3 kwietnia 2018

REGION POD LUPĄ #12: Tradycje noworoczne, Stanisław Goś, Stare Jabłonki, karnawał, Antoni Piłkowski, "Heimkehr"

Bardzo dawno nie pisałam o felietonach z serii REGION POD LUPĄ. Nadrabiam więc zaległości z trzech miesięcy i podrzucam Wam moje teksty, jakie ukazały się w "Kurierze Przasnyskim". Od stycznia z powodu zaangażowania w wiele inicjatyw artykuły piszę co 2 tygodnie. Wpisy na blogu z tej serii zawierają, oprócz artykułów z "Kuriera Przasnyskiego", też informacje na temat inspiracji i motywacji, jakimi się kierowałam podczas wyboru tematu artykułu. Od ostatniego postu z tej serii przyjęłam praktykę prezentowania felietonów w formie tekstu na blogu, nie skanu artykułu z prasy. Życzę miłej lektury!





Odc. 62. Dawne Boże Narodzenie i Nowy Rok
To odcinek z 3 stycznia, oczywiście okazjonalny, związany ze świętami i nowym rokiem. Wykorzystałam w nim wspomnienia S. Brzozowego z Jednorożca, które zostały opublikowane w „Zapiskach Ziemi Jednorożeckiej”, wydanych w 2011 r.

Niedawno siedzieliśmy wspólnie z rodziną przy wigilijnym stole, zastawionym bogato rozlicznymi potrawami. Składaliśmy sobie życzenia, wymienialiśmy się prezentami. Chwilę później hucznie witaliśmy 2018 rok. Warto jednak pamiętać, że nasi przodkowie nierzadko żyli w trudnych warunkach, więc i tak świętowali. 

Stanisław Brzozowy z Jednorożca (ur. 1923 r.) wspominał, że jego dzieciństwo, które przypadło na okres międzywojenny, było trudnym czasem. Życie toczyło się w cieniu powojennej odbudowy i remontu domów oraz budynków gospodarskich. Bieda dnia codziennego rzutowała też na sposób obchodzenia świąt, np. Bożego Narodzenia. 

Choinka 
„Choinka była i przed wojną, ale może nie za bardzo w każdym domu. Wszystko przed wojną dużo kosztowało. (…) W niektórych wsiach, gdzie mają prywatne lasy, to może i ta choinka jest bez kosztów, ale jak u nas po wojnie leśniczy otrzymał przydział na choinki takie, że aż śmiechu warte, np. na całe nadleśnictwo było 100–120 sztuk, to było i dla jednej wsi za mało. Trzeba było po prostu tę choinkę w nocy ukraść albo nie mieć wcale. Ale jaki to był sens obchodzić święta, a choinkę zdobyć nielegalnie?” – wspominał S. Brzozowy. Drzewko, jeśli już było, strojono w łańcuchy z kolorowego papieru i gwiazdki. 

Świąteczne menu 
„(…) tych potraw to przed wojną za wiele nie było. Na ogół życie w naszej okolicy było trudne, tylko bieda. Może u bogatszych gospodarzy było lepiej. Ryby mogły być, ale nie kupione, tylko złowione w rzece. Gdy ich ktoś sobie nie złowił, to w sklepie nie kupił, bo nie było za co. Może jeszcze jakieś pierogi z makiem, grzyby, bo to miejscowa potrawa. (…) Bezwarunkowo w każdej rodzinie musiał być drożdżowy placek. Były też (…) warzywa, czyli to, co sobie rolnicy przygotowali. Kasze i warzywa były z własnej uprawy”. 

Zwyczaje na wsi 
„W Wigilię od rana cały dzień był post. Na wieczór, kiedy gwiazdka zaświeciła, dopiero wtedy zaczynała się wieczerza. Śpiewało się kolędy, a w nocy szło na pasterkę – to już obowiązkowo. W kościele stała bardzo uboga szopka, a wokół niej świerki bez żadnych ozdób, ale za to bardzo okazałe. 

W przeciętnej rodzinie nie było upominków. Nie było na to pieniędzy. Czasami może starsze dzieci wykonywały ręcznie zabawki dla rodzeństwa, ale dostawały je w innym czasie niż Boże Narodzenie. Zadowolenie z tych zabawek było przeogromne, bo prezenty dla dzieci w tamtych czasach były rzadkością. W sklepie nikt zabawek nie widział ani na ulicy, bo ich po prostu nie było”. 

Fafernuchy. Źródło.

Nowy Rok 
Zwyczaje noworoczne w międzywojennym Jednorożcu podobne były do spotykanych w innych częściach Kurpiowszczyzny. Na Nowy Rok oraz święto Trzech Króli robiono fafernuchy, które, wedle wspomnień S. Brzozowego, „kształtem przypominały dzisiejsze kopytka”. To tradycyjne pieczone regionalne ciasteczka z marchwi, mąki żytniej, miodu i pieprzu, w smaku słodko-pieprzne. Powinny być dość twarde i zwarte. W okresie zimowym często też gotowano zupę z dyni, tj. malin, o którym pisaliśmy w świątecznym numerze KP. 

Jak wspominał Brzozowy, „Kolędnicy odwiedzali raczej bogatszych gospodarzy, tylko u nich mogli liczyć na poczęstunek. Z miasta też przyjeżdżali z ruchomą szopką i chcieli trochę zarobić”. 


Odc. 63. Świadek historii
Artykuł z 10 stycznia poświęciłam Stanisławowi Gosiowi, postaci, która zapisała się w historii Ziemi Przasnyskiej i gm. Jednorożec.

Gdyby żył, tydzień temu skończyłby 96 lat. Wiele o nim słyszałam, ale nie zdążyłam poznać go osobiście. Rok temu odkryłam, że był wnukiem brata mojego prapradziadka ze strony mamy (czyli moim drugim kuzynem w drugiej linii). Ale przecież nie to jest najważniejsze!

Stanisław Goś urodził się 3 I 1922 r. w Lipie, w rodzinie chłopskiej zamieszkałej w Lipie, gm. Jednorożec, pow. przasnyski. Był synem Ignacego i Heleny z d. Wierzbickiej. Uczęszczał do szkoły powszechnej w Jednorożcu /1930–1937/, następnie na kursy wieczorowe gimnazjalne TUR w Przasnyszu, potem do Rejonowej Komisji Kształcenia Nauczycieli w Ciechanowie /1952/. Ukończył Studium Nauczycielskie /1958/ oraz Instytut Kształcenia Nauczycieli w Warszawie Oddział w Gdańsku /1978/.

Niezapomniany nauczyciel
S. Goś pracował jako nauczyciel chemii i fizyki w szkole podstawowej w Obrębcu (gm. Czernice Borowe) /1947/, następnie w podstawówce w Fijałkowie (gm. Karwacz) /1947–1948/, w chorzelskim LO /1952–1953/, wreszcie w szkole podstawowej w Lipie /1956–1990/. W latach 1975–1982 pełnił funkcję dyrektora tej placówki. Na emeryturze przebywał od 1982 r. 

Moja mama, która pochodzi z Lipy i była uczennicą S. Gosia, wspomina go jako wymagającego, ale sprawiedliwego, posiadającego ogromną wiedzę na każdy temat. Uczył fizyki, chemii, historii, przysposobienia obronnego, j. polskiego, geografii… Prowadził kółko fotograficzne, przyrodnicze i historyczne. Potrafił każdego postawić do pionu i nie lubił dostawać kwiatów. Niektórym mógł wydawać się szorstki, ale nie jest to dziwne, jeśli prześledzi się jego życiowe doświadczenia.

W obliczu historii
Od 8 V 1943 r. S. Goś był żołnierzem Narodowych Sił Zbrojnych w Lipie. Używał pseudonimu „Cygan”. W okresie od jesieni 1943 r. do lutego 1944 r. uczęszczał do tajnej szkoły podchorążych w Lipie. Po aresztowaniu Bronisława Polakiewicza ps. „Dok” – założyciela NSZ w Lipie – i jego brata Mieczysława, a następnie zamordowaniu ich w Pomiechówku, od 29 III 1944 r. Goś pełnił funkcję komendanta NSZ w Lipie. Po scaleniu w 1944 r. Armii Krajowej z NSZ należał do AK. Był wielokrotnie więziony i torturowany m.in. w areszcie Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Przasnyszu /1945/. Przebywał w Obozie Kontrolno-Filtracyjnym Nr 51 w Ciechanowie oraz obozie pracy w Stalinogorsku w ZSRR /do 14 I 1946/. Wrócił do kraju 20 I 1946 r. 

W czerwcu 1948 r. został zbity przez funkcjonariuszy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Przasnyszu i żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Lipie. Był więziony w areszcie UB w koszarach wojskowych w Przasnyszu /VII–X 1948/. Wyrokiem z Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie z 27 X 1948 r. został skazany na 6 miesięcy pozbawienia wolności w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. W wyniku licznych tortur i reumatyzmu objawiła się u niego poważna wada postawy.

Zasłużony dla wielu
Został odznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Narodowego Czynu Zbrojnego za zasługi w latach 1939–1945. W dniu 11 XI 2010 r. wyróżniono go Statuetką Jednorożca 2009 za „walkę o wolną i niepodległą Polskę, patriotyzm i niezłomność wobec wojennych i powojennych represji i prześladowań oraz zaangażowanie społeczne i długoletnią prace pedagogiczną i wychowawczą”.

Był żonaty z Janiną z d. Karwacka (zm. 2011). Mieli dwoje dzieci: córkę Barbarę (mężatka, pielęgniarka, mieszka w Konstancinie-Jeziornej) i syn Eugeniusz (zm. 1980). S. Goś miał 2 wnuków.

Zmarł 4 IX 2013 r. w Konstancinie-Jeziornej. Spoczywa w rodzinnym grobowcu na cmentarzu parafialnym w Świętym Miejscu. 

W życiu kierował się maksymą „Komu możesz pomóc, pomagaj, jak nie możesz pomóc, nie szkodź”. O swojej przeszłości mówił tak: Nigdy szpicla ze mnie nie zrobili komuniści. Po powrocie z ZSRR zyskałem „piękny” tytuł – „Partyzant bandyta” i nawet polubiłem go, to on mnie wyróżniał, bo słyszałem go niemal co dzień przez 50 lat, polubiłem go. Odróżniał mnie od tych sprzedawczyków, którzy za niemieckie kamasze wydawali was, od wszelkiego rodzaju mętów, które popierały ukochaną władzę ludową. To dzięki tym, którzy zostali zamordowani, nie mieliśmy 17-tej republiki, tylko Ludową, ale Rzeczypospolitą Polską”.

S. Goś w 2010 r.

Odc. 64. Marsz Śmierci
To artykuł z 24 stycznia, związany z przypadająca 2 dni wcześniej 73. rocznicą zbrodni w Starych Jabłonkach, kiedy to zginęło ponad 50 mieszkańców pow. przasnyskiego. Szeroko pisałam o tym na blogu, uwypuklając wątki związane z gm. Jednorożec: KLIK.


Odc. 63. Przasnyski karnawał 
W artykule z 7 lutego zapowiadałam zaplanowane na weekend po publikacji tekstu Mazowieckie Zapusty oraz przypomniałam tradycje zapustne w pow. przasnyskim.

Rozpoczął się karnawał (zapusty) – okres zimowych balów, przebierańców i zabaw. Zaczął się w dniu Trzech Króli, a skończy we wtorek przed Środą Popielcową. 

Jak czytamy na stronie Krajowej Sieci Obszarów Wiejskich, „Nazwa „karnawał” pochodzi od włoskiego carne vale, czyli w dosłownym tłumaczeniu „pożegnanie mięsa”, nawiązujące do następującej potem wstrzemięźliwości narzucanej przez Wielki Post. W dawnej Polsce czas zabaw nazywano „zapustami”, zaś ostatnie trzy dni karnawału to „mięsopust”. Szczególnie hucznie okres ten obchodzono na wsiach, czego wspomnienie możemy znaleźć dziś w literaturze i sztuce. Wyjątkowo barwnie i realistycznie wiejskie zwyczaje opisał w „Chłopach” Władysław Reymont. 

W mazowieckiej tradycji oprócz hucznych zabaw dużą popularnością cieszyły się też jadące od dworku do dworku kuligi. Ciekawym mazowieckim zwyczajem, wywodzącym się z XVIII w., który przetrwał do naszych czasów, jest widowisko zwane „ścięciem śmierci”. Każdego roku inscenizowane jest w ostatki (zwane kusakami) w jednym tylko miejscu w Polsce – Jedlińsku (powiat radomski). Dawniej obrządek ścięcia śmierci był niezwykle rozbudowany i różnił się od współczesnej inscenizacji. Obecnie widowisko odbywa się według wierszowanego XIX-wiecznego opisu autorstwa ks. Jana Kloczkowskiego. 

Nieodłącznym elementem mazowieckiej tradycji na dawnej mazowieckiej wsi są też grupy przebierańców. Postaci odgrywane przez wiejskich aktorów to najczęściej różnego rodzaju dziady, Cyganie, Żydzi, ale też diabły, wielkoludy i inne najdziwniejsze postacie”. 

W książce K. Saysse-Tobiczyka „Na Mazowszu” (Warszawa 1964) można znaleźć informację o tym, że „W ziemi przasnyskim zachował się do dziś obrządek nazywany „chodzeniem przebrańców”. Trzech wiejskich chłopaków przebranych za konia, kozę i bociana chodzi w okresie zapustów po chatach, w których są dziewczęta. Odtwarzają oni coś w rodzaju tańca zwierząt, imitując ruchy typowe dla konia, kozy i bociana, za co otrzymują datki lub poczęstunek. W takiej zabawie bierze udział zazwyczaj gromada dzieci, towarzyszących „przebierańcom”. Zwyczaj ten utrzymuje się wśród rodzin dawnej służby dworskiej”. Jestem ciekawa, czy nasi Czytelnicy słyszeli o tym zwyczaju. Będę wdzięczna za podzielenie się informacjami, gdzie funkcjonowały opisane obrzędy i które miejscowości w pow. przasnyskim mogą pochwalić się taką piękną tradycją. 

Od 1981 r. Muzeum Szlachty Mazowieckiej w Ciechanowie w każdą ostatnią niedzielę karnawału organizuje Przegląd Zespołów Przebierańców Zapustnych, tj. Mazowieckie Zapusty. To największa zimowa impreza plenerowa w naszym regionie. Celem jest pobudzenie aktywności kulturowej społeczności lokalnych, a także kształtowanie tożsamości kulturowej oraz tworzenie pomostu między tradycją i współczesną kulturą wiejską. 

Każdego roku przegląd odbywa się w innej wsi na terenie północnego Mazowsza. Program widowiska składa się z dwóch zasadniczych części: korowodu przebierańców idących przez wieś i rozchodzących się do domów gospodarzy, których raczy się – w zamian za poczęstunek – występem i życzeniami na nowy rok oraz właściwego Przeglądu na scenie. Impreza kończy się wręczeniem nagród za uczestnictwo. 

W tym roku takie barwne i rozśpiewane korowody zobaczyć będzie można na XXXVII Przeglądzie Zespołów Zapustnych „Mazowieckie Zapusty 2018”. Organizatorzy zapraszają do miejscowości Nowa Krępa, gmina Przasnysz 11 lutego 2018 r. Początek zabawy o godz. 12.30.

"Chodzenie przebierańców” w Przasnyskiem. Źródło: K. Saysse-Tobiczyk, Na Mazowszu, Warszawa 1964.

Odc. 66. Antoni Piłkowski 
Artykuł opublikowany 28 lutego związany jest m.in. z moimi pracami nad historią policji w pow. przasnyskim, jakie prowadzę we współpracy z Komendą Powiatową Policji w Przasnyszu.

Zakończyliśmy nabór tekstów do 5. tomu „Rocznika Przasnyskiego”. Z dotychczas nadesłanych poruszyło mnie szczególnie wspomnienie syna o ojcu – przedwojennym policjancie. 

Antoni Piłkowski urodził się w Kluszewie 14 I 1894 r. Za młodu interesował się bardzo działalnością niepodległościową, dlatego wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej. Po odzyskaniu niepodległości wstąpił do służby w Policji (1919 r.). Początkowo służył w Ciechanowie i okolicach. Tam poznał przyszłą żonę Klarę Nawrocką. 

Jak napisał jego syn, Zbigniew, „Po objęciu samodzielnego posterunku w Krzynowłodze Małej Ojciec stał się celem różnych działań, mniej lub bardziej agresywnych. Którejś nocy spalono mu dom. To tragiczne wydarzenie przez wiele lat było obecne w rodzinnych rozmowach i trudno było go nie zapamiętać. Schronienia użyczyli sąsiedzi. Po meble do nowego mieszkania jechaliśmy do Przasnysza nocą. Siedziałem z ojcem w kabinie samochodu ciężarowego. Byłem mu wdzięczny za to, że uległ - jak zwykle - moim prośbom i zabrał mnie na tę niecodzienną eskapadę. Mimo wielu trudnych wydarzeń Ojciec nie zrezygnował z pełnienia służby, którą pojmował jako obywatelski obowiązek. Wielokrotnie wzywany do interwencji dość odległych, był w domu gościem. Chorzele i Działdowo to miejscowości, do których często wyjeżdżał”. Piłkowski prenumerował wydawnictwa wojskowo-patriotyczne, wieczorami czytał „Kurier Warszawski”, a dzieciom „Płomyczek”. 

Na początku 1939 r. Piłkowski został przeniesiony do Przasnysza. Zamieszkał z rodziną przy Rynku, który stał się miejscem codziennych spacerów, którym towarzyszyły wizyty w sklepach. Jednak wojna zbliżała się nieuchronnie, więc w obawie o los rodziny policjant odesłał żonę i syna do Warszawy. Zamieszkała tam także rodzina Klary. 

Jak zapisał Zbigniew Piłkowski, „W pierwszych dniach września 1939 r. Ojciec, skierowany rozkazem na wschodni odcinek frontu, wpadł na Browarną. Na ulicy czekał na niego wojskowy samochód, więc pożegnanie było krótkie. Mnie nie kazał budzić, tylko ucałował. Odjeżdżał ze złamanym sercem, zostawiał bowiem na pastwę losu kilkuletniego syna i żonę w odmiennym stanie. 

Nie wiem, dlaczego mama zdecydowała przenieść się z Browarnej do siostry Moniki na Mariensztat w pobliże Zamku Królewskiego. Być może sądziła, że Zamek nie będzie celem niemieckich ataków. Jakże się myliła! Z Mariensztatu uciekaliśmy nocą, w blasku i żarze płonącego Zamku”. 

W styczniu lub lutym 1940 r. Piłkowska otrzymała od męża wyczekiwaną wiadomość, krótki tekst napisany ołówkiem na skrawku rosyjskiej gazety: „Jestem w niewoli w Rosji. Całuję Was mocno – Tolek”. Przyniósł go uciekinier z sowieckiej niewoli, prawdopodobnie współwięzień i kolega Piłkowskiego, który z trudem, narażając życie dobrnął do okupowanej Warszawy. 

Jak wspominał syn bohatera felietonu, „ten odważny czyn jest bardzo charakterystyczny dla tamtej rzeczywistości. Wiem, że dla ojca i jego kolegów bycie w mundurze było traktowane bardzo poważnie, obligowało do określonych zachowań, obowiązków, etyki zawodowej, wierności przysiędze etc. I nawet jenieckie łachmany z tego etosu nie zwalniały. Polscy jeńcy wojenni, wojskowi i policjanci, w sowieckiej niewoli byli wciąż mentalnie umundurowani. Sowieci zdawali sobie z tego sprawę, wiedzieli, że takich ludzi nie można ideowo przeformować w „towarzyszy” i wykorzystać w niewolniczym systemie. Nawet bezbronni byli groźni dla ZSRR. Trzeba było ich po prostu zabić”. 

Obóz w Ostaszkowie, w którym osadzono Antoniego Piłkowskiego, likwidowano, wywożąc jeńców więziennymi wagonami zgodnie z tzw. listami transportowymi sporządzanymi w Moskwie. Przasnyski policjant znalazł się na jednej z nich, noszącej datę 13 IV 1940 r. Na pozycji 36 podano jego nazwisko, imię, rok urodzenia, także imię jego ojca oraz numer obozowy 4630. „Droga skazanych wiodła do Kalinina (dzisiejszy Twer). Z dworca w Kalininie transportowani byli samochodami do piwnicznych cel w gmachu rejonowego NKWD. Tu działał zespół katów z przerażającym Błochinem na czele. Ojciec, tak jak tysiące innych, został zabity zgodnie z sowieckim rytuałem: strzałem z pistoletu w tył głowy. Zwłoki zakopano nocą w lesie koło miejscowości Miednoje” – zapisał Z. Piłkowski. 

Przypominam, że nieustannie zbieram informacje, dokumenty, zdjęcia, przedmioty, związane z historią policji w pow. przasnyskim. Jesienią 2018 r. Komenda Powiatowa Policji w Przasnyszu planuje uczcić przedwojennych policjantów izbą pamięci oraz opracowaniem ich historii. Materiały można przekazywać do redakcji „Kuriera Przasnyskiego” lub bezpośrednio do KPP Przasnysz. Zachęcam też do kontaktu ze mną: mariakmoch@wp.pl / tel. 793 065 172.

Zbiory Zbigniewa Piłkowskiego.

Odc. 67. Jak kręcili film w Chorzelach (1)
Tekstem opublikowanym 14 marca rozpoczęłam kilkuczęściową opowieść o chorzelskim epizodzie prac nad propagandowym filmem "Heimkehr". Szeroko opisałam ten proces na blogu: KLIK.





Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz