8 listopada 2024

Jesień u Kurpiów Puszczy Białej: Matki Boskiej Siewnej, wykopki, kiszenie kapusty, Zaduszki, andrzejki...

W 2022
2023 r. napisałam teksty nt. roku obrzędowego Kurpiów Zielonych. Czas na podobne ujęcie Puszczy Białej. Zapraszam na odcinek jesienny. Jako wprowadzenie do tematu Kurpiów Białych odsyłam do hasła w Wikipedii: KLIK, które napisałam.

W poniższym tekście zajmuję się okresem od dożynek (bez nich, bo już je opisałam) do końca roku kościelnego, czyli do przedednia Adwentu. Opieram się na opracowaniu Oskara Kolberga przywołującego relacje z Pniewa, Porządzia, Ochudna i okolic (1870 r.), tekście Alicji Gorczyńskiej i etnografa Bernarda Kielaka, który korzystał m.in. z prac dyplomowych napisanych przez studentki i studentów etnologii na UW, a dotyczących zwyczajów Puszczy Białej, opracowaniu Bonifacego Kozłowskiego nt. dziedzictwa muzycznego regionu, wspomnieniach Zofii Marianny Wróbel z Udrzyna, zapiskach z historii parafii Brańszczyk oraz materiałach zgromadzonych przez Wandę Modzelewską i Agatę Deptułę. Pomocniczo zajrzałam do moich dwóch książek, tekstu nt. jesieni u Kurpiów Zielonych oraz opracowań dotyczących Puszczy Zielonej. Jest co nieco o świętach, zwyczajach i obyczajach, co nieco o codzienności i pracy w gospodarstwie, nie zabrakło też informacji etnograficzno-historycznych. Dobrej lektury!

Dzień Matki Boskiej Siewnej (8 września) na wsi był obchodzony jako święto, wyznaczał też początek jesiennych siewów. W Puszczy Białej nie było jednak specjalnych zwyczajów związanych z tym dniem. Święcono ziarna na siew ozimy.

Wędrowano też na odpust do parafii położonej poza obrębem Kurpi Białych, do Wąsewa. Do dziś to popularny kierunek pielgrzymek i z Puszczy Białej, i z Zielonej, i z terenów pogranicznych, np. z powiatu makowskiego. Innym popularnym miejscem pielgrzymek, ale położonym już poza Puszczą Białą, było uroczysko św. Rozalia w pobliżu Szelkowa w Makowskiem. Przybywano tam na wspomnienie patronki 4 września. Przedwojenny sekretarz gminy Szelków Henryk Sikora wspominał: Już w przeddzień odpustu, to jest 3 września, polana leśna zapełnia się ludem  odprawiane są nieszpory. Przez całą noc jadą furmanki z ludźmi, którzy zawczasu zdobywają sobie miejsce postoju i odpoczynku. (…) Na tydzień przed odpustem ciągną już do Św. Rozalji kramarze, tasiarze, karuzele, fotografi, handlarze, straganiarze i inni, spodziewając się odpustowych zarobków. W dzień odpustu ścisk na polanie jest tak wielki, że trudno swobodnie przejść. Zaraz rano czynne są tak zwane tasy, to jest namioty, w których można się pożywić i pragnienie ugasić. (…) Poza tasami na placu rozłożonych jest wiele ognisk, przy których handlarze i różni kramarze gotują dla siebie strawę. (…) wszędzie jak okiem sięgnąć toczy się gwar, handel, śpiewy, muzyka… Nad tym morzem głów ludzkich wznosi się kościółek ustrojony na ten dzień w kwiaty i ziela. (…) Na odgłos sygnaturki na wieżyczce kościoła milknie wszelki gwar na polanie. Tłumy ludzi oblegają kościółek, w którym rozpoczyna się uroczysta suma. Morze głów ludzkich na dzwonek oznajmiający podniesienie, kornie pochyla się ku ziemi, z tysięcy piersi ludzkich słyszy się westchnienie i cichy szept Pan mój i Bóg mój. Któregoś roku na odpust przybyła Małgorzata Czartoryska, córka Marii Ludwiki z Krasińskich Czartoryskiej, o której pisałam na blogu (KLIK) z narzeczonym księciem Burbonem, pretendentem do tronu neapolitańskiego.

Kościół pw. św. Rozalii na uroczysku św. Rozalia w gminie Rzewnie. Fot. AntekM, CC BY-SA 3.0, Wikimedia Commons

W dniu 14 września, na Podwyższenie Krz
yża Świętego, obchodzony jest odpust w Leszczydole-Nowinach, w parafii pw. Chrystusa Sługi. Jest dość młoda, bo powstała w 2001 r. W ogóle o tej porze roku w Puszczy Białej obchodzono niewiele odpustów, większość przypadała wiosną i latem, a jeśli później, to raczej na początku jesieni. Z jesiennych odpustów w parafiach, do których należała ludność kurpiowska, warto wymienić uroczystości na wspomnienie św. Idziego (1 września) w parafii pw. tego patrona w Wyszkowie i na św. Andrzeja (30 listopada) w parafii pw. tego świętego w Broku.

Dawniej w pierwszą niedzielę października w Brańszczyku odchodzono odpust ku czci Matki Bożej Różańcowej (7 października): Nabożeństwo z wystawieniem Najświętszego Sakramentu na sumie i na nieszporach przy odsłoniętym obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej, po nieszporach wpisywanie do bractwa różańcowego przed ołtarzem Matki Boskiej. Kapłanów z sąsiedztwa na tym odpuście nie ma.

Więcej o świątyniach Puszczy Białej (oraz Zielonej) w tym wpisie: KLIK.

Wierzono w konieczność zakończenia wszystkich prac związanych ze zbiorem plonów do dnia Archaniołów (Michała, Gabriela i Rafała) 29 września, odwołując się do przysłowia: Po św. Michale można paść po całym kawale. Uważano, że w tym dniu krowy lub inne zwierzęta gospodarskie mogły paść się niezależnie od tego, gdzie w gospodarstwie się znajdowały. Wszystkie prace na roli kończono wraz z końcem listopada, wierzono bowiem, że ziemia powinna odpocząć.

Zwierzęta wypasano do później jesieni i było to najczęściej zadanie dzieci. O tej porze roku do pasionki wykorzystywano rowy lub drogi, ale też rżyska, na których po zbiorze zbóż, jak wspominała Zofia Marianna Wróbel (ur. 1941 r.) z Udrzyna, pojawiały się: trawa, zielsko, młode zboże lub wcześniej wsiana roślina pastewna np. seradela lub koniczyna. Celowo nie orano ziemi bezpośrednio po żniwach, aby przez jakiś czas mogły na tych tymczasowych łąkach pożywić się krowy. Podobnie wykorzystywano łąki właściwe po wykoszeniu drugiej trawy, czyli potrawu. Nawet od czasu do czasu, ale bardzo rzadko, prowadzano krowy do lasu, gdzie mogły znaleźć coś do zjedzenia.


Do najpopularniejszych zwyczajów jesiennych w Puszczy Białej należały te związane z początkiem listopada: uroczystością Wszystkich Świętych 1 dnia miesiąca i Zaduszkami 2 listopada. W okresie poprzedzającym te dni uprzątano groby rodzinne, dekorowano je zielenią, szykowano świeczki i znicze, wspominano najbliższych zmarłych. Uważano, że w tym czasie możliwy jest najbliższy kontakt z duszami zmarłych, które przychodziły do swoich domów i odwiedzały rodziny. Dlatego zwłaszcza w Dniu Zadusznym nie wolno było pracować (szczególnie na kołowrotku, tkać, międlić, zamiatać kurzy, rąbać drewna itp.). Chodziło o to, by nie zranić lub zamotać duszy. Irena Wróbel opowiedziała o innych przesądach dotyczących Dnia Zadusznego. Zanotowała je Agata Deptuła: Lepiej było nie chodzić po wsi w nocy, tylko koniecznie przebywać w domu całą rodziną, ponieważ wierzono, że dusze zmarłych odwiedzały swoje domy. Wyjątek stanowiło odwiedzenie grobów przez oddelegowaną do tego osobę z rodziny, która zapraszała na cmentarzu zmarłe dusze do domów. Żona wymieniała imiona zmarłych członków rodziny, mąż podobnie  ze swojej rodziny. Tego dnia nie należało wylewać wody gwałtownym ruchem do góry, gdyż można było ochlapać przechadzające się po obejściu dusze. Pokrzywdzona dusza mogła zbudzić w nocy winowajcę i  kazać mu siebie wysuszyć. Powinno się więc wylewać wodę jak najbliżej ziemi. Taki sam przesąd opisał ks. W. Skierkowski w  odniesieniu do Kurpiów Zielonych. (...) Z filmu Darii Galant wynika, że w nocy 2 listopada spotkanie zjaw, duchów i innych nieokreślonych postaci i kształtów było częstym zjawiskiem. By odgonić zjawy należało się pomodli.

W Dniu Zadusznym przez całą mszę w kościele stał katafalk z trumną i zaświeconymi świecami. Po mszy procesyjnie przechodzono z kościoła na cmentarz grzebalny. W Pniewie, co zaobserwowała Wanda Modzelewska w 1914 r., Liczne kobiety wiejskie pod wpływem przemożnej siły zwyczaju, sugestii i emocji zaczęły z lamentem i jękiem nawoływać w głos swoich zmarłych, rzucając się na mogiły całym ciałem, obejmując grób rękami rozpostartymi. Niektóre w zapamiętaniu rwały włosy i rozpaczały w głos do nieprzytomności. Przejawiała się w tym odwieczna wiara w moc czynną i dramatyczność napięcia widowiska przeżywanej na nowo emocji. Wprowadzało w trans aktorów tego dramatu. Mistyka osobliwa, która żyje dopóty, dopóki żyje wzruszenie. Potem cały rok nikt nie odwiedzał opuszczonych grobów, aż do następnych zaduszek. Ja także zaskoczona i struchlała poddałam się sugestii widowiska i psychologii tłumu „a żal duszę ściskał.


W parafii Brańszczyk w 1924 r. Dzień Zaduszny przebiegał następująco: Po skończonych nieszporach w dzień Wszystkich Świętych o ile pogoda pozwała idzie żałobna procesja na cmentarz grzebalny. Na procesję tą biorą krzyż pogrzebowy, chorągiew i dwa proporce czarne, w drodze wszyscy śpiewają  „Dzień on dzień gniewu Pańskiego. Po przyjściu na cmentarz kapłan odprawia w kaplicy żałobne nieszpory, w czasie których palą się świece przy katafalku i na ołtarzu. Po nieszporach wyrusza procesja i okólną aleją obchodzi cały cmentarz. W czterech rogach cmentarza odprawiane są cztery stacje, a piąta w kaplicy przy katafalku z pokropieniem i okadzeniem, a na końcu kapłan intonuje  „Witaj Królowo nieba i Matko litości”  co wszyscy ludzie chętnie śpiewają. Na tem kończy się nabożeństwo, procesja się rozwiązuje, gdyż wszyscy ludzie rozchodzą się po cmentarzu, zwiedzają takowy i modlą się za zmarłych, a z procesja nie byłoby komu wracać do kościoła. Ceremonie wszystkie na procesji żałobnej kapłan odbywa po polsku, a ludzie wszyscy odpowiadają.

W Dzień Zaduszny od samego rana przychodzą ludzie do kancelaryj na plebanię zapisywać wypominki roczne i dawać na Mszę św. wypominki jednorazowe zapisują na kartkach u organisty i z takowemi przychodzą na plebanię do opłacenia. W tym jeden bractewny przyjmuje w dzwonnicy pieniężną ofiarę na tzw „podzwonne, a służba kościelna przedzwania na żądanie wiernych, i to idzie na dochód organisty i zakrystyana. 

O godz. 11  tej kapłan na przemian z organistą odśpiewują Jutrznię żałobną przed w. ołtarzem. Poczem odprawia się Msza św. żałobna, w czasie której pali się wszystkie światło przy katafalku, ustawionym na środku nawy kościoła i pięknie przybranym w światło, dywany i kwiaty.

Po Mszy św. odbywa się żałobna procesja po cmentarzu naokoło kościoła, gdzie są 4 stacje, piąta zaś w kościele przy katafalku. Kończy nabożeństwo wspólna pieśń za zmarłych  „Witaj królowo. Zwykle po Mszy Św. kapłan ma od ołtarza naukę do wiernych na temat odpowiedni.

Według dorocznego zwyczaju wierni przynoszą do babieńca na ofiarę chleb, placki, sery, kaszę gryczaną i jaglaną. Bractewni te ofiary przyjmują i potem rozdzielają na cztery części  dwie dla proboszcza, a drugie dwie dla organisty i zakrystyana. Po wszystkich czynnościach na plebanię idą wszyscy ubodzy z pod kościoła i bractewni, tam jedni dostają jałmużnę, a drudzy jedzenie

Tego typu ofiary przekazywano nie tylko kapłanom i pracownikom świeckim parafii. Dawniej gospodynie w końcu października piekły duże chleby lub ciasto, kroiły na spore kawałki i z początkiem listopada zanosiły na cmentarz. Tam, podobnie jak w pobliżu kościołów, gromadzili się tzw. dziadowie proszalni. Według Wandy Modzelewskiej (zapewne w Pniewie) ustawiali się w dwóch rzędach przed bramą wejściową do cmentarza przykościelnego lub grzebalnego. Za kawałek chleba lub innego jedzenia modlili się za dusze zmarłych, które wskazali im darujący im posiłek (według relacji z Porządzia zanotowanej przez O. Kolberga dostawali placki, chleb, kasze, suszone mięso, według W. Modzelewskiej w Pniewie w 1914 r. jadło, słoninę, suszone lub świeże owoce, mąkę i groch)Dzięki darom „proszący” byli w stanie przetrwać zimę. W Pniewie w 1914 r. dziady dostawały jednie jedzenie w zamian za modlitwę za dusze zmarłych, wskazane przez obdarowującego. Nie dostawały pieniędzy, choć taki zwyczaj zanotował w odniesieniu do Porządzia i okolic O. Kolberg (ok. 1870 r.). Dziady chodziły też po okolicy, śpiewając nabożne pieśni i grając na skrzypkach, piszczałkach albo harmonijkach.

Rys. Marian Chochowski. Źródło (dostęp 8 XI 2024 r.).

Należy pamiętać, że dawniej cmentarze wyglądały inaczej niż współcześnie: mogiły były ziemne z drewnianym krzyżem z wyrytym napisem. Jak zauważyła Agata Deptuła, rozmawiając z informatorkami z Kurpi Białych, Krzyże zazwyczaj nie były wymieniane i po kilku latach próchniały i się przewracały. Kilka dni przed Zaduszkami sprzątano groby. Boki ziemnych nagrobków okładano zieleniną, a wierzch posypywano piaskiem, układano żołędzie i kasztany w kształt krzyża i stawiano świeczki. Groby dziecięce dekorowane były białymi kwiatami z bibuły albo figurkami glinianych aniołków zakupionych na odpuście”. Czasem obok ziemnych mogił sadzono kępy rojnika. Na sprzątanie nagrobków jeżdżono wozami, bo trzeba było zabrać potrzebne sprzęty: grabie, szufle, łopaty itp., jak również darninę. Bywało, że ludowi artyści stawiali na mogiłach figury Chrystusa Frasobliwego.

Agata Deptuła zauważyła: Gdy przeprowadzałam wywiad z Zofią Liwską (...) Potwierdziła (...) zwyczaje, które zaczynały zanikać w latach 50. lub 60. ubiegłego wieku. Obecnie Dzień Zaduszny wygląda tak, jak uniwersalnie wygląda to w Polsce – wierni idą do kościoła na mszę, następnie odwiedzają groby bliskich zmarłych i opcjonalnie spotykają się na uroczystości rodzinnej.

Niektórzy odwiedzali też miejsca pamięci narodowej i lokalnej, cmentarze wojenne, mogiły żołnierskie... Warto wspomnieć, że w Puszczy Białej, oprócz katolickich cmentarzy, na których pochowani byli Kurpie i Kurpianki, były też nekropolie ewangelickie i żydowskie. Kwiaty i znicze stawiano się również przy krzyżach i kapliczkach, gdzie pochowano ciała dzieci. Nie zawsze pokrywało się to z cmentarzem parafialnym.

Na uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny niektóre kapliczki i krzyże były przyozdabiane. Miało to miejsce szczególnie tam, gdzie świątek oznaczał pomnik lub pamiątkę patriotyczną.


W Puszczy Białej popularne było przysłowie związane z 11 listopada: Od Marcina zima się zaczyna. Chodziło głównie o to, że po intensywnym czasie prac w gospodarstwie przychodziły chwile wytchnienia, niemniej wypełnione zajęciami w domu (spotkania kobiet przy kołowrotku, darcie pierza i inne). Alicja Gorczyńska zanotowała też, że we wszystkich domach w Puszczy Białej, czy kurpiowskich, czy drobnoszlacheckich, na 11 listopada pieczono gęś, co potwierdzały przysłowia: Na świętego Marcina najlepsza gęsina, Święto Marcina dużo gęsi zarzyna czy Na świętego Marcina gęś do komina. Gospodarz rozdzielał porcje między domowników, sobie zostawiając pierś, czyli najsmaczniejszą część. Białe kości ukryte pod mięsem gęsi wróżyły mroźną, suchą zimę, kości nakrapiane – zimę śnieżną, kości od spodu czerwone – zimę w połowie mroźną i suchą, zaś w połowie czerwone – słotną i błotnistą zimę. Istniało też powiedzenie: Na świętego Marcina, gdy woda ścina, u gęsi pierś biała, będzie zima stała.

W pogodne jesienne dni, jak notowała Wanda Modzelewska – w październiku, prowadzono obróbkę lnu. Była to szczególnie ważna czynność we wsiach, w których len był uprawiany przez gospodynie na własne potrzeby, np. w Udrzynie, o czym opowiadała Zofia Marianna Wróbel. Tarciem lnu zajmowały się doświadczone gospodynie. To nie było zajęcie dla dzieci, ale lubiliśmy obserwować, jak pracują nasze matki. Niecierpliwie czekaliśmy na pierwszą przerwę, gdy kobiety odpoczywały, piły kompot i jadły przygotowane przez właścicielkę drożdżowe placki: smażone lub pieczone na blachach w piecu. Nie zapominały przy tym o dzieciach, które bawiły się, ale gdy je poczęstowano, chętnie jadły. Potem najczęściej wracały do domu. Trzeba zaznaczyć, że przy tej pracy konieczna była obecność i pomoc gospodarza. (...) Dojrzałego lnu nie kosiło się. Był po prostu wyrywany z korzonkami. (...)

Wyrywanie lnu. Źródło: Młoda Polka, 1939, 1, s. 8.

Układanie (ścielenie) lnu. Źródło: Młoda Polka, 1939, 1, s. 8.

Wiązano go w małe snopki, które, ustawione w kopkach po kilka sztuk, pozostawiano na polu do dobrego wysuszenia. Następnie tatuś przywoził len do stodoły i zabierał się do młocki. Rozkładał warstwę lnu na klepisku, następnie uderzał bijakiem, czyli krótszą częścią cepów, i rozbijał główki, z których wysypywało się siemię. Zmiatał nasiona miotłą i rozkładał następną warstwę. Po wymłóceniu całego zbioru przesiewał i czyścił siemię, wsypywał do lnianego worka. Miało czekać do Adwentu, kiedy to w umówionym dniu udawał się do olejarni. Ziarnem karmiono też kurczęta.

Przychodził czas na obróbkę słomy lnianej, którą prowadzono tak, że (za Zofią Marianną Wróbel) sąsiadki umawiały się do wspólnej pracy w wykonywanej na rzecz każdej z nich w określonej kolejności. Po zakończeniu pracy gospodynie udawały się na poczęstunek do tej, na rzecz której pracowały danego dnia. Na drugi dzień spotykały się w tym samym składzie i być może w tym samym miejscu, aby uczestniczyć w tarciu lnu u następnej gospodyniPodobnie organizowano prace przy młocce z użyciem maszyn, wykopkach czy szatkowaniu kapusty na ukwaszenie. Taką pracę nazywano tłuką.

Słomę lnianą należało najpierw namoczyć, co trwało kilka dni i pozwalało na usunięcie z włókien twardych osłonek, które w kontakcie z wodą stawały się kruche, łatwe do usunięcia. W okolicach Porządzia, Pniewa i Obrytego, co notował Oskar Kolberg, proces wyglądał następująco: po wyjęciu z wody zebrać, suszyć, międlić na międlicy, trzeć na cierlicy, klepać na stołku lub kadłubku, czesać na szczotce, prząść na kółku. Jak zapisała Maria Żywirska, taką samą kolejność czynności podawały jej informatorki, z którymi rozmawiała przed II wojną światową. Po międleniu powstawały dwa produkty: włókno przeznaczone na wyrób powrozów lub postronków do zaprzęgu starannie czyszczono, z kolei włókno na nici, z których tkano płótno, czesano na drucianych szczotkach.

Według Wandy Modzelewskiej, która prowadziła badania w podobnym okresie, na obróbkę lnu wybierano  jedno miejsce we wsi. W Udrzynie był to okop z czasów I wojny światowej na polu rodziny Porębów. Potwierdza to Maria Żywirska: Miejsce wybrane do moczenia zagradzano za pomocą kołków najchętniej olszowych, lecz częściej wierzbowych, wbijanych w dno dość gęsto (...). Zagroda miała najczęściej kształt kwadratu, czasem innego wielokąta, a jej wielkość zależała od liczby pęków słomy. Wewnątrz zagrody układano pęki dość gęsto warstwami, na przemian poprzecznie i podłużnie. Pęki przykrywano gałęziami, potem mocno przyciskano deskami i kamieniami. Kobiety ze wsi nie posiadających w pobliżu odpowiednich miejsc do moczenia woziły swoją słomę nieraz 0,5 km do sąsiednich stawów lub rzek (gospodynie z Bielin zawsze moczyły słomę nad brzegiem Bugu przy osadzie Nakło). Kiedy sprawdzono, że słoma jest dostatecznie przegniła, wywlekano ją, tzn. wyjmowano ciężkie pęki z wody i przewożono w pobliże domu, gdzie je rozwiązywano, następnie słomę rozpościerano na smugu, aby len wyrosiał, czyli wysechł. Przegniła i przeschnięta słoma nadawała się do tarcia. Unikano tarcia lnu w obrębie wsi i gospodarstwa, ponieważ przy dosuszaniu lnu wybuchały pożary. Na polu pod lasem, często przylegającym do wsi lub znajdującym się w niewielkim oddaleniu, rozpalano duże ognisko, przy którym każda z zebranych kobiet suszyła swój len. Czasem budowano specjalną szopę otwartą z jednej strony, przed nią w głębokim rowie rozniecano ogień; „otwór zakładano witkami wierzbowymi, na których rozpościerano słomę lnianą wymagającą dosuszenia.

Przy obróbce lnu pracowały kobiety, a pomagali im mężczyźni, co zaznaczyła informatorka z Udrzyna. Przywozili odpowiednie narzędzia oraz len, szykowali dół na ognisko, budowali nad nim konstrukcję do suszenia lnu, dokładali do ogniska grube kawałki drewna, by odpowiednio długo i intensywnie się paliło, ale nie żywym ogniem, bardziej żarzyło się i nie zapaliło surowca, pomagali ustawić narzędzia.

Obijanie lnu. Źródło: Młoda Polka, 1939, 1, s. 8.

Moczenie lnu. Źródło: „Młoda Polka”, 1939, 1, s. 8.

Żywirska pisała dalej: „Cierlice, czasem i międlice, ustawiano w półkolu. Len trudniejszy do obróbki (starodawny) tarto najpierw na międlicy o jednym mieczu, potem na cierlicy, posiadającej 2 miecze. (...) Cierlicę umiał zrobić każdy gospodarz. Zdaniem wielu informatorów najlepsze cierlice były z drewna grabowego, bądź dzikiej gruszy. (...) Przystępując do tarcia kobieta brała w lewą rękę przygarść przesuszonej słomy lnianej i przeciągając ją po powierzchni cierlicy jednocześnie prawą ręką uderzała mieczem słomę, w ten sposób łamiąc ją i krusząc. Od czasu do czasu strzepywała słomę, aby odłączyć paździerze. Po tarciu następowało klepanie włókna. W latach trzydziestych klepano je przeważnie na stołkach, jakkolwiek dość żywa była jeszcze tradycja klepania na kadłubku (...). Był on wykonany z drewna (najlepiej olszynowego), wewnątrz wydrążony; służył poza tym do przechowywania kaszy lub ziarna. Kobieta klepiąca na kadłubku brała przygarść lnu, opierała rękę na krawędzi kadłubka tak, aby pasmo włókna biegło pionowo po jego ścianie i bila je klepadłem (...). Klepadło było wykonane z drewna (najlepiej grabowego, które dawało się najdokładniej wygładzić), miało kształt sercowaty, wydłużony, z koconem czyli uchwytem. (...) Podobnie klepano len na stołku, stawiając go bokiem, aby tworzył pionową płaszczyznę potrzebną do tej czynności.

Kobieta podczas tarcia lnu na cierlicy, 1956 r. Fot. M. Pokropek. Źródło: M. Pokropek, S. Słojkowska-Affelska, Wędrówki po Puszczy Białej, Pułtusk 2014.

Kobieta podczas tarcia lnu na cierlicy, 1956 r. Fot. M. Pokropek. Źródło: M. Pokropek, S. Słojkowska-Affelska, Wędrówki po Puszczy Białej, Pułtusk 2014.

Teraz przychodziła kolej na czesanie lnu. Służyły do tego szczotki druciane nabite na deskę o długości 80 cm i szerokości 15 cm (...). Na obu krawędziach deski znajdowały się właściwe szczotki, zw. kampy. Kampy były prostokątnymi skrzyneczkami z otwartymi bokami, o przeciętnych wymiarach 28x12 cm. Na ich zewnętrznej powierzchni nabite były silne druciane pręty zw. zamby. Deska całej szczotki miała na obu końcach otwory, w które wkładano kołki wbite uprzednio w ziemię; w ten sposób unieruchamiano deskę w pozycji poziomej. Pasma oklepanego włókna przeciągano z obu stron po zambach, wyczesując bardziej zanieczyszczone partie lnu.

Od momentu klepania lnu zaczynała się jego segregacja. Pozostałe z klepania resztki, zw. oklepki, stanowiły pierwszy, najgrubszy gatunek włókna. Oddzielnie odkładano resztki pozostałe z klepania włókna znajdującego się przy torebkach nasiennych, jako delikatniejszego niż włókno przy korzeniach. Był to drugi gatunek włókna, zw. łepaki. Trzeci gatunek stanowiła pozostałość z pierwszego czesania, zw. zgrzebie; czwartym gatunkiem były wyczeszki tzw. paczesie. Dopiero po tak dokładnym wyczesaniu otrzymywano czysty len. (...) Ogół czynności przy oczyszczaniu włókna wykonywały kobiety na powietrzu lub w szopie późną jesienią, już po zakończeniu wszystkich prac gospodarczych” – pisała Maria Żywirska.

Przędzono i tkano od później jesieni do wczesnej wiosny. Proces opiszę w kolejnym odcinku serii, bo to zajęcie kojarzy się z zimowymi wieczorami.

Formą przygotowania do wiosny, konkretnie do Wielkanocy, była zbiórka sitowia do oklejanek. Jak opowiadała Halina Witkowska, Sitowie jest to roślinka, która rośnie na bagnach, (...) w mokrych miejscach. Gdzie właśnie ja w październiku mogę zbierać, ewentualnie w listopadzie. Jeżeli nie mogę dojść, że za mokro, to po lodzie wtedy. (...) Kępy rosną takiego sitowia. Jeżeli to sitowie, ma taki pomponik na brzegu, to znaczy, że już jest dojrzałe. Jeżeli nie ma tego, tego kwiatostanu, więc jeżeli wyciągnę, to ono będzie takie nie białe, tylko szare. I po ścięciu (...) tydzień czasu muszę odczekać jak ta roślinka wytraci żywotność swoją. (...) wtedy się fajnie odkleja od osłonki, a inaczej się będzie tylko niszczyło. (...) w takim stanie makaronowym może leżeć kilka lat. (...) albo śrubokręcikiem, tutaj mam nożyczki (…) i w ten sposób się wyciąga. (...) musimy się skupiać na tym, żeby od razu wyciągnąć i w ten sposób. (…) Jeżeli wyjmiemy z tej osłonki sitowie, to ja po prostu pakuję w kartony i wynoszę w chłodne miejsce, do garażu na przykład i tak przechowuję do czasu aż trzeba robić pisankę, czyli do… ja już od stycznia zaczynam, ponieważ nasza pisanka nie jest taka, że… dużo wymaga pracy, bo etapami robię, tak jak zaraz będziemy mówić.
 

W październiku strzyżono owce (drugi raz robiono to na wiosnę, ok. 4 maja). Przed strzyżą zwierzęta myto w strumieniu, rzece lub stawie. Przeciętnie, jak zanotowała Maria Żywirska, każda owca dawała ok. 1 kg wełny na jedno strzyżenie, a owce uszlachetnione mogły dać nawet do 5 kg rocznie.

Jesień to również czas kiszenia kapusty. Umawiano się na wybrany dzień u danej gospodyni, po obrządku. I znów pomoże nam Zofia Marianna Wróbel z Udrzyna, która wspominała: Kapustę szatkowały kobiety: gospodynie i ich starsze córki. Młodsze dzieci raczej plątały się, bo i czym miały się zająć? W mieszkaniu było tłoczno i gwarno. W latach najstarszych, które pamiętam, kapustę krojono nożami. Później zaczęto używać specjalnych urządzeń – szatkownic. Szatkownice wypierały noże i wraz z nimi zwyczaj, o którym piszę. Przy pomocy szatkownicy kapustę można było w parę godzin pokroić siłami własnej rodziny.

W domu, w którym miała być krojona kapusta, odpowiednio przygotowywano się do tej pracy. Tatuś wtaczał do kuchni dużą dębową beczkę, która najczęściej stała w stodole lub bliżej – w komorze. Beczkę trzeba było umyć i wyparzyć. Sprawdzał, czy zachował się z roku ubiegłego we właściwym stanie tłuk (ubijak). Jeśli nie, trzeba było zrobić nowy. Przynosił do kuchni w workach kapustę, która miała być skrojona. Następna czekała w sieni. Mamusia przygotowywała grubą sól i suche nasiona kopru. Uzgadniała z sąsiadkami, które z nich mogą przyjść do pracy. Przychodziły z własnymi nożami. Trzeba było zapewnić stołki do siedzenia i naczynia, do których krojono kapustę: duże miski, nieckę, miednicę. (...) Na podłodze ubywało główek kapust, za to przybywało liści i głąbów, za to czuwał tatuś.

Przy beczce czuwał tatuś. Gdy ocenił, że usypana została warstwa wystarczająco gruba, posypywał „na oko solą i koprem, starannie ubijał aż do okazania się soku. Robił to wszystko na wyczucie, recepturą bowiem było jego długotrwałe doświadczenie. I tak warstwa po warstwie: wsypywanie, dokładanie dodatków, ubijanie. Po zakończeniu szatkowania wszyscy rzucali się do porządkowania kuchni: wynoszenia w workach liści i głąbów (przydawały się dla inwentarza), usuwania zbędnych naczyń, zamiatania podłogi. Gospodyni wystawiała przygotowany poczęstunek, w tym własnej roboty piwo. Było już późno, towarzystwo rozchodziło się, aby na drugi, trzeci wieczór spotkać się znów w kolejnym domu.


Nie pamiętam, czy była dodawana do kiszenia marchew, ale raczej nie. Czasem wrzucano kilka całych jabłek, traktując to raczej jako sposób na ich przechowanie, a nie dla poprawy smaku kapusty. Napełnioną beczkę pozostawiano na kilka, kilkanaście dni w kuchni, w cieple. Procesowi kiszenia towarzyszyła piana, świadectwo postępującej fermentacji. Codziennie tatuś zaostrzonym drewnianym kołkiem przebijał kapustę w kilku miejscach do samego dna beczki. Trzeba było zapewnić ujście gazom. Kapusta stała tak długo, dopóki trwała fermentacja. Oznaką jej zakończenia był brak piany. Wtedy beczkę przetaczano do komory, gdzie było zimno. Na wierzch kapusty kładziono drewnianą okrągłą pokrywę i obciążano czystym kamieniem. Mamusia przykrywała beczkę płócienną płachtą. Kapusty wystarczało zwykle do Zielonych Świątek. Pod koniec zresztą traciła smak. Ale rosła już posadzona nowa, z której można było pierwsze większe główki wycinać w lipcu, sierpniu. Do tego czasu mamusia czasami kupowała główkę wczesnej kapusty, której uprawą zajmowali się miejscowi ogrodnicy.

Kwaszoną kapustę jedzono zimą. Podawano kapustę gotowaną na sadle z kaszą jęczmienną z dodatkiem kartofli lub prażonego grochu, kapustę kwaszoną postną na grzybach i oleju rzepniczym lub lnianym, do tego kartofle. Gotowano też zupę „dziadówkę, czyli, jak notowała Wanda Modzelewska, taką, w której można znaleźć wszystko, co „dziad proszalny uzbiera.

Kapusta na oleju z grzybami przygotowana przez członkinie Stowarzyszenia Puszcza Biała– Moja Mała Ojczyzna w Kuźni Kurpiowskiej w Pniewie. Fot. Jolanta Drzewakowska (WMPL), CC BY-SA 4.0, Wikimedia Commons

Mężczyźni jesienią gacili domy przed zimą, rąbali drwa, młócili cepami zboże w stodołach, gromadzili słomę i ziarno w spichrzach. Własnoręcznie wykonywali buty na drewnianych podeszwach (tryfle). Wieczorami kobiety łuskały groch i fasolę, darły pierze i działy na drutach.

Wykopki odbywały się we wrześniu i październiku, na początku roku szkolnego  zapamiętała Zofia Marianna Wróbel.

Wykopki na polu między Wyszkowem a Serockiem, 1962 r. Fot. M. Pokropek. Źródło: M. Pokropek, S. Słojkowska-Affelska, Wędrówki po Puszczy Białej, Pułtusk 2014.

Niemniej ziemniaki podbierano już od sierpnia do użytku bieżącego. Stare skończyły się lub nadawały tylko na żarcie dla świń. Przez jakiś czas ze względów oszczędnościowych nie wykopywano całych krzaczków. Ostrożnie wybierano spod nich większe bulwy, resztę starannie przykrywano z powrotem ziemią, aby nadal mogły rosnąć  te małe i najmniejsze. Chyba, że łęcina już uschła, wtedy wykopywano całość. Mamusia przeważnie zajmowała się tym sama, ale czasem wyręczyła się córką. Jednocześnie upilała, aby nie zniszczyła przez brak uwagi jeszcze zielonej rośliny. Podobnie na bieżąco korzystaliśmy z marchwi, buraczków, pietruszki, przerywając i przerzedzając te korzenne rośliny – wspominała informatorka z Udrzyna.

Wykopki natomiast opisywała jako ciężką pracę, którą głównie zajmowały się kobiety; u nas mamusia i starsze siostry – zapamiętała Zofia Marianna Wróbel. Motykami wykopywały z ziemi bulwy, zbierały i wrzucały do wiklinowych koszy, starego blaszanego wiadra lub innego dużego naczynia. Pełne kosze przenosiły w obrane miejsce i wysypywały na gromadkę albo bezpośrednio do worków. Jeśli tatuś miał czas, to pomagał, szczególnie w noszeniu pełnych koszy, zbieraniu pominiętych kartofli, oczywiście w ładowaniu na wóz i przewożeniu. Dla młodszych dzieci była to praca zbyt ciężka. Ponadto ratowała ich szkoła. (...) Na sprawność i jakość tej pracy duży wpływ miała pogoda. Ziemniaki wykopane w ciepłe, suche dni były czyste, ziemia ich się nie trzymała, jej nadmiar łatwo dawał się usunąć przez zwykle potrząsanie koszem. Gdy przechodziły deszcze, praca na mokrej ziemi stawała się bardziej ciężka, nieznośna. Czasem nie udawało się przeczekać niesprzyjającej pogody i trzeba było ratować przed gniciem to, co się urodziło. Ziemniaki były podstawą wyżywienia ludzi i zwierząt. Dlatego należało je właściwie zabezpieczyć, aby przechować do wiosny i lata następnego roku.

Motyki do kopania ziemniaków: typ sercowaty i trójzębny z stylistkami (trzonkami) osadzonymi w tulejach, 1962 r. Fot. M. Pokropek. Źródło: M. Pokropek, S. Słojkowska-Affelska, Wędrówki po Puszczy Białej, Pułtusk 2014.

Radełko ziemniaczane, typ zewnętrzrylcowy, dwurękojeściowy (rylec z żelazną radlicą typu strzałkowatego osadzony w grządzieli, wzmocniony słupicą, do której z obu stron przybite są drewniane skrzydełka  odkładnie, grządziel zaopatrzona w drewniane kółeczko), 1956 r. Fot. M. Pokropek. Źródło: M. Pokropek, S. Słojkowska-Affelska, Wędrówki po Puszczy Białej, Pułtusk 2014.

Jak pisała Alicja Gorczyńska w odniesieniu do wykopek, „Bogatsi gospodarze organizowali okrężne, zwane też ochotnikiem. Na wyznaczony dzień (a była nim zazwyczaj sobota) zwoływali chętne dziewczęta i robotnych młodzieńców do kopania kartofli, nie płacąc odrobkiem. (...) Równo ze wschodem słońca dziewczyny z motykami w ręku podążały na kartoflisko (...). Gospodarz rozstawiał kopaczki między redlinami w odpowiednich odstępach. Wkrótce motyki poszły w ruch. (...) Chłopcy ładowali ziemniaki w worki, wrzucali na wozy i zawozili do wcześniej przygotowanych pryzm. Dzieci, korzystając z okazji, rozpalały ogniska sucha nacią ziemniaczaną i wśród ogólnej radości i pisku piekły, a po pewnym czasie zajadały, świeżo wykopane kartofle. Zachodzące słońce i nadchodzący zmierzch zwiastowały zakończenie pracy na kartoflisku. Gospodarz wraz z gospodynią zapraszali wszystkich na obfitą wieczerzę, po spożyciu której rozpoczynała się wesoła zabawa taneczna przy dźwiękach ludowej kapeli.


Zofia Marianna Wróbel z Udrzyna zanotowała, jak wyglądał posiłek przy okazji zbiorowych czynności: Rarytasem było ciasto lub smażone placki drożdżowe (pępuchy, pampuchy). Ciasto pieczone było rzadko: na różne święta i z okazji prac, w których uczestniczyli, obok rodziny, sąsiedzi. (...) Zwykle była (...) kapusta z mięsem, chleb, kiełbasa, drożdżowy placek lub sernik na cieście drożdżowym, piwo własnej roboty, mizeria ze świeżych ogórków ze śmietaną, krojone pomidory z cebulą, kiszone ogórki, no i przynajmniej pół litra wódki. Po takiej 
uczcie zostawało trochę lepszego jedzenia, które rodzina konsumowała w następne dni.

Babka ziemniaczana na liściach chrzanu przygotowana przez członkinie Stowarzyszenia Puszcza Biała– Moja Mała Ojczyzna w Kuźni Kurpiowskiej w Pniewie. Fot. Agathos de, CC BY-SA 4.0, Wikimedia Commons

Pierogi z soczewicą i chleb ze smalcem przygotowane przez członkinie Stowarzyszenia Puszcza Biała– Moja Mała Ojczyzna w Kuźni Kurpiowskiej w Pniewie. Fot. Agathos de, CC BY-SA 4.0Wikimedia Commons

Jesienią jedzono dużo grzybów przyrządzanych na różne sposoby, np. duszone grzyby z cebulą i śmietaną, grzyby na zimno (głównie prośnianki) ugotowane i ukiszone bez octu, z solą i cebulą. Z tychże świeżych prośnianek można było ugotować bardzo dobrą zupę, nazywaną rosołem – wspominała Zofia Marianna Wróbel. Taką zupę podawano z ziemniakami. Wanda Modzelewska zanotowała też, że grzyby podawano świeże, grubo rojone z cebulą i smażone na patelni, na kwaśnej śmietanie i zagęszczone rozbitymi jajami (jajecznicą), z pieprzem. Jesienią chętnie robiono zupę z dyni gotowanej na mleku, przetartej i zarzucona rwaczkami z tartych kartofli (...) bardzo gęsta tak, żeby kot po niej przeszedł – pisała Modzelewska.

Oczyszczanie grzybów zbieranych do wiklinowych koszy wyplatanych przez gospodarzy lub miejscowych rękodzielników, Porządzie 1956 r. Fot. M. Pokropek. Źródło: M. Pokropek, S. Słojkowska-Affelska, Wędrówki po Puszczy Białej, Pułtusk 2014.


Ziemniaki należało odpowiednio przechować. Dzięki Zofii Mariannie Wróbel wiemy, że w tym celu wykorzystywano
 piwnice i kopce. W starych kurpiowskich domach piwnice były zbudowane pod podłogami pomieszczeń. Obowiązkowo jedna znajdowała się w kuchni, druga, nawet trzecia w innych izbach. Wydaje mi się, że u nas były dwie (druga w alkierzu). Piwnice, a raczej przechowalnie ziemniaków i warzyw, nazywano parskami. Parsk to pomieszczenie, a właściwie regularny dół, w kształcie prostopadłościanu, głębokości około metra i podstawie o powierzchni 3–4 metrów kwadratowych. Ścianki były zabezpieczone; nie pamiętam, w jaki sposób, może drewnianymi deskami albo kamieniami? Pamiętam dno, które stanowiła ubita ziemia, wysypana suchym, żółtym piaskiem lub cienką warstwą słomy. Podkład wymieniano przed nowym wypełnieniem parsku. Parsk zamykała odchylna drewniana klapa z niewielkim uchwytem, wpasowana w podłogę. Do tej domowej piwnicy wsypywano do pełna ziemniaki, które stopniowo wybierano przez całą zimę. W drugim parsku lub komorze (w tym pomieszczeniu nie było podłogi) przechowywano marchew, pietruszkę, brukiew, czerwone buraki. Często mamusia zwracała się do mnie z poleceniem: „Zosia, podaj kartofle. Przesuwałam wtedy chodnik i odchylałam klapę. Jeśli mogłam sięgnąć z podłogi, to nachylałam się lub klękałam i wybierałam potrzebną ilość ziemniaków. Wkładałam je do niewielkiego wiklinowego kosza lub opałki. Stopniowo ziemniaków ubywało i coraz trudniej można było dostać się do nich z podłogi. Wtedy wchodziłam lub wskakiwałam do środka.


W nowo budowanych domach coraz częściej rezygnowano z parsków. Zastąpiły je murowane na podwórku oddzielne piwnice. Żeby zapewnić wewnątrz piwnicy właściwą temperaturę, zimą dodatnią, w lecie chłód, jej dolną część lokowano w ziemi. W wybranym miejscu kopano foremny dół, nawet do półtora metra głęboki, wybierano ziemię, wyrównywano boki, zakładano szalunek, umacniano kamieniami i betonem ścianki do powierzchni ziemi. W podobny sposób umacniano dno piwnicy. Następnie budowano kopulastą część naziemną z zamykanym wejściem i betonowymi schodkami.

Do kopców sięgano wiosną, gdy kończyły się zapasy z parsków. Zadołowane były jesienią, kiedy to na suchym piaszczystym polu tatuś kopał kilka obok siebie dołów, wyścielał je grubą warstwą słomy i sypał posegregowane ziemniaki: na te do jedzenia, inne raczej dla świń i sadzeniaki, następnie porządnie okrywał słomą. Na słomę nasypywał piasek, potem cięższą ziemię, formował dość regularne kopce, które pozostawiał na całą zimę. Zdarzało się, że zabrakło kartofli w parsku, a jeszcze zima nie skończyła się. W tej sytuacji tatuś odkopywał jak najmniejszy otwór w kopcu, wybierał część ziemniaków, po czym ponownie zabezpieczał to miejsce.

Wróćmy do zakończenia wykopek. Alicja Gorczyńska opisała potańcówki organizowane po wspólnej pracy: Skoczna muzyka powodowała, że same nogi podrywały się do wybijania hołupców i wirowania w takt polki galopki. Okrężne było wtedy udane, jeśli pogoda nie przeszkodziła w wykopkach i jeśli młodzież się do woli natańcowała”.


Jesienne zajęcia były okazją do towarzyskich spotkań, szczególnie, jak zaznaczyła informatorka z Udrzyna, Jeśli wśród kobiet były panny, pojawiali się również kawalerowie. Niby pomagali, ale raczej traktowali to jako okazję do spotkania towarzyskiego. Coś tam mogli zrobić: obciąć z główki zewnętrzne liście i pozostawiony zbyt duży trzon, podać obrobioną główkę dziewczynie do skrojenia, wysypać z pełnego naczynia do beczki poszatkowaną kapustę. Bardziej jednak interesowały ich żarty i psoty. Zalecali się do panien, opowiadali kawały, plotkowali. Kobiety włączały się do tych wesołych rozmów, wszyscy śmieli się. Czasem ktoś rzucił głąbem, ktoś niespodziewanie nim dostał. Przy jesiennych zajęciach chętnie opowiadano sobie legendy, historie z okolicy, anegdoty. Śpiewano też świeckie piosenki i pieśni religijne.

Młodzież w izbie na tzw. prządkach, Rybaki, 1957r. Fot. M. Pokropek. Źródło: M. Pokropek, S. Słojkowska-Affelska, Wędrówki po Puszczy Białej, Pułtusk 2014.

W październiku modlono się na różańcu. Wiemy, jak wyglądało takie nabożeństwo w parafii Brańszczyk w 1924 r.: Nabożeństwo te odprawia się codziennie przez cały miesiąc październik, w dni powszednie o godz. 6-tej wieczorem, w niedziele zaraz po nieszporach, zawsze przed w. ołtarzem, z wystawieniem Najśw. Sakramentu, obraz Matki Boskiej cały miesiąc odsłonięty. Wskutek zmiejszenia się dnia nabożeństwo codziennie przyspiesza się o 2 minuty, ażeby niezbyt późno wieczorem było kończone. Po wystawieniu celebrans na przemian z ludźmi odmawia różami, potem wszyscy śpiewają „Pod Twoją obronę, a po modlitwie celebrans albo organista intonują pieśń  „Do Maryi w różańcu śpiewać będziemy  a, wszyscy ludzie powtarzają drugą część zwrotki. Potem schowanie Sanctissimi.

Na nabożeństwa różańcowe gromadzono się nie tylko w kościołach, ale też przy przydrożnych krzyżach, częściej kapliczkach oraz figurach Maryi. Robili to szczególnie wierni, którzy mieszkali w znacznym oddaleniu od kościoła parafialnego. Każda miejscowość miała jeden obiekt sakralny, przy którym najczęściej odprawiano nabożeństwa miesięczne lub kilka w przypadku, gdy była bardzo rozległa i miała liczne kolonie. Nabożeństwa organizowała i prowadziła zwykle jedna osoba.

Powstanie modlitwy na różańcu przypisuje się św. Dominikowi Guzmanowi (ok. 1170–1221). W końcu XIX w. modlitwa miała zapewne formę rozbudowanego Różańca Sarbiewskiego, uzupełnionego o śpiewy pieśni pasujących do poszczególnych części modlitwy oraz intencje. Zwyczaj upowszechnił się dopiero na początku XX w. Możliwe, że na wsiach wierni woleli śpiewaną wersję różańca niż październikowe recytowanie modlitwy. W miarę upowszechnienia się Żywego Różańca na nabożeństwo gromadzono się najczęściej w domu jednej z członkiń lub członków kółka różańcowego.

Innym ważnym świętem, oficjalnie ustanowionym w 1937 r., ale obchodzonym jako uroczystość wojskowa już wcześniej, była rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę.

Prawdopodobnie 11 listopada w Długosiodle. Źródło (dostęp 8 XI 2024 r.).

Jesienią odprawiano też Nowennę do św. Stanisława Kostki, którego wspomnienie przypadało 13 listopada (współcześnie 18 września). Według relacji z parafii Brańszczyk z 1924 r. Rozpoczyna się to nabożeństwo dnia 5 listopada i odprawia się codziennie o godz. 5-tej wieczorem aż do 13 listopada (...). Na ołtarzu Pana Jezusa ustawia się obraz Św. Stanisława Kostki z kaplicy, ołtarz ubrany w kwiaty i zieleń, świec pali się 8. Kapłan otoczony ministrantami klęczy na klęczniku przed ołtarzem i śpiewa wezwania do litanii o Św. Stanisławie Kostki a wierni z organem odpowiadają. Po litanii jest od ołtarza czytana nauka do zebranej młodzieży a na zakończenie śpiewają wszyscy pieśń  „Aniele ziemski bez winy. Tak odprawia się nabożeństwo przez 8 dni. Dziewiątego dnia w samą uroczystość obraz św. Stanisława Kostki ubrany kwiatami zostaje umieszczony na w. ołtarzu i tam o godz. 9-tej odprawia się uroczysta wotywa do Św. Stanisława Kostki. W kościele zebrane są wszystkie szkoły z nauczycielstwem na czele i bardzo wiele młodzieży dorastającej z całej parafii. Młodzież i dziatwa szkolna wykonywa odpowiednie pienia na chórze. Po Mszy św. nauka od ołtarza dla młodzieży i na zakończenie celebrans intonuje pieśń do Św. Stanisława Kostki  „Aniele ziemski bez winy. Codziennie rano przez całą nowennę młodzież i dziatwa szkolna licznie przystępują do spowiedzi i Komunii św.

Stowarzyszenie Młodzieży Katolickiej w Długosiodle. Źródło (dostęp 8 XI 2024 r.).

Rytm wyznaczały święta kościelne i uroczystości oraz wspomnienia świętych, choć to nie oznacza, że zwyczaje były tylko religijne, osadzone w katolicyzmie. Pełno było pozostałości z czasów przedchrześcijańskich. Przykładem jest koniec listopada i wróżby o charakterze matrymonialnym.

W przeddzień św. Katarzyny (wspomnienie 25 listopada, wigilia 24 listopada) oraz Andrzeja (wspomnienie 30 listopada, wigilia 29 listopada) wróżono, ponieważ Na świętego Andrzeja dziewkom z wróżby nadzieja. Według relacji Oskara Kolberga (Porządzie, Pniewo i okolica ok. 1870 r.) wiemy, że w przeddzień św. Andrzeja wróżyły dziewczęta. Gromadziły się w jednym z domów we wsi, często przy okazji przędzenia. Ilość i rodzaj wróżb zależał od liczebności grupy i intencji. Lano wosk i z cienia odczytywano przyszłe losy. Ustawiano buty od pieca do drzwi wyjściowych (wróżono kolejność zamążpójścia, która dziewczyna pierwsza „wyjdzie z domu). Podobnie wykorzystywano koguta: dziewczęta karmiły go i od której pierwszej dziobnął ziarno lub kulki chleba, ta miała szansę pierwsza wyjść za mąż. Podobnie działała wróżba z wytrząsaniem z kopańki włożonych tam przez każdą butów albo wyjmowanie przedmiotów ukrytych pod czterema talerzykami. Były to: obrączka (symbol ślubu), różaniec (znak wstąpienia do klasztoru lub staropanieństwa), lalka (przedślubne dziecko) lub chusteczka, ewentualnie czepek (wdowieństwo). Pod poduszkę chowano kartki z imionami chłopców wyciągane następnego dnia rano, po przebudzeniu, koniecznie lewą ręką (ze strony serca) lub... męskie spodnie, aby przyśnił się przyszły mąż. Dziewczęta wybiegały też przed chatę i trzy razy głośno wolały: La, la, la!. Z której strony pojawił się pierwszy dźwięk, niejako odpowiedź, z tej strony przybędzie kawaler do tej dziewczyny, która pierwsza usłyszała odgłosy (szczekanie psa, śpiew ptaka, trzask gałęzi, hałas). Czasem na finał wróżby andrzejkowej należało poczekać. Dziewczęta przez dziewięć kolejnych wieczorów liczyły dziewięć gwiazd. Gdy przerwało się liczenie, bo np. warunki atmosferyczne nie były dobre, trzeba było poczekać z wróżbą do kolejnego roku. Jeśli wszystko się udało, wierzono, że dziewiątej nocy dziewczynie przyśni się jej przyszły mąż. Jak zauważył Bonifacy Kozłowski, we wróżbach matrymonialnych ważną rolę odgrywał len i włókna lniane. 

Chłopcy wróżyli w wigilię św. Katarzyny, ale obrzędy były mniej rozbudowane niż te dotyczące kobiet. Pod poduszkę chowali damską spódnicę z nadzieją, że w nocy przyśni im się przyszła żona, albo kartki z imionami dziewcząt. Kartka wyciągnięta spod poduszki po obudzeniu wróżyła imię przyszłej małżonki.

O ile dawniej do wróżb w Andrzejki przykładano wielką wagę i szukano w nich wiarygodnych odpowiedzi na nurtujące pytania o przeszłości, to z czasem funkcja i oprawa spotkania z wróżbami się zmieniła. Kozłowski zanotował: Dziewczęta zbierają się w klubach, w świetlicach, w szkołach, bądź w prywatnych mieszkaniach  traktują wróżby wyłącznie jako zabawę i rozrywkę.

Młode kobiety w Długosiodle. Źródło (dostęp 8 XI 2024 r.).

Na terenie Puszczy Białej wspomnienie św. Andrzeja uznawano za początek Adwentu. Mówiono: Św. Andrzej Adwent zawiązuje, a św. Barbara poprawuje. Wigilia św. Andrzeja była ostatnią okazją do zabawy przed Adwentem.

Z pogody wróżono przyszłość. Jeśli jesienią dzikie gęsi latały wysoko nad ziemią, miała nadejść ostra zima. Jeśli latały nisko, zima miała być łagodna.

Gospodarze z Wyszkowa podczas rozmowy, 1956 r. Fot. M. Pokropek. Źródło: M. Pokropek, S. Słojkowska-Affelska, Wędrówki po Puszczy Białej, Pułtusk 2014.

Jesień kończyła się ostatnią niedzielą roku kościelnego, czyli uroczystością Chrystusa Króla. Do 1969 r. obchodzono ją w ostatnią niedzielę października i było patronalnym świętem dla Akcji Katolickiej, organizacji świeckich mających udział w apostolstwie hierarchicznym Kościoła i dążących do odnowienia życia religijnego we wszystkich dziedzinach życia”. AK objęło różne stowarzyszenia katolickie.


Bibliografia
Źródła
Materiały drukowane
Kozłowski B., Folklor muzyczny i taneczny Puszczy Białej. Pieśni i tańce, widowisko weselne, obrzędy i zwyczaje, Warszawa 2004;
Kronika parafii Brańszczyk, red. ks. P. Stachecki, Brańszczyk 2012;
Modzelewska W.Materiały o kulturze i sztuce ludowej Polski, red. E. Miecznikowska, Toruń 2022.

Wspomnienia
Witkowska H., Pisankarstwo (dostęp 8 XI 2024 r.);
Wróbel Z.M., Wspomnienia i nie tylko... (1941–1960). Udrzyn – wieś w Puszczy Białej. Liceum Pedagogiczne w Pułtusku, Pułtusk 2020.

Opracowania
Gorczyńska A., Z szumu sosen Puszczy Białej, Pułtusk 2008;
Kielak B., Zwyczaje doroczne Puszczy Białej, „Rocznik Mazowiecki”, 15 (2003), s. 239–252;
Kmoch M.W., Kapliczki, figury i krzyże przydrożne w gminie Jednorożec, Jednorożec 2015;
Taż, Na skraju Kurpiowszczyzny. Parafia pw. św. Floriana w Jednorożcu, Jednorożec 2020;
Mickiewicz A., Obyczaje związane ze świętami„Zeszyty Wyszkowskie”, 6 (2012), s. 3844;
Żywirska M., Puszcza Biała. Jej dzieje i kultura, Warszawa 1973.


Pozostałe wpisy nt. roku Kurpiów Białych:
  • od topienia Marzanny do nocy świętojańskiej (wiosna): KLIK;
  • od Zielonych Świątek do dożynek (lato): KLIK.
Niebawem część zimowa oraz wielkopostno-wielkanocna.

Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz