Wiosna w pełni, choć kwiecień pokazał już nam swoje zimowe oblicze. Niemniej więcej tu wiosny i budzenia się do życia niż letargu. W związku z tym myślę, że dzisiejszy wpis będzie idealny na tę porę roku. Zapraszam do lektury tekstu z pamiętnika nauczycielki pracującej na Kurpiach. Przeczytajcie, jak kurpiowskie dzieci szukały odznak przyrody i radowały się z jej obserwacji w marcu i kwietniu na dwa lata przed wybuchem II wojny światowej i jak ich nauczycielka uczyła się wraz z nimi. Relację poprzedza informacja o przedszkolach na Kurpiach przed II wojną światową.
Jak przekonuje w książce Szkolnictwo na Kurpiach 1905–1939 (Ostrołęka–Łomża 1990) Henryk Maćkowiak, "Do początków lat 30-tych na terenie Kurpiowszczyzny nie znano przedszkoli. W statystykach szkolnych okresu międzywojennego przedszkola na tym terenie nie występują, ale inne źródła i relacje miejscowej ludności dowodzą ich istnienia". Mamy relacje o przedszkolu w Jednorożcu, o którym pisałam w osobnym artykule: KLIK. Powstało ok. 1933 r., a zajmowało się nim miejscowe Koło Gospodyń Wiejskich. Adam Chętnik w książce Myszyniec jako ośrodek etnograficzny Kurpiów podał, że w myszynieckim przeszkolu przebywało ok. 30 dzieci. Wiemy też o przedszkolu w Baranowie, o czym informuje dokumentacja ogniska ZNP w Baranowie oraz zachowane zdjęcia.
Warto wspomnieć, że organizowano czasowe przedszkola, najczęściej na okres prac w gospodarstwie, np. żniw. Wówczas dziećmi zajmowała się część kobiet ze wsi. Inne przedszkola, nawet w miastach na obrzeżach Kurpiowszczyzny, organizowano ze środków prywatnych. Pracujące w nich nauczycielki nie zawsze były wykwalifikowane. Nie było osobnych budynków przedszkolnych, zajęcia były prowadzone w wynajętych pomieszczeniach.
Przedstawiona niżej relacja dotyczy pracy w przedszkolu w miejscowości Białawoda. Pochodzi z 1937 r. z czasopisma "Wychowanie Przedszkolne". Miejscowości nie udało mi się zidentyfikować; może to Kurpie Zielone, może Białe. Biała Woda to wieś w gminie Jeleniewo w powiecie suwalskim, więc do Kurpiowszczyzny nie pasuje. Myślałam o Białymbłocie w Puszczy Białej, ale nie mam relacji, by przed 1939 r. istniało tam przedszkole. A może to Zimna Woda w gminie Baranowo?
Wiem, że przedszkole znajdowało się we wsi otoczonej lasami i że zostało ufundowane przez nadleśnictwo. Które? Wiem też, że niedaleko osiedla był wiatrak. W innej relacji tej samej nauczycielki przeczytałam, że w 1938 r. przez wieś przechodziło wojsko. We wsi był kowal. Wiem też, że przedszkolanka miała dwie grupy dzieci: starsze (sześciolatki) i młodsze.
Zastanawia mnie też nazwisko przedszkolanki. Klimek to nazwisko spotykane na Kurpiach, choć kobieta napisała: My, ludzie z miasta. Czy to oznacza, że została przysłana na wieś z miasta? Wiem, że jako małe dziecko mieszkała na wsi u wuja. W 1939 r. pisała, że pracowała na wsi przez dłuższy czas jako przedszkolanka.
Choć nie wszystko jest jasne, myślę, że ten tekst będzie ciekawy. Nie przedłużając, zapraszam do lektury.
Mam przedszkole w jednej z najuboższych wsi na Kurpiach. W zimie dzieci prawie nie wychodzą z domu z powodu braku obuwia. Z konieczności ferie w przedszkolu musiały być przez styczeń i luty.
Przedszkole ufundowało miejscowe leśnictwo i często przychodzi nam z pomocą.
I dzieje się tu rzecz może nigdzie nie praktykowana: dzieci szkolne i starsze z przedszkola w połowie dostarczają rodzicom środków do życia.
Wioska jest na skraju lasu, który przechodzi w puszczę.
Od wiosny do późnej jesieni dzieci chodzą gromadą do lasu i zbierają – stosownie do pory roku – wszystko, co się da spieniężyć: jałowiec, liście borówek, jagody, poziomki, maliny, jeżyny, „grzyby, orzechy, żołędzie, buczynę, jarzębinę, żubrówkę itp., a przede wszystkim szyszki (na zasiew lasu).
Z miasta przyjeżdża przekupień i skupuje to wszystko. Tylko szyszki zabiera leśnictwo, i najlepiej płaci.
To zbieranie, wyszukiwanie tak zespoliło dzieci z lasem, że interesują się każdym przejawem jego życia. W lecie i ja ze swymi dziećmi dużo czasu spędzam w lesie i przekonałam się, jak śmiało zachowują się na tym termie i jak je tam wszystko zajmuje. Od samego przyjazdu do tej wsi skrzętnie zapisuję wszystko, co mi dzieci przynoszą (co następnie stanowi temat naszej rozmowy), a dziś sama inaczej patrzę na przyrodę i coraz bardziej się nią interesuję.
A w lesie, na polu nie mniej jest wydarzeń, niż w mieście.
Da się zaobserwować wśród zwierząt przykłady wielkiej zmyślności, zabawy, walki, współdziałania, napady rozbójników.
My, ludzie z miasta nie potrafimy tak dobrze zauważyć nowego ptaka lub motyla, zjawiających się na wiosnę, a przed wzrokiem dzieci wsi, nie ukryje się żadne zajście, żadne nowe zjawisko, żaden nowy przybysz.
Kartki z dziennika – marzec i kwiecień. Przedwiośnie.
Nasz rok rozpoczyna się nie zimą, lecz wiosną – 1-go marca. Przystępujemy z dziećmi do zajęć, kiedy słońce jaśniej już świeci i wszystko dokoła budzić się zaczyna. Przedwiośnie. Dzieci jakoś poweselały, znudziło im się przez zimę siedzieć w chałupie.
Teraz każde, przyszedłszy do przedszkola, przynosi mi jakąś nowinę.
– Śnieg taje i taje – będzie mokro...
– A na górce już wcale nie ma śniegu...
Jak tylko przyjdzie odwilż, natychmiast wyłazi niecierpliwy drobiazg: żuki, liszki, boże krówki i inne stworzonka. Nie uchodzi to uwagi dzieci, tymi wiadomościami zawsze się dzielą ze mną. Wynajdą sobie wolny od śniegu kącik i przyglądają się, jak ten drobiazg urządza sobie spacery: prostuje nóżki, skrzydełka... Jak tylko nadejdzie mróz, spacer się kończy i całe towarzystwo chowa się znów we mchu, w trawie, lub ziemi.
W lesie leży płatami gdzie niegdzie śnieg – ale już dzieci tam zaglądały nieraz i przyniosły mi parę kwiatków śnieżyczek. Najbardziej interesują się dzieci ptakami przelotnymi. Już słyszały śpiew skowronka – tirli-tirli... prawda, że ładnie śpiewu i tak ciągle, długo. – A czajka, to tylko zawoła głośno – kiwi.. i już... Prawda pani? Zięby też się odzywają – to budują, to sobie gniazda naprawiają.
– One lubią wracać do dawnych gniazd. Chłopak ze szkoły, Walek, mi to powiedział, pokazał mi gniazdko na drzewie.
– A czasem się kłócą... i biją... widziałem, sam widziałem. Gawrony spacerują po drogach. O nich to najwięcej słyszę od dzieci, niemal co dzień coś mi donoszą, jak się zachowują przy budowie gniazd, jak sobie wykradają materiał budowlany, jak hałasują na całą okolicę.
Powiedziałam raz dzieciom zagadkę: "Fruwa ciężko, czarna, zła; ciągle krzyczy: „kra, kra, kra". – Zgadły, i teraz często powtarzają.
Śnieg pod wpływem dni słonecznych szybko tajał, wody rozlały szeroko, utworzyły się małe jeziorka. Powódź porobiła wielkie szkody mieszkańcom łąk i lasów.
Dzieci doskonale wiedzą o zwierzętach, które mieszkają na powierzchni ziemi i pod ziemią: zające, myszki, krety, jeże...
Wody zalały ich mieszkania, musiały uciekać i temu się dzieci przyglądały, a często przyglądaliśmy się razem. Widzieliśmy, jak kret płynął po łące, zalanej wodą i podziwialiśmy, jakim jest dobrym pływakiem. Widocznie woda dostała się do jego korytarzy i zalała mu mieszkanie podziemne. Dopłynął do brzegu.
– Jak to koślawo chodzi – robi uwagę któryś – bo ma łapy wywrócone.
Po chwili skrył się w ziemi, znalazł suche miejsce i wykopuje sobie nowe korytarze.
Malutka ryjówka wyskoczyła z norki wgramoliła się na krzak, siedzi i ewka, aż woda spadnie.
– Każdy ratuje się przed powodzią, jak umie. – Ale chyba sporo zwierząt zginie – powiadam.
Na ten temat dzieci dużo mówiły.
– Może niektóre nie umieją pływać. Widziałam mysz zdechłą, pod lasem.
– Może które spało, a tu chlusnęła woda i zatopiła je...
– I to się zdarza.
Któregoś dnia wyłowiły dzieci z wody gniazdko. Domyśliliśmy się, że to było gniazdko pliszki. Dzieci ją znają. Jest u nas wyjątkowo dużo pliszek, dzieci nazywają je "trzęsiogonki".
– Pewno ta biedaczka uwiła sobie gniazdko w ziemi nad strumykiem, może i jajeczka składać zaczęła – a tu wszystko woda zabrała.
– Ale ona nie utonęła, bo umie fruwać.
Po powrocie do domu opowiadałam dzieciom, jaką to krzywdę powódź czasem wyrządza ludziom tam, gdzie rzeki wzbierają
Gdzie wody spłynęły, tam rozkwitł bujnie kaczeniec
W miarę tego, jak się rośliny rozwijają, dostaję stale od dzieci bukieciki: podbiału, przylaszczek, sasanek itp. Umówiłam się z nimi, żeby nie mieszały różnych gatunków kwiatów, a robiły wiązanki z jednakowych. I niech mi na razie kwiatów nie pokazują, niech mi tylko, coś o nich powiedzą, a ja się postaram zgadnąć. Np. biały... buja się, jak dzwoneczek... pachnie...
– Śnieżyczka. Zgadłam.
– Żółty... gruby, napęczniały...
– A gdzie go :znalazłeś? – Na łące.
– Kaczeniec.
I wtedy zabieram kwiatek i kładę do wazonika.
Obecnie na każdym stoliku: przed dziećmi stoi wazonik, lub buteleczka z wiosennymi kwiatkami. I co dzień rano wymieniamy nazwy wszystkich kwiatków, czasem zwracając uwagę na ich własności.
Kwiecień. Dziś śnieżyca do nas wtargnęła, ale nie na długo. Po chwili znów słońce zabłysnęło i było ładnie. "Kwiecień plecień wciąż przeplata, trochę zimy, trochę lata".
Dokoła naszego podwórka jest kilka krzaków, mamy więc możność obserwowania, jak się rozwijają pączki.
Z powodu wczesnych Świąt Wielkanocnych, cała uwaga dzieci jest zwrócona na przygotowanie palemek. Dzieci szkolne naprzynosiły nam gałęzi wierzby, liści borówczanych, jałowca i pióropuszy trzcinowych. I cały tydzień fabrykowaliśmy "palmy" (przy mojej pomocy). A było tego nie miało: dla całej służby w leśnictwie, dla rodziców i każde z dzieci musiało mieć też dla siebie.
Pióropusze ufarbowaliśmy. I w każdej palemce, stosownie do miejscowych zwyczajów musiał też być jałowiec i liście borówczane i pióropusze. Dodaliśmy od siebie kwiatki bibułkowe, które nauczyliśmy się robić wspólnie, a co w ich oczach bardzo podniosło wartość palemek.
W Niedzielę palmową leśnictwo ofiarowało wóz drabiniasty i cała gromada dzieci z palemkami pojechała do kościoła.
Kwiecień przyniósł nam więcej rozmaitości. Podczas świąt Wielkanocnych nawet dzieci nie wytrzymały i wpadały coraz z jakąś nowiną.
– Proszę pani, prędzej! Niech pani idzie zobaczyć!... Dzikie gęsi lecą!... Dzikie gęsi!... One daleko opadną, nie u nas. – Żaby obudziły się w stawie, tak kumkają głośno. Któryś przyniósł mi motylka-cytrynka. Wyjaśniłam, dlaczego nie należy łapać motylka i jaką to mu krzywdę wyrządza.
W dzień piękny słoneczny idziemy na spacer. Dzieci oświadczają, że mi pokażą, gdzie się gnieżdżą gawrony. Po drodze opowiadają mi: – To paskudne ptaki, pani wie: one się ciągle kłócą i krzyczą. – I kradną jedne drugim to gałęzie, to pióra... – A potem się biją.
Na skraju lasu zobaczyliśmy kilkanaście dużych gniazd na drzewie. Innym razem, gdy już podeschło, poszliśmy na spacer na fiolki. Zwróciłam wtedy uwagę na niewielką wysokość tej rośliny, osłonę z liści qytaczających, na silną i miłą woń, na barwę.
Wykopaliśmy parę krzaczków i zasadziliśmy u siebie w doniczce.
Często w lesie spotykamy dzięcioła. Dzieci go znają, zarazem zwracają uwagę na jego właściwości: jak obchodzi pień drzewa – szukając liczek, jak mocno się trzyma na drzewie, opierając się na twardych piórach ogona itp.
Nie raz zastanawiałam się nad tym, skąd w tych dzieciach takie zainteresowanie przyrodą. Przypuszczam, że na to składa się, między innymi prawdopodobnie i to, że dzieci wiejskie żyją daleko od miasta, nie mają żadnych innych wrażeń.
Moi wychowankowie przy tym trzymają się dzieci szkolnych w ich wycieczkach (w celu zarobkowym) do lasu, a te są odpowiednio nastawione przez swego nauczyciela, wielkiego miłośnika przyrody.
L. Klimkówna.
Białawoda
Źródło: Z dziennika wychowawczyni. Przedwiośnie na wsi, "Wychowanie Przedszkolne", 13 (1937), 2, s. 49–52.
Co ciekawe, nie było to ostatni tekst L. Klimkówny na łamach "Wychowania Przedszkolnego". Niebawem przedstawię kolejne. Może będą stanowić inspirację dla współczesnych przedszkolanek?
Do następnego!
Do następnego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz