami na rejentów, adwokatów itp. Chłop zaś tutejszy nie ma tych pieniędzy i dlatego musiał zrezygnować z pożyczki.
Obecnie przeznaczono milion złotych na ten sam cel. Czy w roku bieżącym milion ten zmarnuje się?
(...) Ostatnio przeznaczono znaczne kredyty na melioracje. Akcja ta dała świetne rezultaty. Zamiast nieużytków powstały bujne łąki. Ludność zaczyna hodować bydło, wzbogacać się. Objęto jednak tą działalnością tylko część Kurpiów.
Na skraju łąki stoi gospodarz.
– A już myślałem, że z tego nic nie będzie. Tymczasem tak pięknie rośnie – mówi ze łzą radości w oku.
Twardy tu, dobry i pracowity lud. Trzeba mu jednak pomóc. Dać jedną złotówkę, a zrobi na pewno z niej dziesięć.
Romantyzując sytuację, Kotlarczyk z „Anteny” zaznaczył: Wesoło, radośnie i kwieciście jechało się naszemu wozowi przez wsie i lasy kurpiowskie. Kiedyśmy tu przyjechali, opadały kwiaty z drzew wiśniowych, ale zaraz potem niemal wszystkie wsie zatonęły w liliowych krzewach bzu. Bardzo mi te bzy przypadły do gustu – a kiedy się o tym zwiedziano, samochód nasz zaczął przypominać wóz, stający do konkursu na corso kwiatowym. Maiły nasz wóz kwiatami rączki dziecięce, starcze dłonie w serdecznej podzięce za to, że do nich, tutaj, do zapadłej wsi pogranicznej, Polskie Radio przyjechało z krzepiącym słowem i pieśnią. Dawali kwiaty – zabierali serce...
Każdego poranka kwietną ozdobę naszego wozu, która zdążyła przywiędnąć przez noc, zastępowano świeżymi gałązkami. Dnia pewnego, na chwilę przed odjazdem, wśród tłumu zajętego taką kwiatową dekoracją, dostrzegłem trzyletniego brzdąca, który w kusej koszulinie dopiero co wygramolił się z łóżka i biegał dookoła wozu, płacząc rzewliwie, że nie może dosięgnąć miejsca, na którym pragnie złożyć swe kwiaty. Uchwyciłem tę scenę na kliszę – a potem wziąłem dziecko na ręce i pomogłem mu w wykonaniu jego zamiarów, za co otrzymałem w podzięce uśmiech tak promienny, że do dziś dnia noszę go w sercu.
Także T. Morawski z „ABC. Nowiny Codzienne” zwrócił uwagę na dzieci. Pisał: W Myszyńcu czy okolicznych wsiach mnogość jest nieprzebrana. Aż oko się raduje. Takie śmieszne, rozbiegane kupeczki kolorów. Płowe czupryny i duże niebieskie oczy. A harde to i ambitne, jak może nigdzie w Polsce. Przeciętnie na jedną rodzinę wypada pięcioro tego maleństwa. Oto prawdziwe bogactwo na granicy Polski. Edmund Męglewski z „Kuriera Poznańskiego” zaznaczył jednak, że na Kurpiach prawie 70 pct dzieci wymiera.
Kotlarczyk z „Anteny” podkreślił, że gdy dziennikarze i dziennikarki wyjeżdżali z Myszyńca, miejscowy Oddział Zw. Strzeleckiego żegnał nas uroczyście, prezentując broń. Bo „ręce Polaków Bóg stworzył nie tylko do pluga, ale i do karabinu” – jak pouczył mnie jeden ze starszych gospodarzy.
![]() |
Bosa, w krótkiej koszulinie, dziewczynka zaciska w piąstce kiście wonnego bzu. Źródło: „Antena”, 6 (1939), 25, s. 7. |
W gazecie „ABC. Nowiny Codzienne” czytamy, że Polskie Radio przygotowało dla dziennikarzy i dziennikarek niespodziankę. Po uroczystości w Myszyńcu przedstawicielstwo warszawskiej prasy pojechało do Dąbrów. Możliwe, że była to wyprawa rozpoznawcza, bo dziennikarz zaznaczył: Szykujemy wielką wyprawę, aby móc stanąć choć jedną nogą po „tamtej stronie”. Czy chodziło wyprawę ekipy radiowej, czy o delegację gazety? Nie wiadomo.
Korespondent „Expressu Porannego” zrelacjonował pobyt ekipy dziennikarskiej w Dąbrowach. Oddajmy mu głos: Na rynek wpada samochód. Otaczają go natychmiast chłopcy w mundurach strzeleckich i dziewczęta w pięknych strojach kurpiowskich. Z potężnych megafonów rozlega się dziarska, żołnierska piosenka: „Wojenko, wojenko...”. (...) Z megafonu dalej rozlegają się dźwięki muzyki. Między jedną a drugą piosenką instruktor zwraca się w serdecznych słowach do tych, co nad granicą tworzą przednią straż Narodu, mówi im o polskim Gdańsku, Gdyni, o potężnej Armii, o tym, że na wszelkie zakusy odpowiemy ogniem dział i karabinów. Wóz stanął blisko granicy polsko-niemieckiej, przed szlaban budki granicznej. Jak zaznaczył w „Antenie” J.M., nadano specjalną audycję dla strażników i ludności wiejskiej samego przygranicza. (...) Słowa przemówień i melodie pieśni, nie znając przepisów celnych, szeroką falą popłynęły w ten daleki i bliski kraj, gdzie mowa polska, tak samo jak i po tej stronie łąki, jest mową dnia powszedniego i mową bożej modlitwy. Także wysłannik „Expressu Porannego” z zadowoleniem pisał, że radiowa audycja niosła się daleko, poprzez opłotki, poprzez szerokie, przecięte granicznymi zasiekami pola, aż do Rozóg.
A tam... niemiecki strażnik graniczny. W „Expressie Porannym” czytamy, jak to Niemiec nie mógł wytrzymać tego, co słyszał: Wolnym krokiem ścieżką graniczną idzie strażnik niemiecki. Dociera do niego wojenna piosenka. Zatyka sobie, uszy i truchcikiem ucieka do strażnicy. Czy tak naprawdę się stało, czy to jedynie sugestywny obraz? Chyba rzeczywiście coś było na rzeczy, bo o wydarzeniu pisał też b.p. w „Kurjerze Polskim”: Podczas nadawania piosenki: „Wojenko, wojenko” szedł akurat linją graniczną niemiecki strażnik. W pewnej chwili zatknął sobie uszy i zaczął galopować do budynku urzędu celnego. Była to widocznie jedna z pierwszych ofiar „wojny nerwów”.... Może sytuacja była podkoloryzowana. Może strażnik był wrażliwy na głośne dźwięki. Nie wiemy i już się tego nie dowiemy.
![]() |
Granica polsko-niemiecka między Dąbrowami a Rozogami, 1936 r. Na pierwszym planie wartownia i zapora graniczna Urzędu Celnego w Dąbrowach, w tle po lewej stronie budynek niemieckiej straży granicznej w Rozogach. Źródło (dostęp 18 II 2025 r.). |
Relacja wysłannika „Expressu Porannego” przekonuje, że niemieccy strażnicy byli zaniepokojeni patriotycznym poruszeniem za kordonem w dniu 29 czerwca 1939 r. Dziennikarz zapisał: Obserwujemy przez lornetkę, co się dzieje po tamtej stronie. Jakiś wóz drabiniasty wyjechał na szosę, zatrzymał się, chłopi nasłuchują dźwięków, które od nas biegną. Natychmiast podjeżdża do nich strażnik na rowerze. Woźnica zaciął konie i odjechał.
Przed strażnicą niemiecką stał mały samochód. Na pierwsze dźwięki megafonu samochód odjechał.
W kilkanaście minut późnej nadjechały dwa nowe samochody i trzy motocykle. Wysypali się z nich strażnicy hitlerowscy. Schowali się wewnątrz domu. Przez lornetkę jednak widać wyraźnie odchylone firanki i zaniepokojone twarze w oknach.
O ożywieniu na granicy obserwowanym przez nasze precyzyjne lornetki donosił też J.M. w „Antenie”. Dodał: Daleko za budynkami straży rozprostowały się ponad pługami sylwetki oraczy i zwróciły się ku nam twarze, prawdopodobnie z wyrazem oczekiwania...
T. Morawski w „ABC. Nowiny Codzienne” dodał, że na koniec wycieczki dziennikarze i dziennikarki zostali zaproszeni na obiad w Myszyńcu. Korespondent „Expressu Porannego” zapisał słowa spikera:
– Będzie świeże masło i truskawki ze śmietaną. Po obiedzie zaś zapalimy polskie papierosy z prawdziwego tytoniu bez domieszki szałwi, bobu i innego zielska – zapowiada instruktor z wozu radiowego. Słowa jego biegną daleko aż 10 km w głąb granicy niemieckiej.
– Będzie świeże masło i truskawki ze śmietaną. Po obiedzie zaś zapalimy polskie papierosy z prawdziwego tytoniu bez domieszki szałwi, bobu i innego zielska – zapowiada instruktor z wozu radiowego. Słowa jego biegną daleko aż 10 km w głąb granicy niemieckiej.
![]() |
Na chłodnicy samochodu – pęki kwiatów. Przed samochodem – karabiny strzeleckie. Źródło: „Antena”, 6 (1939), 25, s. 7. |
Czy podczas uroczystości w końcu czerwca 1939 r. w Myszyńcu czuć było przedwojenny niepokój? Czy możliwe, że panowały tylko pozytywne nastroje, jak podawała prasa? Przecież mowa była o przygotowaniu do wojny! Na pewno Kurpie byli świadomi sytuacji międzynarodowej, ale nie wszyscy w takim samym stopniu. E. Męclewski w „Kurierze Poznańskim” pisał, że patriotyzm Puszczan aż buchał z postawy ujawnianej podczas pogadanek urządzanych przez nauczycieli na temat aktualnych wydarzeń politycznych w marcu 1939 r. Kurpie w dosadnych wykrzyknikach okazywali oburzenie postanowieniami konferencji w Monachium i zajęciem Czechosłowacji przez wojska niemieckie niemal przy całkowitej bierności społeczeństwa. – A gdyby nam próbował ktoś zrobić to samo, to... – próbuje nauczyciel pytać dalej, ale nie może skończyć. Wrzawa jeszcze większa. Patosu w protestach niema ani za grosz. Jest za to moc, przekonanie i siła. Jest wiara niezłomna w nienaruszalność naszych granic, które gwarantuje społeczeństwo. A społeczeństwo to oni!
W czerwcu 1939 r. objeżdżający kurpiowskie pogranicze J.J. Żuk z „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”, pytając furmana w Myszyńcu, czy będzie wojna, usłyszał: Bogać to, panie! Ludzie mówią o wojnie, ale tu spokój i pewnie nic nie będzie. Podobnie reporter o inicjałach H.K., obecny w Myszyńcu na Święcie Morza, pisał w „Kurjerze Warszawskim”: Kurp, co nad granicą siedzi, jest przekonany, że wojny nie będzie.
– I ja tak myślę, gospodarzu, ale powiedzcie mi, dlaczego wojny nie będzie?
– A bo to one – i szeroki gest ku Prusom Wschodnim – sie odwazą przyńść do nas? Niechby psysły...
We wsi Łączki J.J. Żuk zaobserwował, że mimo groźnych chmur na politycznych horyzontem, mimo zastraszających faktów, ludzie tutejsi zachowują spokój, jak przystało na Polaków, których los postawił na straży polskości ducha i ziemi, której nie dadzą ruszyć. To pewnik. Warują, wierni – cisi i zdecydowani. Sondując w kolejnych dniach nastroje Kurpiów, dziennikarz usłyszał: „Jak bydzie potrza, to pójdziem, panie! Ale „fluki” (Niemcy) widać boją się naszego Rydza, bo przycichli”.
Świadectwem tego, że Kurp się nikogo nie boi, a zwłaszcza Niemca, miało być patriotyczne zaangażowanie Puszczaków w walkę za ojczyznę, o czym wspomniano wyżej, ale też... wielowiekowe doświadczenie Kurpiów w przemycie. Zajęcia tego podejmowali się niektórzy ubożsi gospodarze. Jak w „Kurierze Poznańskim” podkreślił E. Męclewski, bardzo duże ograniczenie popularnego niegdyś w regionie wymytu i przemytu, jak również zahamowanie emigracji zarobkowej do Prus Wschodnich (pisałam o niej na blogu: KLIK, a o jej skutkach w innym tekście: KLIK), wpłynęło negatywnie na poziom życia, obniżyło jego jakość przez zlikwidowanie dodatkowego źródła dochodów wielu ubogich Kurpiów-gospodarzy. W czerwcu 1939 r. dziennikarz „Kurjera Warszawskiego” podkreślił, że z przemytem borykała się nie tylko nasza straż graniczna, ale i niemiecka. Pewnego dnia postrzelili Niemcy Kurpia-przemytnika i rannego zabrali w głąb Prus, aż do Szczytna. Ze trzydzieści kilometrów od granicy. Tejże nocy czterech kompanów pojmanego przekradło się do Niemców, do Szczytna powędrowało, rannego wykradło i z powrotem do wsi rodzinnej, przez las zaniosło. Historia jak z awanturniczego romansu, a jednak prawdziwa.
– Tępimy przemytnictwo bezwzględnie – mówi mi oficer straży panicznej – ale przecież muszę powiedzieć: To fajne chłopaki!
Czyli przemyt to problem, ale ogólnie bitni Kurpie to dobrzy ludzie... Jednak trudno było się spodziewać tekstów o innym wydźwięku. Pisano o odwadze, o zacięciu bojowym, o planach walki. Hasła zagrzewające do walki, m.in. te, które wybrzmiały w Myszyńcu 29 czerwca 1939 r., były ważnym elementem propagandy państwowej. W Polsce wszędzie można było przeczytać, że jesteśmy Silni – zwarci – gotowi. Słowa te przywołano chociażby 11 czerwca 1929 r. w Kolnie, gdzie Komendant Obwodu Straży Granicznej dziękował ofiarodawcom karabinów za to, że czynem swoim i zrozumieniem istoty spółdzielczości Zabielacy zadali kłam propagandzie niemieckiej o nieumiejętności polskiego gospodarowania, że dziś przez to my stoimy lepiej od nich, gdyż mamy co jeść i mamy armaty, mamy broń i z każdym dniem stajemy się coraz bardziej zwarci, silni i stale gotowi. Hasła te miały u progu wojny doprowadzić do konsolidacji społeczeństwa polskiego, co według prof. E.C. Króla się udało. W 2024 r. w Polskim Radiu mówił: Polska propaganda osiągnęła wysoki stopień mobilizacji społecznej i udało się na czas zagrożenia uniknąć swarów politycznych, które jeszcze rok wcześniej były na porządku dziennym. Szerokie kręgi społeczeństwa były zmobilizowane, tyle tylko, że ta propaganda nie miała pokrycia, nazwijmy to, „w bagnetach”.
![]() |
Pogranicze polsko-niemieckie w 1931 r., arkusz Myszyniec, skala 1:100 000. Źródło (dostęp 18 II 2025 r.). Ta sama mapa w większej rozdzielczości (dostęp 18 II 2025 r.). |
Zaszczepieniu odpowiednich nastrojów miały służyć przykłady wydarzeń na pograniczu kurpiowsko-mazurskim. Na początku kwietnia 1939 r. E. Męclewski pisał w „Kurierze Poznańskim”: niedawno (...) do jednej z gmin pogranicza zbiegł dezerter z armii niemieckiej, narzekający na złe odżywianie. Dopiero po dwu zgóra dniach pobytu, na skutek interwencji jakiegoś turysty — żołnierza będącego w mundurze i pełnym uzbrojeniu oddano w ręce władz. Sytuacja ta była według reportera także świadectwem tego, że Kurpie mieli niską świadomości obowiązków obywatelskich. Potwierdzała jednak propagandowo dobre dla interesu Polski informacje o uciekinierach z Niemiec, którzy wybierali nasz kraj, nie ojczyznę. O ucieczkach przez granicę ze strony niemieckiej na polską pisali dziennikarze relacjonujący wizytę na pograniczu w czerwcu 1939 r. W. Biel. w „Expressie Porannym” zanotował: Jeden za drugim uciekają do Polski żołnierze niemieccy. Niedawno przyszedł tu młody człowiek, syn inżyniera z Kilonii.
– Podoficerowie pastwią się nad żołnierzami, porcje są niedostateczne, człowiek przymiera głodem – opowiadał Kurpiom. – Jestem patriotą niemieckim, widzę jednak, że ojczyzna moja zbliża się do zguby i nic jej od tego nie uchroni. Wojna – to dla Niemiec katastrofa, dziś sytuacja jestem, dziesięciokroć gorsza niż w roku 1918.
Nie tylko żołnierze lecz i wygłodzona ludność cywilna ucieka do Polski.
– Gdy kilka miesięcy temu ludzie przynieśli do nas wiadomość, że wojsko polskie stoi na granicy, zrobił się popłoch – opowiada 18-letni wyrostek, który uciekł z Prus. – Zaczęto po wsiach i miasteczkach zbierać się i uchwalać rezolucje, że „nie chcemy wojny”. Część ze strachu przed Polską uciekła w głąb Prus. Przyjechali hitlerowcy, rozpędzili zebrania, ludzi powywozili do obozów koncentracyjnych.
– A Polacy nadgraniczni nie uciekają do Polski?
– A gdzieżby tam – pada odpowiedź. – Oni trwają twardo. Nadejdą przecież dla nich lepsze dni. To odwieczna polska ziemia i polską znowu być musi. Tam z polską mową całymi godzinami można iść w głąb Prus.
Jeden z okolicznych gospodarzy, który wtrącił się do rozmowy, opowiedział, że w nocy przyszła do niego elegancko ubraną kobieta, pokazała pokaźny zwitek banknotów i zaproponowała przewiezienie do Prus przez zieloną granicę. Pieniędzy było tyle, że wystarczyłoby na kupno kilkunastu morgów. Zgodził się. Zaprzągł konię i pojechali. Gdy znaleźli się pośród pierwszych domów Myszyńca, kobieta zorientowała się, że ją wyprowadzono w pole. Chciała uciekać. Chwycił ją za kark i przyprowadził do komisariatu straży granicznej. Mężczyzna stał się bohaterem ostatniego tygodnia.
Autor reportażu w „Radiu dla Wszystkich” zaznaczył, że biorący udział w uroczystości w Myszyńcu dziennikarze i dziennikarki po wizycie na pograniczu mieli pewność, że na Kurpiach bije jedno wierne, i BEZ ZASTRZEŻEŃ POLSCE ODDANE SERCE! Dodał: To naprawdę imponująca ofiarność, której miara jest równie wielką, jak stanowcza ich DECYZJA ODDANIA ŻYCIA ZA CAŁOŚĆ I POTĘGĘ POLSKI. Z kolei piszący dla „Kurjera Polskiego” b.p. tak podsumował relację: Wieziemy z sobą dużo wrażeń, smutnych i przyjemnych. Te ostatnie jednak górują bezapelacyjnie. Jesteśmy pewni, że dzielny lud kurpiowski stoi i stać będzie na granicach Rzeczypospolitej, a może nawet granice te rozszerzy. „Mazury z Polską połącemy!” – nucą wjeżdżając do Warszawy wszyscy koledzy dziennikarze...
![]() |
Pogranicze polsko-niemieckie w 1930 r., arkusz Kolno, skala 1:100 000. Źródło (dostęp 18 II 2025 r.). Ta sama mapa w większej rozdzielczości (dostęp 18 II 2025 r.). |
Nieco inny obraz daje reportaż E. Męclewskiego w „Kurierze Poznańskim”. Na początku kwietnia 1939 r., w drugiej części relacji z powiatów szczucińskiego, łomżyńskiego i ostrołęckiego, pisał, że wśród Kurpiów panowała apatia i pewna rezygnacja. Ten wniosek odpowiada obserwacjom z 1937 r. zawartym w cytowanym już memoriale o polskim pograniczu z Prusami Wschodnimi. Czytamy w nim: Przy tak wielkiej biedzie, jaka panuje na tym terenie, zwłaszcza na Kurpiach, nie słyszy się, by gdziekolwiek panowały nastroje negatywne w stosunku do Państwa Polskiego. Ludzie na przygraniczu cierpią wielką biedę, widzą, że po drugiej stronie granicy dzieje się inaczej, a jednak za wyjątkiem kilku ośrodków skomunizowanych /przeważnie tartaki/ nie mają do Państwa Polskiego pretensji, że im się źle dzieje. Pod tym względem propaganda niemiecka natrafia na bardzo ciężki grunt. Trudno sobie dokładnie wytłumaczyć przyczyny tego stanu rzeczy, niewątpliwie jednak trzeba wziąć pod uwagę zupełny brak mniejszości niemieckiej i w pewnej mierze także tradycje narodowe wśród Kurpiów. Poza tym ludność, zwłaszcza na Kurpiach, pogrążona jest w bezmiernej apatii, obojętna na wszystko, co się dokoła niej dzieje i trudna do wszelkiego rodzaju działań społecznych. Ta przygnębiająca apatia widoczna jest nawet w zewnętrznych cechach wsi, w których nie tylko przewracają się chaty, dachy nie są latami łatane, ale nawet często przewracający się płot nie jest podparty, a deska oderwana nie jest przybita; w szeregu wsi kurpiowskich nie zobaczy się ani jednego kwiatka w oknie, ani jednego ogródka przy chacie. Ludność czeka. Czeka przede wszystkim na zarobek i nie ceni niczego więcej, niż zarobionej złotówki. Do wartości własnej pracy nie przywiązuje zupełnie wagi. Opowiada się, że dla zarobienia złotówki może Kurp stracić dzień czasu w gospodarstwie w okresie największych prac i nie żałuje tego; wyjeżdżający na roboty rolne do Łotwy zostawiają często własne gospodarstwo i inwentarz w takim stanie, w jakim się ono znajduje w chwili wyjazdu na opiece sąsiadów, nie dając żadnych poleceń do zbiorów, inwentarza itp.
Reporter „Kuriera Poznańskiego” wiosną 1939 r. stwierdził, że ogólnie Kurpie mają świadomość trudnej sytuacji międzynarodowej Polski. To ciekawy wniosek, bo 1,5 roku wcześniej, w memoriale o sytuacji na pograniczu, pisano: Wiadomości o tym, co się dzieje w Niemczech, a w szczególności jaka jest sytuacja ludności wiejskiej, nie przesączają się przez granicę zupełnie. (...) Bliższych wiadomości ani o ustroju Niemiec, ani o hitleryzmie, ani o Polakach w Niemczech, z bardzo małymi wyjątkami, ludność nie posiada. Co tym bardziej przygnębiające, według autorów memoriału z 1937 r. nawet miejscowa inteligencja nie miała pojęcia na temat wydarzeń w Niemczech i relacjach polsko-niemieckich. Najbardziej elementarne wiadomości o ustroju Niemiec, hitleryzmie, Polakach w Niemczech, stosunkach polsko-niemieckich nie docierają kompletnie do świadomości tamtejszej inteligencji. Zainteresowanie jej tymi sprawami jest żadne. Przyczyna tego stanu rzeczy leży przede wszystkim w olbrzymim nasileniu akcji politycznej /zwłaszcza w łomżyńskim, szczuczyńskim i ostrołęckim/; o niczym innym słyszeć nie chcą, a wszelkie próby zainteresowania inteligencji problemami polsko-niemieckimi pełzną na niczym. Inteligencja uważała, jak pisali twórcy memoriału, że nie grozi nam wojna, że granica jest bezpieczna, przecież istnieje aż od kongresu wiedeńskiego i nawet wielka wojna nie zdołała jej zmienić. W memoriale zalecano: Przez szeroko zakrojoną akcję wychowawczą via organizacje społeczne podnosić trzeba zaufanie we własne siły i zwalczać apatię.
Podniesieniu stanu kulturalnego wsi miała służyć oświata pozaszkolna, szczególnie wycieczki poza własny region, przedstawienia teatralne, filmy. Poza tym zalecano: W pracy nad zmianą nastrojów na przygraniczu dużą uwagę zwrócić należy na miejscową inteligencję; należy wciągnąć ją do prac społecznych nie w dotychczasowej jednak formie, a przede wszystkim rozbudzić jej inicjatywę w zakresie wykonywania środkami społecznymi prac dla terenu przygranicznego. Wobec prawie zupełnej nieznajomości spraw Prus Wschodnich zarówno wśród inteligencji, jak i wśród mieszkańców najbliższych granicy wsi, konieczne jest wydanie małej broszurki /8–16 stron/, informującej w sposób popularny, czym jest hitleryzm, jakie są warunki życia wsi zwłaszcza w Prusach Wschodnich, jak żyją Polacy na tym terenie oraz jaki ma być stosunek obywatela przygranicza do tych wszystkich spraw; broszura ta, będąca kompendium zagadnień przygranicza i Prus Wschodnich, powinna się ukazać w możliwie dużym nakładzie. Nie ustaliłam, czy taka broszura powstała.
Na pewno nastroje obserwowane w dniu uroczystości Kolnie 11 czerwca 1939 r. i w Myszyńcu 29 czerwca 1939 r. były podniosłe. W tłumie ludziom udzielały się pozytywne emocje. Na co dzień mogło być inaczej i tego zapewne doświadczył wysłannik poznańskiej gazety. O realiach informował też memoriał z 1937 r.
Podobnie jak w Kolnie i Myszyńcu, tak i w wielu miejscach w Polsce ofiarność obywatelek i obywateli naszego państwa, jak pisano w „Zorzy”, ujawniła się nie tylko przez wpłaty na pożyczkę przeciwlotniczą, na fundusz obrony narodowej (FON), lecz w mierze nie mniejszej przez obfite dary i składki na wszelkiego rodzaju dozbrojenie armii. (...) przy okazji świąt pułkowych, dni Lublina, Zamościa i Lubelszczyzny, tygodnia Kresów Wschodnich i tym podobnych obchodów dowódcy naszej walecznej armii, z jej wodzem naczelnym mają nie mało roboty z przyjmowaniem od społeczeństwa miejscowego, a to samochodów sanitarnych a to karabinów maszynowych, czołgów i innego uzbrojenia. W tej wzruszającej mobilizacji ofiary uczestniczą zarówno samorządy, stowarzyszenia i związki, jak młodzież szkolna, rzemieślnicza i grupy ludności wiejskiej. Nie braknie w tym swoistym pogotowiu wojennym nikogo, kto czuje się Polakiem. (...) w Wilnie z ofiarą sprzętu wojennego wystąpili tamtejsi niezamożni – Bóg świadkiem – rzemieślnicy, a w Pułtusku – okoliczni kurpie z najbiedniejszych nawet wiosek. Ludność powiatu pułtuskiego, w tym Kurpie Biali, ufundowali 12 ciężkich karabinów, 3 granatniki i 20 masek przeciwgazowych. Uroczystość odbyła się przed 19 czerwca 1939 r., bo w wydaniu „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” z tego dnia zamieszczono poniższe zdjęcie.
![]() |
Źródło: Dodatek do nr. 167 „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”, 15 (1939), 25 (773), s. II. |
![]() | |
|
![]() |
Przekazanie wojsku samolotów, Szczuczyn, lipiec 1939 r. Źródło: NAC (dostęp 18 II 2025 r.). |
![]() | |
|
Propagandowe reportaże, takie jak przywołane powyżej i opisujące głównie Święto Morza w 1939 r. w Myszyńcu, były odpowiedzią na agresywną antypolską propagandę w wykonaniu III Rzeszy Niemieckiej. G. Łukomski, badając polską propagandę u progu II wojny światowej, stwierdził, że przedwojenne polsko-niemieckie zmagania propagandowe Rzeczpospolita przegrała, choć udało się skonsolidować społeczeństwo. Klęska kampanii wrześniowej radykalnie zmieniła pozytywne przedwojenne nastroje, ale i wcześniej część społeczeństwa nie miała wątpliwości, że przyszła wojna skończy się dla Polski niepowodzeniem. Niemniej zdecydowano się podjąć walkę i stąd konieczne były teksty w prasie takie jak te relacjonujące wydarzenia i nastroje na Kurpiach w połowie 1939 r., i działania takie jak w Myszyńcu, Kolnie, Pułtusku oraz wielu innych miejscowościach w kraju.
Bibliografia
I. Źródła
A. Archiwalia
Miejska Biblioteka Publiczna im. W. Gomulickiego w Ostrołęce, Kronika KSMŻ oddziału Myszyniec-Wieś, [Myszyniec 1938].
B. Źródła drukowane
Nr 96. 1937 Listopad. Memoriał w sprawie stosunków w powiatach graniczących z P rusami Wschodnimi, [w:] Źródła do dziejów Kurpiowszczyzny 1789–1956, red. W. Łukaszewski, Truskaw–Żelazna Rządowa 2020, s. 278–330.
C. Prasa
b.p., „Mazury z Polską połącemy”. Piękna uroczystość w Myszyńcu, „Kurjer Polski”, 42 (1939), 181, s. 5;
Sprawa o nie podanie ręki staroście. Czy jesteśmy obowiązani wymieniać uścisk dłoni w urzędzie?, „Wieczór Warszawski”, 11 (1938), 204, s. 2;
W.B., „Grunwald i Psie Pole powtózem” – śpiewają na Kurpiach, „Express Poranny”, 18 (1939), 182, s. 3;
Wozem propagandowym Polskiego Radia z wycieczką na Kurpie. Patriotyczne audycje na rubieżach Rzeczypospolitej, „Mały Dziennik”, 5 (1939), 199, s. 6;
D. Relacje pisemne
Komentarz Sabiny Malinowskiej pod postem R. Makowieckiego (dostęp 18 II 2025 r.).
II. Opracowania
5 Pułk Ułanów Zasławskich (dostęp 18 II 2025 r.);
33 Pułk Piechoty (II RP) (dostęp 18 II 2025 r.);
Antena (czasopismo 1945–2002) (dostęp 18 II 2025 r.);
Bocheński W., Jakub Witold Chmura (dostęp 18 II 2025 r.);
Czerwone (gmina) (dostęp 18 II 2025 r.);
Dzwonnica w Myszyńcu (dostęp 18 II 2025 r.);
Edward Rydz-Śmigły (dostęp 18 II 2025 r.);
Express Poranny (dostęp 18 II 2025 r.);
Fundusz Obrony Narodowej (dostęp 18 II 2025 r.);
Gut Ł., „Wspaniały lud — te Kurpie”! Reportaż z czerwca 1939 roku (dostęp 18 II 2025 r.);
Jankiewicz A., Dąbrowy. Wieś kurpiowska z pogranicza, Dąbrowy 2023;
Kazimierz Sosnkowski (dostęp 18 II 2025 r.);
Kmoch M.W., Najlepsza promocja Kurpiów ever! Boże Ciało w Myszyńcu w 1937 r. (dostęp 18 II 2025 r.);
Taż, Niedziela z historią (109) [Związek Strzelecki w gminie Jednorożec] (dostęp 18 II 2025 r.);
Taż, „Opis mego życia, dążeń i celów”. Przedwojenny pamiętnik Kurpianki, członkini KSMŻ (dostęp 18 II 2025 r.);
Komisariat Straży Granicznej „Kolno” (dostęp 18 II 2025 r.);
Komisariat Straży Granicznej „Myszyniec” (dostęp 18 II 2025 r.);Kowalczyk M., Polskie Radio w Myszyńcu, kilka miesięcy przed II wojną światową. Unikalne zdjęcia (dostęp 18 II 2025 r.);
Kudrzycki Z., Najbardziej znana Dąbrowianka. Waleria Żarnoch (1908–1988), [w:] Kurpie. Najważniejsi w dziejach, red. M. Grzyb, Ostrołęka 2014, s. 203–210;
Liga Morska i Rzeczna (dostęp 18 II 2025 r.);
Nowotka M., W setną rocznicę plebiscytu na Warmii, Mazurach i Powiślu, „Zeszyty Naukowe Ostrołęckiego Towarzystwa Naukowego”, 34 (2020), s. 51–70;
Pożyczka Obronny Przeciwlotniczej (dostęp 20 II 2025 r.);
Przytocka M., Proboszczowie myszynieccy od 1925 do 2009 roku, [w:] Dzieje parafii i kościoła pw. Trójcy Przenajświętszej w Myszyńcu, red. taż, Ostrołęka 2009, s. 319–322;
Taż, Księża wikariusze myszynieccy od 1925 do 2009 roku, [w:] tamże, s. 323–342;
Sobczak A.K., Mazowiecki Inspektorat Okręgowy Straży Granicznej w Ciechanowie w latach 1928–1939, Ciechanów 2015;
Stefan Chomicz (dostęp 18 II 2025 r.);
Święto Morza (dostęp 18 II 2025 r.);
Tadeusz Chełmecki (dostęp 18 II 2025 r.);
th, „Silni, zwarci, gotowi”. Polska propaganda w przededniu II wojny światowej (dostęp 18 II 2025 r.);
Związek Strzelecki (dostęp 18 II 2025 r.).
Do następnego!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz