W dniach 24 VI–7 VIII 1914 r. w Jednorożcu przebywało małżeństwo Macieszów z Płocka: Aleksander – lekarz, antropolog, fotografik i regionalista, prezes Towarzystwa Naukowego Płockiego, i jego żona Maria – nauczycielka i publicystka. Zdjęcia z tej podróży pokazywałam wielokrotnie na blogu www.kurpiankawwielkimswiecie.pl oraz stronie na Facebooku. Odnalazłam je w grudniu 2015 r. w Towarzystwie Naukowym Płockim. W 2019 r. dotarłam do opisu podróży Macieszów do Jednorożca oraz pobytu we wsi pióra botaniczki. Prezentuję go w oryginalnym brzmieniu z komentarzami redakcyjnymi, zilustrowany w większości zdjęciami, których jeszcze nie publikowałam.
Północno-wschodnia część guberni płockiej, a mianowicie wschodnia strona pow. przasnyskiego należy do najciekawszych, a najmniej zbadanych zakątków naszego kraju. Przestrzeń między rzekami Orzycem a Omulewem, dopływami Narwi – to zachodnia część słynnej Puszczy Zielonej, zaludnionej przez Kurpi, czyli Puszczan. Zarówno sama Puszcza Zielona, jak i jej mieszkańcy, swą odrębnością wzbudzali zainteresowanie wśród badaczy ziemi polskiej. „Kraina puszcz, leśnych brodów i wód leśnych” powiada Wincenty Pol, „jest już z natury swej odrębną niejako dzielnicą w pojęciach natury - ztąd też i rody na tej ziemi osiadłe mają ten typ odrębności rodów leśnych, który się wich sposobie życia, zarobkowaniu, w ich obyczajach i w gwarze miejscowej mowy odbija”. „W puszczy kurpiowskiej” mówi Ludwik Krzywicki „co nie jest bagnem, jest w większości wypadków piaskiem, niekiedy wydmą. Właściwości te gruntu broniły przewybornie puszczy i odgradzały ją od wdarcia się tutaj człowieka. One też sprawiły, że istota ludzka osadowiła się w tej okolicy dopiero na końcu, kiedy zajęła wszystkie urodzajniejsze miejsca w pobliżu. Jeszcze w pierwszej połowie XVII w., jak świadczy o tem opis współczesnego pisarza (Święcicki: Topografia Mazoviae w przekładzie i wydaniu Kwartalnika Kłosów), była to nawskroś dzika knieja. „Znajduje się tu różnego rodzaju zwierzyna: jelenie, żubry, łosie, nieoswojone osły, dziki leśne, a także małe kuny. Nie brak tam pantery i niedźwiedzia, a pszczół wielkie mnóstwo w wydrążeniu drzew wyrabiają miód. Szlachetne sokoły do łowów używane przez szlachtę, w lesie wylęgają pisklęta – bez pierza jeszcze wyjęte wychowane bywają przez ptaszników. Ptaszków jarzębków wielkie mnóstwo”.
Puszcza przasnyska. Krajobraz wydmowy na drodze z Jednorożca do Rupina (pow. przasnyski). Fot. A. Maciesza, 30 VI 1914 r. Zbiory Towarzystwa Naukowego Płockiego. |
Nic dziwnego, że osiadali tu już od XVI stulecia acz w niewielkiej ilości różni ludzie, którzy bądź zbiegli z innych stron, bądź posuwali się do wnętrza puszczy z biegiem rzek, a znajdując tu schronienie, utrzymanie i pożywienie, brali się jednocześnie do karczunku, przemysłów leśnych, rybołówstwa, młynarstwa i rolnictwa.
Dopiero od środka XVIII stulecia puszcza nagle prawie gęściej się zaludnia, co stoi w związku z pogromem szwedzkim, jaki za Jana Kazimierza dotknął tę okolicę. Całe wsie wówczas zniknęły z powierzchni ziemi, a ludność o ile nie zginęła, uciekała do puszczy.
Już w XVI stuleciu kurpie rządzili się prawem bartnem, i niejednokrotnie przejmowali na własną rękę udział w historycznym życiu Polski, broniąc swej puszczy przed Szwedami za Zygmunta III, Jana Kazimierza, a także w czasie walki o tron pomiędzy Stanisławem Leszczyńskim i Augustem II Sasem.
Badacze i podróżnicy w swych wycieczkach odwiedzając różne części Puszczy Zielonej, prawie że pomijali część jej, leżącą w guberni płockiej, pomiędzy Orzycem a Omulewem, zwaną przez ludność miejscową puszczą Przasnyską[1]. Stało się to może wskutek bardzo trudnej komunikacji z tym zakątkiem, a może też puszcza przasnyska uważaną była za mniej zajmującą.
Nieco wiadomości o niej podali miejscowi badacze, a mianowicie ks. Osiecki w Korespondecie płockim o mieście Przasnyszu, oraz p. Dominik Staszewski o moralności i umoralnieniu Kurpiów w „Echach płockich”[2].
Chęć poznania puszczy przasnyskiej, zetknięcia się bezpośrednio z jej przyrodą i mieszkańcami skłoniło nas oboje z mężem do odbycia wycieczki w tamte strony.
Jako miejsce pobytu obraliśmy dużą wieś Kurpiowską Jednorożec nad Orzycem, a dzięki uprzejmości mieszkającego tam dra. Pyrowicza[3] mieliśmy zapewnione mieszkanie u miejscowego nauczyciela[4], który na ten czas miał wyjechać.
Mąż mój postanowił dokonać około 100 pomiarów antropologicznych na kurpiach, którzy nietylko w płockiej gub., ale w ogóle wcale pod tym względem nie byli zbadani, także porobić zdjęcia fotograficzne z okolic, budynków i typów ludowych[5]. Ja zaś postanowiłam zabrać z okolic Jednorożca jak największą liczbę roślin[6], przyjrzeć się ludowi, jego strojom, sprzętom i zadobyć co się da osobliwego do naszego muzeum ziemi płockiej[7].
Z Płocka do Jednorożca niełatwo się było dostać; trzeba było jechać końmi przez Ciechanów i Przasnysz, szosą wiorst 101 i piaszczystą boczną drogą wiorst 17. (…)
Szla: pierwsza wieś Kurpiowska
Wieś Szla 40 dworów [domów, dymów – przyp. M.W.K.] i 350 mieszkańców ciągnie się bardzo długo, gdyż zagrody stoją tylko po prawej stronie piaszczystej, szerokiej drogi, obsadzonej brzozami. Chaty drewniane zwrócone frontem do ulicy, otoczone ogródkami o starannych płotach. Na szczycie swarogi, to jest zakończenie w kształcie rogów ozdobnie nacinanych. Okna ładnie obramowane w rzeźbionych ozdobach, duże, zasłonięte firaneczkami.
Widać tu zamożność, staranność gospodarską, dążenie do uprzyjemnienia sobie życia. Wiejska droga jest zupełnie pustą, nie widać żywej duszy, nawet psy nie szczekają. Cała wieś na łąkach zbiera siano. Zdala widać liczne czworokątne stogi, pod daszkiem opartym na czterech słupach, który w miarę potrzeby można podnosić lub opuszczać[8]. Pierwszy to raz spotykam tego rodzaju urządzenie. Furman nasz powiada, że Śliniaków [śleniaków, szleniaków, czyli mieszkańców Szli – przyp. M.W.K.] nauczyło tego sposobu przechowywania siana wojsko rosyjskie, które jest tu stałym odbiorcą siana[9]. We wsi jest i spółka spożywcza, co dowodzi uspołecznienia i dążenia do niezależności ekonomicznej od żydów.
Bróg. Źródło. |
W ostatniej zagrodzie widać nieco życia. Starzec w płóciennym ubraniu czerpie wodę ze studni. Żóraw jest śmiesznie krótki, widać blizko mają wodę zaskórną. Konie nasze, poczuwszy wodę, przystanęły i porozumiały się już z woźnicą w sprawie orzeźwienia się.
Tuż przed nami bór sosnowy na piaszczystym gruncie. Pod borem nieco z boku maleńka drewniana chata o jednym małym okienku, ze świeżutkich czystych belek, kryta nowym gontem. Stoi odosobniona, wyrzucona ze wsi, gdyż zbyt jest ubogą by stanąć w szeregu wiejskich zagród. Nie śmie w stronę wsi zwrócić swego oblicza i patrzy gdzieś frontem w stronę boru. Nagle obok chaty, na tle kurtyny lasu, zjawia się jej mieszkaniec, postać, jakoby ze starych dziejów lub baśni. Stąpa lekko po piasku młody szczupły pasterz, trzymając w ręku długą ligawkę[10], może najstarszy instrument muzyczny w Polsce, o którym podał wiadomość arab al-Bakri, piszący o Polsce i Słowianach w X i XI wieku[11]. Nogi ma obute w chodaki skórzane, których rzemyki krzyżują się na przylegających do nóg płóciennych spodniach. Płócienna krótka koszula, przepasana rzemykiem, słomkowy duży kapelusz na głowie dopełniają reszty stroju.
Chodak skórzany z ok. 1890 r. z Kurpi, przywieziony przez Macieszów z wyjazdu na Kurpie przasnyskie. Obecnie w zbiorach Muzeum Mazowieckiego w Płocku, MMP/E 250. Fot. MWKmoch, 2017 r. |
„To nasz pasterz wioskowy” objaśnia starzec przy studni „idzie namoczyć w toku[12] swoją ligawkę. Rano gra na niej, kiedy czas wypuszczać krowy na paśnik, gdyż wieś jest zbyt długa, by mógł w inny sposób zawiadomić gospodarzy, że czas wypuszczać bydło. A krowy nasze takie są mądre, że jak usłyszą granie, to ledwie się nie urwą, a jak która nie uwiązana to sama wychodzi na ulicę. Krowy nasze pasą się w lesie rządowym. Dawniej płaciliśmy po pół rubla od sztuki za całe lato i krowy chodzić mogły po całym boru. Teraz coraz gorzej. Podwyższają wciąż opłatę i tylko z brzega po najlichszem wolno im chodzić. Płaciliśmy po 10 złotych, a jeszcze pastuchowi coś da trzeba”.
Ligawka z Ostrołęki sprzed 1939 r. Źródło. |
Tymczasem pasterz nadszedł, spojrzał na nas jasnymi oczami z ogorzałej twarzy i zamoczył ligawkę swoją w toku. Prosiliśmy go żeby zagrał. „Teraz nie można” odrzekł stanowczo „wcale niepora. Krowy by pogłupiały, a i gospodynie na łąkach myślały by że już pora wieczorem krowy doić. Takiego zamętu ani krowom ani ludziom robić się nie godzi”.
Nie mogąc poznać dźwięku ligawki, poprosiliśmy o możność jej obejrzenia. Wyjął ją z toku, obejrzał uważnie z obu stron, otrząsnął energicznie z wody i zbliżył się ku nam, niosąc z namaszczeniem swe berło, trzymając węższy koniec przy ustach, podczas gdy rozszerzona jej część sięgała poniżej kolan. Ligawka zbita jest z długich, prostych rozszerzonych ku dołowi klepek, ściśnięta obrączkami z gałązek. W górze wąska część zmieści się w ustach, podczas gdy dolny wywinięty nieco, mocno rozszerzony otwór mógłby pomieścić w sobie dwie duże pięści. Moczyć ją trzeba często w wodzie, aby klepki szczelnie do siebie przylegały nie przepuszczały powietrza przy dęciu.
Nie mogąc poznać dźwięku ligawki, poprosiliśmy o możność jej obejrzenia. Wyjął ją z toku, obejrzał uważnie z obu stron, otrząsnął energicznie z wody i zbliżył się ku nam, niosąc z namaszczeniem swe berło, trzymając węższy koniec przy ustach, podczas gdy rozszerzona jej część sięgała poniżej kolan. Ligawka zbita jest z długich, prostych rozszerzonych ku dołowi klepek, ściśnięta obrączkami z gałązek. W górze wąska część zmieści się w ustach, podczas gdy dolny wywinięty nieco, mocno rozszerzony otwór mógłby pomieścić w sobie dwie duże pięści. Moczyć ją trzeba często w wodzie, aby klepki szczelnie do siebie przylegały nie przepuszczały powietrza przy dęciu.
Toki do zboża w Dylewie, pow. ostrołęcki. Fot. A. Chętnik. Źródło. |
„A możebyście nam sprzedali tę ligawkę?” spytaliśmy właściciela, radując się myślą posiadania w zbiorach muzeum płockiego tego niezwykłego okazu. Ale pasterz wyrwał szybko z naszych rąk swój skarb, ścisnął go pod pachą i odrzekł z godnością: „Żebyśta nie wiem ile dawali, nie rozstanę się z nią nigdy. Ojciec mój ją zmajstrował – już teraz takiej nikt nie zrobi”. To rzekłszy odwrócił się od nas, i lekko stąpając po piasku przepadł nagle wśród lasu, wraz ze swoją ligawką, jak przystało na prawdziwego potomka leśnego ludu.
Cienisty bór nęci i obiecuje miły chłód – po skwarze słonecznym. Wkrótce pojedziemy przezeń szeroką rozjeżdżoną drogą piaszczystą. Daremnie z boku leśnicy przekopują rowy, sypią poprzeczne wały, aby wstrzymać podróżnych od dalszego rozjeżdżania. Skoro tylko kobierzec roślinny zostanie zniszczony, sypki piach staje się trudnym do przebycia i woźnica kieruje zmęczone konie na lżejszy, nie zjeżdżony kawałek. Z czasem tworzy się kilka bocznych dróg, podczas gdy dawna droga pośrodku zarosła, stwardniała i znów daje trwałą podstawę dla kół i kopyt końskich. Liczne doły po wykopanej karpinie, połamane krzewy, obskubane rośliny wygrabione na ściółkę opadłe [słowo nieczytelne], dają świadectwo o gospodarce człowieka i wtrącaniu się jego do spraw natury.
[brak fragmentu] tu trzcinnika (Calamagrostis epigeiosroth) o wielkich brunatnych pióropuszach, skrzyp zimowy (equisetum hemiole L) na żółtawych łodygach dźwiga okółki zwierających (?) się liści, szafirowy żmijowiec w wielkiej ilości wspaniale wyrasta, ziejąc z rozwartej paszczy otwartym językiem. Gleba piaszczysta nie zaopatruje roślin obficie w wodę, a słońce wypije z nich wilgoć. Dlatego też rośliny tu zwane kserofilne są skromnych wymagań, korzenie rozgałęzione puszczają głęboko i daleko, trzymając się sypkiego gruntu i sięgając po żywność. Od słońca zabezpieczają się roznosząc liście pionowo, aby świeciło na najmniejszą ich powierzchnię i pokrywając je kutnerem lub włoskami albo gromadząc wodę w liściach i łodygach. Pełno tu szarego pyleńca pospolitego (Berteroa incana) jest i lepnica drobnokwiatowa (silene otites) Biedrzeniec pospolity, są różne przytulje, wśród nich wonny Rojnik. Widać różne gatunki gruboszowatych (crassulaceae) jak rozchodnik, rojnik i inne, choć jeszcze nie wszystkim pora kwitnąć. Bór ten nie ma nic z tajemnych wnętrz dawnej puszczy, niedotkniętej ludzką stopą. Wszystko tu ludziom dobrze znane, wiadome, wymierzone, wyliczone, mające swego pana i właściciela.
Fot. A. Maciesza, 1914 r. Zbiory Towarzystwa Naukowego Płockiego. |
Nieco głębiej w lesie, dokąd nie docierają żarłoczne krowy, zielenią się liście poziomek, przetykane gęsto jagód koralem. Kapelusze maślaczy, lepkie i lśniące, z przyległymi jeszcze kolkami i grudkami ziemi wyglądają z pod krzewów jałowcu. W bardziej wilgotnych miejscach, cienistych i wgłębionych jasne krzewinki czarnych jagód obejmują w swe posiadanie całe połacie ziemi. Obok z pośród mchów świecą białe gwiazdki siódmaczka, jedynej u nas rośliny o 7 płatkach, i przykuwają wzrok wykwintne gruszyczki o lśniących liściach i białych wonnych gwiazdkach lub wdzięczny zimozielon Pirola secunda L. o [słowo nieczytelne]-zielonych dzwoneczkach są to u nas w chłodnych wilgotnych cieniach przedstawiciele flory podbiegunowej.
Bór śliński [szleński, w pobliżu wsi Szla – przyp. M.W.K.] w głębiach ziemi kryje skarby pożądane na całą okolicę – mianowicie glinę, której niema nawet na lekarstwo w piaszczystych błotnistych okolicach Jednorożca. To też zakradają się tu nocą lub nad ranem Kurpie z wozami i w upatrzonych miejscach kopią niezbędną glinę. Oczywiście nie może im się pomieścić w głowie aby kupować glinę lub płacić za pozwolenie jej ukopania, gdyż Pan Bóg dał ją dla wszystkich. Przecież jeszcze niedawno cała puszcza nie należała do nikogo, a raczej do każdego.
Trzy wiorsty ciągnęła się droga przez bór śliński, który półkolem otacza uprawne pola i łąki pod Jednorożcem, łącząc się z lasami puszczy przasnyskiej i Zielonej. Nagle za małą górką otwiera się rozległy widok na płaszczyznę utkaną z barwnych skrawków pól, począwszy od biało różowej tatarki, złotego żyta, bladego lnu, aż do ciemnych naci kartofli. Obok widnieją wielkie szmaragdowe płaty łąk z czuprynami krzewów lub rzędem kudłatych drzew, na widnokręgu zaś dookoła sinieją lasy. Wśród tej mozaiki traw białe piaski wypiętrzają się też we wzgórki lub wały, przecinając niekiedy łąki lub świecąc łysiną wśród pól i lasów. Dookoła przeważają barwy jasne, przejrzyste. Nawet gdy słońce skryje się za chmury, świecą te [słowo nieczytelne] piaszczyste, jak wielkie plamy, aż biją od nich promienie, rozjaśniając wszystko naokół. Pogoda, beztroskliwość, spokój idzie do duszy od tych jasności, choć role chude, żyto marne a i kartofle nie obfite. Ale nie ma tu prawie i chwastów. Miedze i pola wyglądają jak starannie opielone rośliny uprawne w widocznych szeregach, nie zatartych uciążliwym gdzieniegdzie zielskiem. Nie potrzebuję pleć tutejsze niewiasty ani zbyt się [słowo nieczytelne] przy okopywaniu kartofli. Botanik też nieobfity będzie mieć plon wśród roślin synantropijnych, tj. takich, które la swej egzystencji potrzebują aby ręka człowieka uczyniła wyrwę w pierwotnym kobiercu roślinnym i umożliwiła im walkę o byt z innymi gatunkami.
Przy drodze spotykamy liczne krzyże i figury. Mieszkańcy tutejsi snać odczuwają, iż zczerniałe drzewo krzyża nie harmonizowało by z jasną barwą otoczenia, stanowiło by na ogólnym tle brzydką ciemną plamę, więc zarówno krzyże jak i ogradzające je sztachetki pomalowali na kolor jasno niebieski. Wskutek tego nie widać ich wcale, zjawiają się nagle, niespodzianie, budząc miłe, podobne uczucie harmonji i ładu.
Jednorożec, Stegna i okolice na mapie z 1914 r. Źródło.
|
I cmentarzyk na piaszczystej górce, otoczony jasnym murkiem, obsadzony powiewnymi brzozami, odejmuje śmierci grzebiącą bolesność, a nasuwa myśl o jakimś dobrze zasłużonym pogodnym spoczynku wśród błogiej ciszy rozległych pól.
Po czterech wiorstach piaszczystej uciążliwej drogi dojeżdżamy do Jednorożca. Stajemy przed zamkniętymi wrotami, czyli kołowrotem. Zamyka on drogę na całą szerokość. Jest to rodzaj płotu z 3 szerokich desek położonych podłużnie. U dołu i u góry kanciaste podłużne belki. Płot ów w środkowej części nieco wyższy, obraca się w tym miejscu na kołku umieszczonym w środku.
Wjazd do wsi Małowidz, lata 20. XX w. Źródło: F. Piaścik, Osadnictwo w Puszczy Kurpiowskiej, Warszawa 1939. |
Wkrótce dojeżdżamy do miejsca, gdzie krzyżują się cztery szerokie ulice. Tu stoi szkoła[13] i obiecane nam mieszkanie nauczyciela. Na nasze spotkanie wybiega gosposia i prowadzi nas do przeznaczonych dla nas pokoi. Kuchenka, stołowy pokój i salka aż błyszczą z wielkiej czystości. W otwartych oknach siatki od much, podłogi malowane olejno, w salce śnieżne firanki, na ścianach portrety pana nauczyciela i fotografie jego rodziny, [słowo nieczytelne] Mickiewicz i bitwa pod Grunwaldem. W drzwiach salki okienko do szkoły. Drzwi i okna tam pootwierane, zachodzące słońce zalewa światłem całą izbę szkolną. Żwawo biegają po niej małe kurczęta, podczas gdy starych kilka kur wykłada im mądrość życiową w rodowitym języku. Lepiej wam kurczątka niż naszym polskim dzieciom! Naraz z wesołym chrząkaniem wpada dwoje prosiąt. Kwoki z oburzeniem i głośnym gdakaniem skaczą im do oczu, wobec czego i stara świnka, wsadzając już we drzwi swój ryj, cofa się z godnością, wabiąc za sobą żałośnie kwiczące prosięta. Przechodzień jakiś zajrzał na chwilę do wewnątrz i zamachał rękoma odganiając profanujące przybytek nauki świnki. Szkoła się wietrzy – dzieci mają obecnie wakacje pan nauczyciel wyjechał do familji.
Tymczasem w stołowym pokoju rozkładamy nasze manatki, tu bowiem będziemy mieszkać. Rozstawiamy przywiezione z Płocka nowe łóżka polowe. Jesteśmy nimi zachwyceni, są wcale niezłe, a złożone zajmują bardzo mało miejsca. Marynka krząta się w kuchni nastawiając kilka przywiezionych garczków. Nie może jednak pohamować oburzenia na widok nowych według jej mniemania łóżeczek zbudowanych w ten sposób, że poduszki stały się zbyteczne, równie stroskana jest mocno, że nie może zaimponować otoczeniu wspaniałością przyborów kuchennych. Nagradza to sobie, rozkładając na swym łóżku dwie zabrane wielkie poduchy i opowiadając o tym co musiała zostawić w domu.
Załatwiwszy bardzo szybko sprawy gospodarcze idziemy obejrzeć kurpiowską wieś Jednorożec. Wincenty Pol, podając spis wsi Kurpiowskich, nazywa ją Jednoroziec, mieszkańcy zaś i cała okolica zwieją „Jednorojscem”, każąc nazwie pochodzić od „rój” nie zaś od „róg”. W mowie ludu pierwiastek „rój” zachował się dotąd wiernie, świadcząc o hodowli pszczół w epoce rozwoju bartnictwa.
Przed nami w stronę północno-zachodnią ciągnie się na 30 kroków szeroka piaszczysta droga [ob. ul. Długa – przyp. M.W.K.]. Po obu jej stronach za nieprzerwaną linją płotów wśród wielkich rozłożystych topoli, osin, wierzb i krzewów bzu kryją się w równym szeregu chaty, zwrócone szczytem do drogi. Bez końca biegną w dal obie linje drogi gubiąc się w purpurowych mgłach zachodzącego słońca. Pusto i cicho. Ludność cała na łąkach zbierano siano.
Jednorożec w 1914 r. Fot. A. Maciesza. Zbiory Towarzystwa Naukowego Płockiego. |
Prawie prostopadle do głównej drogi idzie na dwie strony równie szeroka, lecz krótsza ulica, prowadząca z jednej strony na pola [ob. ul. Odrodzenia – przyp. M.W.K.], z drugiej na paśnik [ob. ul. Mazowiecka – przyp. M.W.K.], tak że wieś ma kształt krzyża o krótkich ramionach i długiej bardzo podstawie. W przecięciu ramion znajduje się szkoła, kościół[14], apteka[15], mieszkanie doktora i gmina[16], i zajazd i karczmy i sklep [dwa słowa nieczytelne]. Tu koncentruje się życie wioskowe. Wszystkie drogi zamknięte są kołowrotami.
Chaty wszystkie drewniane, przeważnie dobrze już poczerniałe, pokryte słomianą strzechą, którą przytrzymują drewniane klepki, tworzące na linii dachu widoczny grzebień. Na dachu leży drabina, opierająca się na wbitym w ziemię słupie. Szczyt ściany zwrócony ku drodze czasem bywa ułożony w ozdobne desenie kwadraty lub zęby z drobnych desek. Dachy wszystkie z obu lub tylko z frontu swego szczytu zakończone dwoma wygiętymi rogami, śparnogami, „śwarnogami”, zwykle z wyciągniętymi wierzchołkami w rodzaju profilów głów końskich, psich lub jakiegoś zwierzaka, czasem zrobiona dziurka niby oko, lub otwarty pysk. Zdarza się okap z ząbkami lub rzeźbiona belka poprzeczna. Z pod okapu wychodzą końce łat, tworząc zębiasty grzebień. Chaty stawiane na węgieł.
Jednorożec w 1914 r. Fot. A. Maciesza. Zbiory Towarzystwa Naukowego Płockiego. |
Wśród ciemnych nieraz omszonych strzech jaskrawo odbija jeden tylko w całej wsi kryty nową blachą bogatego gospodarza Wilgi, wzbudzając podziw i zazdrość sąsiadów, psując krajobraz i charakter wsi kurpiowskiej.
Za wsią idzie droga do której przylegają tyły zagród [ob. tzw. Zastodola – przyp. M.W.K.], t.j. niewielkie podwórka, obudowane według jednego typu. Jest tam spichrz, stodółka, szopa i chlewy dla dobytku. Droga czysta i schludna, a dzieje się to wskutek gospodarczej skrzętności Kurpiów, gdyż jak się później dowiedziałam, wszystkie nieczystości, tak szpecące drogi gdzieindziej skrzętnie składane są w stajenkach lub chlewkach, jako cenny materjał dodający żyzności piaszczystej glebie. Z tego samego powodu nie widać przy tej drodze chwastów, tak chętnie rosnących na gruntach zasobnych w amoniak. Za wsią wznosi się prawie równoległe na kilka metrów wysokości naturalny piaszczysty wał. Widzimy gromadkę ludzi, siedzących na nim, zajętych czymś pilnie. Witamy ich, chwaląc Pana Boga. „Na zieki zieków” odpowiadają nam chórem.
Niewiasty mają włosy splecione w dwa warkocze, związane kolorowymi szmatkami lub kawałkami płótna, jedne po prostu na zgrzebnych koszulach mają spódnice, inne w luźnych rozpiętych z przodu kaftanach, szerokich u dołu. Spódnice z tak zwanego „potykla”[17] t.j. swojej roboty materjału bawełniano-wełnianego w podłużne wąskie paski różnych kolorów, przeważnie czerwone żółte i zielone. Niektóre mają fartuchy z potykla. Mężczyzni w ubraniu miejskim warstw pracujących, lub krótkich, pod szyję upiętych kaftanach niewyraźnego koloru. Prawie wszyscy boso.
Obierają kiełki od „kartofli”, które dobrze przetrwały zimę i wiosnę w suchym wale piaszczystym. Zakopują je wprost do okrągłego dołu, mającego 2 łokcie średnicy i 3 głębokości, i pokrywają górką piasku. Kartofle, jak mogliśmy sami się przekonać aż do św. Jana przechowały się wybornie, tylko wskutek ciepła niektóre puściły białe kiełki.
Podczas rozmowy okazuje się, że mamy do czynienia z rodziną Wilgów, którzy to pierwsi błysnęli dachem z blachy. Dziwią się mocno, że chciało się nam tak daleko przyjeżdżać do Jednorojsca. Odpowiadamy im na to, że w różnych książkach czytaliśmy wiele o Kurpiach, więc byliśmy ciekawi poznać ich i zobaczyć. Gdym wymówiła wyraz „Kurpie” cała rodzina poczęła poglądać po sobie ze zdziwieniem, a stary ojciec rzekł z powagą: „Tylko człowiek nieziedzący (niewiedzący) może nazywać nas Kurpiami. My jesteśmy Puszczanie. Kurp to znaczy głupi, niezdara, biedak”. Po niewczasie przypomniałam sobie, że nazwa Kurpie, pochodząca od dawnego łykowego obuwia, [wyraz nieczytelny] przez ten lud, nadaną została mu przez ludność sąsiednią niejako na pośmiewisko. Wyjaśniwszy nieporozumienie ku ogólnemu zadowoleniu, gawędzimy w dalszym ciągu. Dowiadujemy się, że obecnie nie warto ubierać się w stroje chłopskie, gdyż tkanie w domu nie opłaca się, lepiej kupić w mieści materjału a „sywacka” t.j. szwaczka [Franciszka Piotrak z Piotraków ur. ok. 1889 r., córka Piotra i Jadwigi z Królów, od 1910 r. żona Franciszka; miała maszynę do szycia na korbkę - przyp. M.W.K.] zrobi ładne ubranie „ślacheckie”, w którym nie wstyd wszędzie się pokazać. Z żalem miarkuję, że rodzina Wilgów weszła całkowicie na drogę postępu i że świecąc swym blaszanym dachem wprowadzać zacznie wkrótce miejskie mody i gusta.
Grabowski. Uczestniczył w badaniach antropologicznych, przeprowadzonych w Jednorożcu w okresie 25 VI - 8 VII 1914 r. przez A. Macieszę. W spisie w książce Puszczanie przasnyscy. Przyczynek do charakterystyki antropologicznej Kurpiów jest dwóch Grabowskich: ur. w 1852 r. (62 lata w 1914 r., Jednorożec) i ur. w 1866 r. (48 lat w 1914 r., Rachujka), ale jedno zdjęcie Grabowskiego. Fot. A. Maciesza. Zbiory Towarzystwa Naukowego Płockiego. |
Pożegnawszy się uprzejmie z naszymi nowymi znajomymi idziemy zwiedzać niedaleko leżący za piaszczystym wzgórku bór sosnowy. Brniemy w piachu po kostki. W borze kobierzec roślinny ledwie pokrywa białość piasku swą szaro-zieloną barwą, z powodu właściwości gruntu i z powodu ciągłego niszczenia przez pasące się owce. Jest ich spora gromadka, białych, czarnych i mieszanych rudych. Pilnuje ich typowy stary Kurp, przepraszam, Puszczanin, w skórzanych chodakach, przygrywając pięknie na fujarce. Zdumiał się bardzo ujrzawszy nas i zaraz rozpoczął rozmowę, wypytując się ciekawie. Z kolei i my rozpytujemy się. Opowiada nam, że już nie pamięta, ile lat jest owczarzem wioskowym[18], że dawniej pasał stado złożone z 300 owiec, obecnie zaś jest ich tylko 80, bo ludziom nie opłaci się chować owiec, a i baby wolą kupić gotowe moteczki przędzy, niż sobie szykować wełnę, a i materjały fabryczne też piękniejsze, choć nie tak mocne, ale to i lepiej, bo teraz „kobzity” lubią często zmieniać ubranie z powodu zmiany mody.
Chodak ze skóry bydlęcej z ok. 1890 r. z Kurpi, przywieziony przez Macieszów z wyjazdu na Kurpie przasnyskie. Obecnie w zbiorach Muzeum Mazowieckiego w Płocku, MMP/E 249. Fot. MWKmoch, 2017 r. |
Starowina miał dawniej fuzję[19], ale że teraz nie może polować, bo nie dobrze widzi, więc zrobił sobie z lufy fujarkę, prawda że trochę ciężka, ale nigdy się nie psuje, a i z fuzyjką się do śmierci choć w ten sposób nie rozstanie. Głos fujarki silny jest, słychać ją w całej wsi, to też tylko gdy rosa opadnie gra na niej przy tym kołowrocie, którędy owce wyganiać będzie. Owce z każdej zagrody same biegną na ten znany dźwięk, a gdy przyjdą wszystkie, idzie na paśnik z całym stadem.
Tymczasem poczęło się ściemniać, zdaleka porykiwały wracające krowy, owczarz też zaganiał swe stado. Z kominów kurzyło się, gotowano wieczerzę. Zmęczeni całodzienną podróżną na skwarze słonecznym podążyliśmy szybko do domu na spoczynek. Z zamachem rzuciłam się na nowe łóżko polowe. Niestety w tej chwili pootwierały się wszystkie haczyki i łóżeczko zwinęło się bardzo układnie. Po kilku jeszcze małych nieporozumieniach się z łóżkiem, zastosowawszy się do wymagań, udało mi się na nim ułożyć. Wprawdzie w nocy trzęsłam się z zimna na materacu składających się tylko z naciągniętego płótna z cieniutką warstwą trawy morskiej, wprawdzie twardo było jak na podłodze, jednak nie przeszkadzało mi to chwalić nowego nabytku. Przez siatkę w oknie płynęło do pokoju aromatyczne powietrze z pól i łąk, panowała niczem nie zmącona cisza, tylko wielkie korony drzew szumiały i chwiały się na tle gwiaździstego nieba. Ludzie, zwierzęta i ziemia spała błogosławionym snem bez troski. Tylko z ciemnych gęstwin idzie jakiś tajemniczy strach, co ściska serca niewypowiedzianą obawą. W tej ciszy czai się coś okropnego, zbliża się nieubłagane, konieczne. Myśl biegnie gdzieś daleko w świat. W tej chwili w jakiemś miejscu może już postanowiono czyjś los, może już zapadł wyrok nieubłagany. Wiosko cicha i senna, nie wiesz o tym, ze za parę tygodni synowie twoi ze łzami pójdą wezwani do boju, że parę miesięcy domy twoje w gruzy i popiół się obrócą, a pracowici mieszkańcy w rowach głód i zimno cierpieć będą. Nie czujesz dziś jakie błogosławieństwo jest w pokoju!
Tymczasem poczęło się ściemniać, zdaleka porykiwały wracające krowy, owczarz też zaganiał swe stado. Z kominów kurzyło się, gotowano wieczerzę. Zmęczeni całodzienną podróżną na skwarze słonecznym podążyliśmy szybko do domu na spoczynek. Z zamachem rzuciłam się na nowe łóżko polowe. Niestety w tej chwili pootwierały się wszystkie haczyki i łóżeczko zwinęło się bardzo układnie. Po kilku jeszcze małych nieporozumieniach się z łóżkiem, zastosowawszy się do wymagań, udało mi się na nim ułożyć. Wprawdzie w nocy trzęsłam się z zimna na materacu składających się tylko z naciągniętego płótna z cieniutką warstwą trawy morskiej, wprawdzie twardo było jak na podłodze, jednak nie przeszkadzało mi to chwalić nowego nabytku. Przez siatkę w oknie płynęło do pokoju aromatyczne powietrze z pól i łąk, panowała niczem nie zmącona cisza, tylko wielkie korony drzew szumiały i chwiały się na tle gwiaździstego nieba. Ludzie, zwierzęta i ziemia spała błogosławionym snem bez troski. Tylko z ciemnych gęstwin idzie jakiś tajemniczy strach, co ściska serca niewypowiedzianą obawą. W tej ciszy czai się coś okropnego, zbliża się nieubłagane, konieczne. Myśl biegnie gdzieś daleko w świat. W tej chwili w jakiemś miejscu może już postanowiono czyjś los, może już zapadł wyrok nieubłagany. Wiosko cicha i senna, nie wiesz o tym, ze za parę tygodni synowie twoi ze łzami pójdą wezwani do boju, że parę miesięcy domy twoje w gruzy i popiół się obrócą, a pracowici mieszkańcy w rowach głód i zimno cierpieć będą. Nie czujesz dziś jakie błogosławieństwo jest w pokoju!
Dziwiło mię, że nie słychać szczekania psów. Zapytana w tej sprawie gosposia pana nauczyciela odrzekła „U nas wcale nie ma psów. Bo i do czegóż? Złodziei wśród swoich nie mamy, chyba tam z pola co ściągną, albo [słowo nieczytelne]. Ale żeby mieli z chaty wziąć albo z zabudowań, to się u nas nie zdarza. Wprawdzie w ciągu ostatnich dwóch lat było kilka kradzieży, niedawno nawet księdza proboszcza[20] okradli, ale to nie swoi, to byli złodzieje z Warszawy, tacy prawdziwi, jak się patrzy, z narzędziami. U nas ludzie do złodziejstwa są za głupie…”.
Do rannej herbaty mieliśmy bułki z miejscowej piekarni[21]. Wzbudziły one nawet wtedy u nas podziw, a dziś bułki te wydają mi się jak coś legendarnego, z krainy bajek. Miały one wielkość pięści razem złożonych, były białe, smaczne, z czystej pszennej mąki. Ale co jest wprost nie do uwierzenia, kosztowały tylko po dwa grosze każda i nawet nie miały wewnątrz dziury!
Torba ze złożonego pasa skóry, datowana na XIX w., przywieziona przez Macieszów z wyjazdu na Kurpie przasnyskie. Obecnie w zbiorach Muzeum Mazowieckiego w Płocku, MMP/E 252. Fot. MWKmoch, 2017 r. |
Z dala doleciał dźwięk fujarki. To stary owczarz na fuzyjce zwołuje owce. Rosa opadła. Czas i mnie iść zbierać rośliny. Uzbrajam się w zieloną puszkę botaniczną, w teczkę z bibułą i róż do kopania. Mąż mój też zbiera swoje przyrządy, ab dokonywać pomiarów. Właśnie dobrze się składa bo dziś w aptece felczer miał dokonywać szczepienia ospy i zjechało się dość ludzi z dziećmi.
Wychodzę przed dom. Ranek piękny pogodny. Szeroka wiejska ulica bieży w dal cała biała od blasku słonecznego. Wielkie drzewa po jej bokach mienią się zielonością o różnych cieniach, pod konarami chaty. Droga pusta, lecz słyszę blizki gwar głosów niewieścich i dziecinne skrzeczenie. Skręcam za szkołą i staję zdumiona. Na stopniach w kilka szeregów rozsiadły się Puszczanki z małymi dziećmi. Nie widzę poszczególnych osób, lecz całość uderza mnie bogactwem barw. Te same pasują tu polom, stroi się ziemia kurpiowska, idzie od nich sam pogodny słoneczny nastrój, jaki płynie od pól, lasów, łąk i wydm piaszczystych. Kobiety siedziały w cieniu, lecz biło od nich jakby światło. To białe chustki na głowach, białe sute rękawy i białe fartuchy tak świeciły. Na tym jasnym tle widać więcej szczegółów: z pod fartuchów wązkim paskiem barwią się brzegi spódnic soczystą zielenią, sytym fioletem, rdzawą czerwienią lub różnobarwnymi pasami. Pomiędzy skrzydłami sutych rękawów mienią się jak kwiaty atłasowe lub aksamitne gorsety o żywych barwach. Na szczelnie opiętych w biel koszuli szyi i piersiach pęki różnobarwnych paciorek. Białe lub żółtawe chustki przewiązujące szerokim rębkiem czoło, ozdobione po brzegach frędzlą z włóczki. Frendzla ta lekką barwną mgłą unosi się nad ramionami i tworzy przedziwne tło dla dolnej części twarzy, nadając jej tajemniczy urok.
Opalaczka (Opalach, Opalachowa), prawodpodobnie Franciszka ze Szlagów, ur. w 1874 r. w Jednorożcu, w 1914 r. mieszkanka Jednorożca, która uczestniczyła w badaniach antropologicznych, przeprowadzonych w Jednorożcu w okresie 25 VI-8 VII 1914 r. przez A. Macieszę. Fot. A. Maciesza. Zbiory Towarzystwa Naukowego Płockiego. |
Każda z niewiast trzyma na kolanach lub na rękach jakby wiązkę kwiatów, barwnie odziane dzieciątko lub białą poduszkę, z której wykwita ozdobiona kolorowym czepeczkiem główka. Szczelnie i zgrabnie opina główkę dziecięcia biała lub kolorowa materja, czasem adamaszek w kwiaty. Koroneczki, tiule, wstążeczki suto namarszczone otaczają twarzyczkę jak ramką. Na wierzchołku głowy misterna różyczka ze wstążeczki lub koronki.
Z rozmowy dowiaduję się, że niewiasty owe zebrały się z sąsiednich wsi, gdyż dzisiaj dzieci ich mają mieć szczepioną ospę. Wszystkie z tego powodu bardzo są podniecone, co nie przeszkodziło mi zarówno siebie jak i dzieci odpowiednio przystroić.
Chwalę piękne czepeczki i oznajmiam chęć nabycia jednego dla muzeum w Płocku, aby inni ludzie też się dowiedzieli, jak puszczanki swoje dzieci ubierają. Jedna z gospodyń godzi się sprzedać mi czepeczek i powiada: „Oddam go później, aż dziecku ospę zaszczepię. Przecie nie może pokazać go felczerowi z gołą głową. A niech tam pani ludziom powie, że ja sama ten czepeczek uszyłam…”. „My wszystkie swoim dzieciom same stroimy czepeczki” zawtórowały inne matki. „Szkoda mi będzie czepeczka. Tak się nad nim napracowałam, a i materjał mój chłop mi aż z zagranicy przeszwarcował” rzekła młoda matka żałośnie, gładząc swe arcydzieło. „A toć nie biadyta, jużeśta sprzedali. Zrobita inny” zaśmiały się kobiety. „I jeszcze piękniejszy!” dodałam na pociechę, choć samej mi było przykro i odczuwałam żałość młodej matki. Całe okrucieństwo w wydzieraniu żywym ludziom ich własności zużycia przedmiotów.
Czapka dziecięca z Jednorożca, 1914 r., w zbiorach w Muzeum Mazowieckiego w Płocku. Fot. MWKmoch, 2017 r. |
Opis nagle się urywa. Niestety nie odnalazłam innych notatek z Jednorożca i nie wiadomo, jak później przebiegała wizyta Macieszów. Pozostało jednak po niej wiele zdjęć, które są niesamowitym źródłem. Nic dziwnego, że o tym aspekcie historii Jednorożca pisałam już wielokrotnie:
- zdjęcia jako źródło do opisu stroju kurpiowskiego przed I wojną światową;
- zdjęcia A. Macieszy jako źródło do badań regionalnych - artykuł naukowy;
- Jednorożec i Stegna na fotografiach płockiego badacza sprzed ponad 100 lat i nieco więcej nt. samych badąń antropologicznych A. Macieszy.
Torba ze złożonego pasa skóry, datowana na XIX w., przywieziona przez Macieszów z wyjazdu na Kurpie przasnyskie. Obecnie w zbiorach Muzeum Mazowieckiego w Płocku, MMP/E 251. Fot. MWKmoch, 2017 r. |
Łyżwy z Kurpi, prawdopodobnie przywiezione przez Macieszów do Płocka w 1914 r. Fot. MWKmoch, 2017 r. |
Swoje wrażenia z pobytu w Jednorożcu Maria Macieszyna spisała w okresie I wojny światowej. Wykaz roślin zebranych w okolicy Jednorożca uporządkowała w okresie od listopada 1915 do marca 1916 r. Pisząc o wizycie w Jednorożcu, znała już los wsi i wiedziała o jej zniszczeniu w 1915 r. Pomimo tego tekst stylizowany jest na pisany w czasie rzeczywistym. Może korzystała z notatek, które robiła na miejscu? Tego nie odkryłam, ale na pewno to nie ostatnie słowo ws. powyższego tekstu źródłowego i nie ostatni wpis związany z Macieszami i ich podróżą na Kurpie przasnyskie.
PRZYPISY:
[1] W XVI-wiecznych wizytacjach biskupich i lustracjach dóbr królewskich dzielono niekiedy Zagajnicę na mniejsze jednostki, takie jak: Puszcza Nowogrodzka (od miasteczka Nowogród), Szkwańska (od rzeki Szkwa), Myszyniecka (pomiędzy Rozogą a Omulwią), Płodownicka (od Płodownicy), Różańska, zwana też Rzaniecką (od osiedla Rzany Kąt lub Rzaniec) i Mazuch (Puszcza Chorzelska, czasem zwana też Przasnyską). A. Chętnik, Puszcza Kurpiowska, Ostrołęka 2004, s. 10.
[2] Zob. J. Osiecki, Z Przasnyskiego, „Korrespondent Płocki”, 5 (1880), 74, s. 3; D. Staszewski, Moralność i umoralnienie Kurpiów. Studium obyczajowe (Odbitka z „Ech płockich i łomżyńskich”), Płock 1903.
[3] Chodzi o Stanisława Pyrowicza, członka TNP i lekarza w Jednorożcu, który pomógł zorganizować kwaterę i uprzedził mieszkańców o planach Płocczanina. A. Maciesza, Puszczanie Przasnyscy. Przyczynek do charakterystyki antropologicznej Kurpiów, Warszawa 1923, s. 3. Organizacja służby zdrowia w powiecie przasnyskim opierała się na tzw. wracziebnych uczastkach, czyli rejonach lekarskich. Jeden znajdował się przy lecznicy w Jednorożcu, a drugi przy szpitalu Św. Stanisława Kostki w Przasnyszu. Więcej zob. TUTAJ.
[4] Nie wiadomo, kto był nauczycielem w 1914 r. Może chodzi o Rocha Gogolewskiego, który w 1917 r. wspomniany został w relacji prasowej jako pedagog z tej wsi. „Głos Stolicy”, 11 (1917), 10 (41), s. 2. Nauczyciel mieszkał na posesji nr 114. Archiwum społeczne przy Stowarzyszeniu „Przyjaciele Ziemi Jednorożeckiej”, Mieszkańcy Jednorożca przed II wojną światową, oprac. J. Popiołek [mps] 2014–2017, s. 18.
[5] Efektem badań lekarza była publikacja Puszczanie przasnyscy. Przyczynek do charakterystyki antropologicznej Kurpiów.
[6] M. Macieszyna spisała informacje dot. roślin odnalezionych w Jednorożcu i okolicach (spis przechowywany jest w zbiorach Towarzystwa Naukowego Płockiego jako rękopis), a w 2007 r. na płycie DVD wydano Zielnik Płocka i okolicy.
[7] Od mieszkańców Jednorożca M. Macieszyna pozyskała eksponaty, m.in. stroje kurpiowskie oraz sprzęty gospodarskie. Obecnie przechowywane są w Spichlerzu w Płocku, gdzie prezentowane są zbiory etnograficzne Muzeum Mazowieckiego w Płocku. A. Maciesza przywiózł też do Płocka zespół kilkunastu fragmentów naczyń glinianych z okresu wczesnośredniowiecznego, które pochodziły z miejscowości Krajewo-Wierciochy (gm. Krzynowłoga Mała, pow. przasnyski). T. Kordala, Dorobek Aleksandra Macieszy w zakresie antropologii i archeologii, w: Dr Aleksander Maciesza (1875-1945) w 130. rocznice urodzin i 60. rocznice śmierci. Materiały z sesji naukowej, która odbyła się w Towarzystwie Naukowym Płockim w dniu 7 października 2005 r., red. Z. Kruszewski, A. Kasny, Plock 2006, s. 105–106; A.M. Strogowska, Rola intelektualna i kulturotwórcza Towarzystwa Naukowego Płockiego w latach 1820–1830, 1907–1939, Płock 1998, s. 201; taż, W służbie ludzi i Ojczyzny. Aleksander Maciesza (1875–1945), Płock 2013, s. 173, 204, 240.
[8] Bróg – ruchomy daszek słomiany przesuwany na 4 wkopanych w ziemię słupkach (zwanych brożynami), osłaniający składowane siano lub ziarno przed zawilgoceniem przez opady atmosferyczne. Bróg.
[9] W sąsiedniej w stosunku do Szli miejscowości, w Bartnikach, znajdował się obóz wojskowy, zaś w Przasnyszu mieściły się koszary wojskowe, wybudowane dla carskiego wojska na początku XX w. Więcej zob. TUTAJ
[10] Ligawka – polski ludowy instrument dęty z grupy aerofonów, znany na ziemiach polskich od XI w., spotykany głównie na Mazowszu i Podlasiu. W jednolitym zakrzywionym pniu młodego drzewa wydrążony otwór, w jednym końcu rozszerzony, a w drugim umieszczony osobny ustnik ułatwia wydobycie wyższych dźwięków. W adwencie, zwłaszcza wieczorem, wykonywano na ligawce melodię i na przemian śpiewano z tekstem: Sykuj się, gotuj się na sąd Boży. Dziś ligawkę można zobaczyć i usłyszeć na Kurpiach podczas imprez folklorystycznych. Ligawka.
[11] Al-Bakri.
[12] Tok – drewniany kadłub wydrążony z wielkiego pnia lipy, sosny lub innego drzewa, rodzaj drewnianej beczki, służący głównie do przechowywania zboża. A. Chętnik, Pożywienie Kurpiów. Jadło i napoje zwykłe, obrzędowe i głodowe, Kraków 1936, s. 12.
[13] Szkoła, funkcjonująca wówczas w Jednorożcu, powstała dzięki działalności Polskiej Macierzy Szkolnej. Liczyła 3 oddziały, mieściła się na posesji nr 114. Archiwum społeczne przy Stowarzyszeniu „Przyjaciele Ziemi Jednorożeckiej”, Mieszkańcy Jednorożca przed II wojną światową, oprac. J. Popiołek [mps] 2014–2017, s. 18. Więcej zob. TUTAJ.
[14] Na temat kościoła i filii parafii Chorzele z siedzibą w Jednorożcu zob. TUTAJ.
[15] Przed I wojną światową apteka w Jednorożcu była jedną z 30 na terenie guberni płockiej. Pracował w niej felczer Roman Morawski (1867–1923), który mieszkał w Jednorożcu pod nr 109 (ob. Plac św. Floriana) - tu mieścił się też szpital na 10 łóżek. Ochrona zdrowia w Jednorożcu przed II wojną światową; Archiwum społeczne przy Stowarzyszeniu „Przyjaciele Ziemi Jednorożeckiej”, Mieszkańcy Jednorożca przed II wojną światową, oprac. J. Popiołek [mps] 2014–2017, s. 17.
[16] Jednorożec stał się siedzibą gminy w wyniku reformy samorządowej w 1867 r. Do gm. Jednorożec należały następujące wsie: kurpiowskie Budy Przysieki rządowe i prywatne, Żelazna rządowa, Żelazna prywatna, Jednorożec, Małowidz, Nakieł, Olszewka, Połoń, Parciaki, Stegna i wsie włościańskie: Stegna Drążdżewskie (leśne, szlacheckie), Szla, Wólka Kobylaki. W skład gminy wchodziły też tzw. osady leśne i rządowe: Budziska, Kamienica leśnictwo, Oborki Włościańskie i rządowe, Przejmy rządowe leśne, Stegna małowidzkie, Zadziory, Żelazna leśnictwo. Jednorożec, [w:] Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, red. F. Sulimierski, B. Chlebowski, W. Wawelski, t. 4, 1882, s. 551.
[17] Potykiel – spódnica, kiecka, podwika, przyjaciółka; określenie używane na Podlasiu. KLIK.
[18] Nie wiadomo, kto był w 1914 r. owczarzem w Jednorożcu. Marianna Piotrak z Mordwów (1933–2018) wspomniała Stanisława Przybyłka z Małowidza, Stanisław Pogorzelskiego oraz Aleksandra Żabickiego z Żydowa. Drugi z wymienionych mieszkał u Anteczków Piotraków w Jednorożcu. Kacper Dybiński, ur. 1905 r., wspominał też Stanowskiego. Archiwum społeczne przy Stowarzyszeniu „Przyjaciele Ziemi Jednorożeckiej”, Wspomnienia Marianny Piotrak z Mordwów (spisała Janina Popiołek z Piotraków), [mps] 2011–2013; Z. Cierliński, Na północ od Przasnysz: Baranowo, Chorzele, Jednorożec, Przasnysz 1996.
[19] Fuzja – długa broń palna, używana w XVIII–XIX w., pot. myśliwska strzelba. Fuzja.
[20] Określenie zwyczajowe, ale posługujący wówczas w Jednorożcu ksiądz był wikariuszem filii parafii Chorzele w Jednorożcu (od 1906 r. sui iuris). W 1914 r. był nim ks. Józef Ciesielski (1878–1944).
[21] Piekarnia powstała w 1910 r., ale nie wiem, kto ją prowadził przed I wojną światową. "Gazeta Świąteczna", 30 (1910), 1511, s. 4.
[21] Piekarnia powstała w 1910 r., ale nie wiem, kto ją prowadził przed I wojną światową. "Gazeta Świąteczna", 30 (1910), 1511, s. 4.
Bibliografia:
Źródła:
Archiwalia:
Zbiory Towarzystwa Naukowego Płockiego:
Fotografie amatorskie Aleksandra Macieszy z wycieczki do Jednorożca na Kurpiach, sygn. 359;
Macieszyna M., Spis roślin z okolic Jednorożca p. Przasn. [1915–1916], sygn. R.456;
Rękopisy Marii Macieszyny, sygn. R.457.
Do następnego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz