Dzień 1 VII 2017 r. wielu z nas, ludzi XXI wieku, zaczęło od włączenia komputera i zajrzenia do Internetu. I zapewne od wyszukiwarki Google. A właśnie tego dnia Google upamiętniło 114. rocznicę urodzin Amy Johnson, angielskiej lotniczki (1903–1941). Jej podobizna znalazła się na obrazku Doodle dostępnym na stronie wyszukiwarki. Dlaczego o niej piszę na moim blogu? A dlatego, że Amy była na Północnym Mazowszu, konkretnie w gminie Krasnosielc. Spędziła tu dwa dni. Dlaczego? Przekonajcie się sami!
Źródło (dostęp 30 X 2017 r.). |
Jak czytamy w polskiej Wikipedii, Amy Johnson „Urodziła się w rodzinie zamożnego fabrykanta. Ukończyła ekonomię na uniwersytecie w Sheffield i podjęła pracę w Londynie jako sekretarka w kancelarii prawnej. Tam zainteresowała się też lotnictwem i w 1929 uzyskała licencję pilota w londyńskim aeroklubie (London Aeroplane Club). Ponadto jako pierwsza kobieta uzyskała kwalifikacje mechanika lotniczego. Sławę przyniósł jej lot z Wielkiej Brytanii do Australii w 1930, którego podjęła się jako pierwsza kobieta. Wystartowała 5 maja 1930 z Croydon, a ukończyła rajd 24 maja, lądując w Darwin po przebyciu 11 000 mil. Mimo że nie pobiła 15-dniowego rekordu tej trasy, witano ją jak gwiazdę, otrzymała też za ten lot nagrodę Harmon Trophy. Jej samolot De Havilland Gipsy Moth, o znakach G-AAAH i nazwie własnej „Jason”, znajduje się obecnie w Muzeum Nauki w Londynie. W lipcu 1931 pobiła rekord przelotu na trasie z Anglii do Japonii, lecąc samolotem De Havilland Puss Moth z drugim pilotem Jackiem Humphreysem. W lipcu 1932 ustanowiła rekord samotnego przelotu z Angli do Kapsztadu w Południowej Afryce, także na DH Puss Moth. W maju 1936 ponownie pobiła ten rekord samolotem Percival Gull. W 1932 poślubiła słynnego brytyjskiego lotnika Jima Mollisona, który oświadczył się jej po 8 godzinach od spotkania, w czasie wspólnego lotu. Z Mollisonem wykonała w 1933 przelot bez międzylądowania z Pendine Sands w południowej Walii do USA samolotem De Havilland Dragon Rapide. Lot zakończył się rozbiciem samolotu z braku paliwa w Bridgeport w stanie Connecticut. W następnym roku Johnson i Mollison przelecieli bez międzylądowania w rekordowym czasie do Indii samolotem De Havilland DH.88 Comet (…)”.
Amy Johnson w styczniu 1930 r. Źródło (dostęp 9 I 2022 r.). |
W Polsce, o ile ta postać jest znana, kojarzona jest jako jedna z pierwszych kobiet, która zajmowała się lotnictwem. Z kolei w gminie Krasnosielc, sąsiedniej w stosunku do mojej rodzinnej gminy Jednorożec, znana jest wyjątkowa historia jej awaryjnego lądowania w Amelinie i pobytu w Krasnosielcu w 1931 r. Słyszało ją wielu, powtarzana jest od lat. Niemniej w dotychczas publikowanych opracowaniach pojawiają się pewne nieścisłości, dotyczące m.in. daty lądowania. W jej ostatecznym ustaleniu pomaga pamiętnik ówczesnego proboszcza parafii Krasnosielc, ks. Zygmunta Serejki, który odnalazłam w czasopiśmie „Hasło Katolickie” podczas kwerendy prasy do monografii parafii Jednorożec.
Poniższy artykuł ma na celu korektę ustaleń na temat wyjątkowego wydarzenia w Amelinie i Krasnosielcu w 1931 r., ich systematyzację oraz prezentację nieznanego dotąd źródła. Poza tym artykuł uzupełniają obszerne fragmenty prasowe dotyczące późniejszej międzynarodowej afery, związanej z niepochlebnym dla gminy Krasnosielc opisem traktowania angielskiej lotniczki. Dostarczają one również informacji na temat jej pobytu w Amelinie i Krasnosielcu w 1931 r. Dodatkowo artykuł opatrzony został niepublikowanymi dotąd zdjęciami z Amelina, Krasnosielca i Warszawy, związanymi z pobytem Amy Johnson w Polsce.
Z początkiem 1931 r. Amy Johnson zdecydowała się na lot z Londynu przez Berlin i Moskwę do Pekinu. Miała przelecieć nad Syberią. Decyzję o locie zimą dziewiętnastoletnia wówczas lotniczka tłumaczyła chęcią podjęcia ryzyka i przeżycia przygody. Chciała być pierwszą osobą, która zaliczyła taki lot. Mówiła, że znudziła się jej rola sekretarki, a rzeczywiście wcześniej pracowała na takim stanowisku w angielskim Hull. Przygotowywała się przez kilka miesięcy.
Wyruszyła z Londynu w Nowy Rok. W prasie angielskiej w dniu startu pisano, że miała na sobie zielony skórzany kostium lotniczy oraz spadochron. Gdy wsiadała do samolotu, miała w ręce paczkę herbatników, czekoladę i herbatę. Jedynie 24 osoby obserwowały jej odlot, a sama Amy zdawała się nie spieszyć.
Amy Johnson przed startem z Londynu 1 I 1931 r. |
Fragment pamiętnika krasnosielskiego proboszcza, dotyczący omawianego wydarzenia, nie pozostawia wątpliwości co do daty lądowania Brytyjki: Dnia 4-go stycznia 1931 roku [w niedzielę – przyp. M.W.K.] Amy Johnson zabłądziła wśród mgły w przestworzach i koło godz. 3-ej po południu krążyła nad Bagienicami, Niesułowem i Amelinem. Nie wiedziała, gdzie się znajduje i z tego powodu lądowała o 150 kroków od Amelina na ugorach, spowitych w grubą pokrywę śnieżną. Przy lądowaniu samolot stanął na głowie w głębokiej bruździe, przyczem złamało się śmigło i prawa cześć podwozia, tak zwana stójka, została uszkodzona. Gdyby awiatorka wylądowała w Amelinie 6 stycznia, w święto Trzech Króli, jak pisał T. Bielawski i K. Olzacka, relacja o wydarzeniu nie mogłaby się ukazać w polskiej i zagranicznej prasie dzień wcześniej, 5 stycznia, a tak właśnie było. Rok 1931 jako moment lądowania Johnson w Amelinie jest pewny, przeciwnie do opinii K. Olzackiej o możliwym roku 1932 albo 1933. Do tej pory poprawna data wydarzenia została podana jedynie w „Tygodniku Ostrołęckim” w 1983 r., w późniejszych tekstach pojawiły się błędy powtarzane i przedrukowywane, przenoszące datę lądowania angielskiej awiatorki w Amelinie na dzień lub dwa dni później.
Gdy Amy Johnson ok. 16:00 wylądowała na polskiej ziemi (anglojęzyczne gazety lokalizowały te lądowanie w Amelinie, w Amelinie koło Krasnosielca, koło Ciechanowa czy wreszcie koło Pułtuska), musiała być bardzo zmęczona, bowiem ciężkie warunki atmosferyczne, wiatr, gęsta mgła, niski pułap utrudniały orientację na terytorium polskiem. Już przed Poznaniem silny boczny wiatr zmusił lotniczkę do okrążenia Poznania od północy. Okolice Bydgoszczy i Torunia obfitują w jeziora. To też, gdy młoda lotniczka znalazła się nad zamarzniętą, pokrytą krami Wisłą – wzięła ją za jezioro i zamiast skierować się wgórę rzeki – poleciała dalej na wschód. Po paru godzinach lotu zrozumiała, że zbłądziła. (…) Zziębnięte, skostniałe ręce działały mniej sprawnie niż zwykle. Śnieg przykrywał bruzdy, utrudniając orjentację. Zamiast skierować aparat wzdłuż bruzd – p. Johnson wzięła kierunek poprzeczny. Podwozie nie wytrzymało podskoków na nierównościach terenu. Aparat „skapotował”, łamiąc śmigło i uszkadzając skrzydło. Pilotka wyszła z opresji bez szwanku – pisano w „Tygodniku Ilustrowanym”. Henryk Sikora, ówczesny sekretarz gminy Krasnosielc, w swoim pamiętniku zapisał też, że w gęstej mgle Johnson zaczepiła o konary topoli i złamała śmigło. Miała szczęście, że niedawno spadło dużo śniegu, bo upadła niegroźnie w biały puch. Jednak bała się, że wylądowała na gdzieś w Rosji, bowiem planowała przelecieć z Londynu do Tokio w Japonii.
Po lądowaniu w Amelinie (…) udała się do wsi i pierwszemu napotkanemu człowiekowi dawała 5 funtów angielskich, aby pilnował samolotu. – Takich blasków nie chcę, 5 złotych wezmę – odpowiedział wieśniak. Wysłany na posterunek posłaniec konny doniósł, że jakaś pani lądowała, przyszła do wsi i po jakiemuś bełkoce, a bełkoce – zapisał ks. Z. Serejko. Jak pisano w „Tygodniku Ostrołęckim”, W mgnieniu oka [na miejscu lądowania – przyp. M.W.K.] zebrał się tłum wieśniaków, którzy od dłuższego czasu słyszeli warkot samolotu i widzieli, jak krążył opodal. Samolot zaciągnięto na podwórze Kaczmarczyka, w pobliżu którego wylądował. Wedle innej wypowiedzi mieszkańców Amelina awionetka wylądowała na pastwisku między posesją Gadomskich a Wdowińskich. Lotniczkę poczęstowano posiłkiem.
Gapie przy samolocie DH.60G Gipsy Moth (G-ABDV) należącym do lotniczki Amy Johnson. Narodowe Archiwum Cyfrowe [dalej: NAC], sygn. 1-S-1215-3. |
Dom sołtysa Ambroziaka w Amelinie. Źródło: K. Beylin, Przygważdżamy kłamstwa Amy Johnson. Polski chłop to prawdziwy dżentelmen, "Dobry Wieczór! Kurjer Czerwony", 12 (1933), 110, s. 3. |
Następnie sołtys wsi Amelin Piotr Ambroziak odesłał Angielkę do Krasnosielca, powiadamiając Jana Brzezickiego, komendanta posterunku Policji Państwowej w Krasnosielcu: Do Posterunku Policji w Krasnosielcu. Odsyłam podwodą kobietę, która na samolocie dzisiaj wieczorem spadła na podwórze jednego gospodarza w Amelinie. Przy samolocie postawiłem wartę, a tę kobietę proszę zbadać. Na posterunek przyprowadzono też H. Sikorę, sekretarza gminy Krasnosielc. Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy do jego mieszkania wszedł Brzezicki i przerwał urzędnikowi lekturę gazety, informującej o starcie z Londynu Amy Johnson, mówiąc, że ta sama lotniczka siedzi na posterunku w Krasnosielcu!
Gdy Sikora zobaczył pannę Johnson, była wyraźnie zdenerwowana. Dlatego po przeczytaniu notatki sekretarz gminy Krasnosielc szybko posłał po Stanisława Gosia i Łazickiego, którzy znali angielski. Do tej pory bowiem rozmowa odbywała się na migi. Lotniczka ucieszyła się, że jest w Polsce, a nie gdzieś na Syberii, i to tylko około 100 km od Warszawy. Planowała tam bowiem przerwę w locie i odpoczynek.
Sołtys Stanisław Goś z Krasnosielca. Źródło: K. Beylin, Przygważdżamy kłamstwa Amy Johnson. Polski chłop to prawdziwy dżentelmen, "Dobry Wieczór! Kurjer Czerwony", 12 (1933), 110, s. 3. |
W stolicy oczekiwano jej przed południem 4 stycznia, a na lotnisku mokotowskim, gdzie miała się stawić, oczekiwał jej „nie tylko cały warszawski świat lotniczy, ale i wiele innych osób, chcących zobaczyć przylot słynnej lotniczki. Honorowa eskadra Aeroklubu Warszawskiego, w składzie 4 maszyn, wystartowała na spotkanie Miss Amy w kierunku Poznania (…), jednak po godzinie wróciła na lotnisko, nie spotkawszy lotniczki. Depesza z Berlina mówiła o starcie stamtąd godzinie 10 minut 30, więc gdy zaczął zapadać zmrok, a o lotniczce nie było nic słychać, zaczęto się niepokoić” – pisał E. Jungowski. A Miss Amy siedziała wówczas na posterunku policji w Krasnosielcu! Około 20:00 połączono się telefonicznie z ambasadą brytyjską w Warszawie i wyjaśniono sytuację lotniczki, a następnie zaprowadzono pannę Johnson na plebanię.
Plebania w Krasnosielcu ww 1933 r., NAC, sygn. 1-U-3103. |
Dalsze wypadki opisał ks. Serejko. Po wieczerzy ksiądz wikary odszedł do siebie, organista jeszcze był, gdy wszedł posterunkowy i zwrócił się z prośbą o udzielenie gościny angielskiej lotniczce, której samolot zarył się w głębokiej pokrywie śnieżnej. Wkrótce nadszedł p. Goś, zastępca wójta, z tą samą prośbą. Ks. Serejko z chęcią się zgodził. Za chwilę przed gankiem ukazała się Amy Johnson w towarzystwie p. Gosia, który nauczył się angielskiego w czasie pobytu w Ameryce. Lotniczkę i p. Gosia zaprosiłem do mieszkania. Ubrana była w skórzaną odzież, po męsku. Zauważyłem, że nakrycia głowy nie nosi. Widać, że bardzo zmęczona i trzęsie się od zimna. Poprosiłem do stołu. Wzięła do ust kieliszek wódki, potem wina, z apetytem jadła wędlinę. Pieczonego kurczęcia jeść nie chciała. P. Goś bawił lotniczkę rozmową i pośredniczył w rozmowie; prosiłem, aby jadła i czuła się, jak u siebie w domu. Po kolacji, wstając od stołu, przeżegnała się. Lotniczka z radością spoglądała na palącą się w czasie kolacji choinkę, śmiała się serdecznie, gdy służebna zmieniała świeczki i zapalała sztuczne ognie. W rozmowie z p. Gosiem wypowiedziała się, że ma siostrę, mówiła o ojcu, który jest rybakiem.
Przy kolacji wszedł do stołowego pokoju naczelnik miejscowej poczty i ofiarował swoje usługi na wypadek, gdyby lotniczka chciała rozmówić się z poselstwem w Warszawie. Ale telefon policji, skierowany do aeroklubu, zrobił swoje; o wypadku poinformowano władze i prasę. Tymczasem przygotowano łóżko w gościnnym pokoju – i lotniczka o godzinie 11 udała się na spoczynek.
Jak pisał ks. Serejko, Dnia 5 stycznia o g. 5 r. zjechali do Krasnosielca przedstawiciele prasy: p. Baliński, red. „Ekspressu Porannego” p. Leon Jaromski, fotograf; p.p. Bejkinowie z „Krj. Ilustr.” p. Dulewicz fotograf. Nie jest więc prawdą, że to „Miejscowy fotograf uwiecznił panią Johnson przy kolacji i lampce szampana w salonie księdza przy świątecznej choince w towarzystwie proboszcza i dwu pań”, jak pisała K. Olzacka. Zdjęcia, jakie pozostały po tej wizycie, zostały wykonane nie pierwszego wieczoru, a następnego dnia, kiedy na plebanii zjawili się przedstawiciele prasy.
Przebieg wydarzeń dokładnie opisał krasnosielski proboszcz: Najpierw rozpytywali kościelnego, Mazurka, który jednak o niczem nie wiedział i powiedział, że nikogo obcego na plebanji nie ma. Gdy się udali do służby plebańskiej, Józia powiedział, że Pani jest… nocuje. Uspokoili się i wróci lido samochodu; tam przeczekali do 6 ½ rano. W tej porze powtórnie przyszli do plebanji. Właśnie skończyłem pacierze i wchodzę do stołowego pokoju, gdzie zastaję całe towarzystwo przy śniadaniu. Na chwilę wszyscy powstają. Przedstawiają się i przepraszają, że się tak rozgospodarowali.
O 7-ej poszedłem do kościoła. – Ludzi mało. Chłopcy od służenia poszli do Szudina oglądać samolot – i służył organista.
Około 8-ej jestem już w plebanji. Z rozmowy dowiaduje się, że około 9 a przyjechać attache wojskowy angielski. Tymczasem przyjechali: pan Starosta i pan Komisarz Powiatowy z Makowa, którego wyczekiwał posterunkowy Brzeziński. Ponieważ padał śnieg z deszczem, jeden i drugi zmokli od stóp do głów.
Fotografowie niecierpliwią się, czekając na okazję sfotografowania lotniczki. Amy Johnson śpi… ósma… po 8-ej… nie daje znaku życia. Posyłam do pokoju służebnę Stefę z zegarkiem w ręku, aby pokazała na nim, że już po 8-ej. Napróżno! Wtedy zapukała p. Bejtlinowa i weszła do sypialni i zastała lotniczkę siedzącą na łóżko, jeszcze nie ubraną. Sądziła, że ksiądz ma gości i nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. P. Bejtlinowa wytłumaczyła, że to miejscowe władze i przedstawiciele prasy zjechali. – Lotniczka wstała i wkrótce do nas wyszła. Zaprosiłem do śniadania: piła kawę i jadła szynkę.
Po śniadaniu sfotografowano lotniczkę i mnie przy świetle magnezjowem w pokoju i przed plebanją, lotniczkę samą przed plebanią i lotniczkę zapalającą choinkę w plebanji.
Amy Johnson przy choince na plebanii w Krasnosielcu, NAC, sygn. 1-S-1215-4. |
Amy Johnson na plebani parafii pw. św. Jana Kantego w Krasnosielcu w towarzystwie ks. proboszcza Zygmunta Serejki, NAC, sygn. 1-S-1215-6. |
Ksiądz proboszcz Zygmunt Serejko i Amy Johnson przed plebanią w Krasnosielcu, NAC, sygn. 1-S-1215-5. |
Gdy się już fotografowanie miało ku końcowi, Strefa podała nam telefonogram, zawiadamiający o przyjeździe nowych gości z Warszawy. Czekamy a gości precz niema. Ogólne zniecierpliwienie i projekt jazdy na spotkanie. Uspokajam, skoro wyjechali, przyjadą. A spotkanie w drodze jest wątpliwe, gdyż trzy drogi prowadzą z Pułtuska do Krasnosielca.
Poradziłem telefonować. Zajął się tem p. Komisarz policji i w tym celu udał się na posterunek. Około 10 ej zjechało auto, z którego wysiedli oczekiwani goście: p. pułkownik Morston attaché i p. Henryk Rzewuski, korespondent „Daily Mail”.
Fotografowie usiłowali zdjąć aparat lotniczki, ale, ponieważ zarył się w pokrywie śnieżnej, nie mogli. – Uważając swą misję za skończoną, odjechali do Warszawy.
Amy Johnson ogląda uszkodzone podwozie swojego samolotu DH.60G Gipsy Moth (GABDV). NAC, sygn. 1-S-1215-1. |
Przed 11-ą zaszły moje konie, zaprzężone do powozu, by zawieść Amy Johnson z gośćmi do Amelina. Gdy przed gankiem siadali do powozu, patrzę, że siadają na jednoosobowem siedzeniu jeden i drugi mężczyzna i wśród nich zajęła miejsce lotniczka. Troje Anglików zmieściło się na takiem siedzeniu, które normalnie i wygodnie jedną osobę mieściło. Pan Komisarz pojechał wozem.
Po 12-ej znów samochód z Warszawy i nowi goście; p.p. Mateolu i pani Chrzanowska, korespondentka prasy amerykańskiej – i jeszcze jeden pan. Proszą, bym opowiedział, jak było? Zaczynam, ale i kończę, gdyż goście z Amelina wrócili.
W kuchni mrówcza praca znalezionej z trudnością ćwiartce cielęciny. Obiad jednak już był gotów, więc proszę gości do stołu. Panie poszły myć ręce. Do obiadu usiadło 11 osób w takim porządku: na pierwszem miejscu lotniczka, potem pani Maleolu, pani Chrzanowska, p. Komisarz, pan Maleolu, pułkownik Martin, p. Dullaru, p. N. z „Ekspressu”, pan Feliks Rzewuski, ks. Szurliński i ja. Jadłospis: 1) wędliny i wódka, 2) sztuka mięsa z chrzanem, 3) rosół a makaronem, 4) pieczeń cielęca z kartoflami, 5) czarna kawa i likierem i 6) wino.
W stosownej chwili podczas obiadu wzniosłem toast na cześć lotniczki. W przemówieniu zaznaczyłem, że mam u siebie bardzo rzadkiego gościa, Amy Johnson, chlubę lotnictwa angielskiego. Niech jej sprzyja zdrowie, powodzenie, aby szczęśliwie dopięła zamierzonego celu! Gdy przemówienie powtórzono lotniczce, prosiła o wyrażenie mi swej największej wdzięczności.
Pułkownik Martin i p.p. Maleolu także dziękowali. (...) Gdy zebrani goście pytali o moje nazwisko, rozdałem im wizytówki i wzajemnie takowe otrzymałem. Goście angielscy i przedstawiciele prasy prosili, abym ich odwiedził w Warszawie.
Po obiedzie znowu fotografowanie w plebanji. Przyrzekli mi odbitki fotograficzne. Rozmowa potoczyła się na temat startowania w Amelinie, które okazało się tam niemożliwe. Samolot sprowadzono do Krasnosielca. Odradzano podjęcie dalszego lotu w zamierzonym kierunku. Na Syberji śnieg bowiem bardzo głęboki: i na nartach i na kołach jazda niemożliwa, saniami dość ciężko, mrozy wielkie, ludność w znacznej części po zbójecku nastrojona.
Amy Johnson odjechała więc do Warszawy w towarzystwie attache wojskowego angielskiego, starosty makowskiego Tadeusza Kowalskiego i komendanta policji z Krasnosielca. Jak czytamy w „Gazecie Gdańskiej”, wyjazd nastąpił ok. godz. 15:00.
Do rozwiązania pozostała sprawa samolotu. O świcie 5 stycznia „na trasę poszły pługi do odśnieżania i gromady ludzi z łopatami. Pomimo śnieżnych zasp rano dotarł do Krasnosielca pojazd gąsienicowy z polskim pilotem, sławnym Stanisławem Karpińskim i mechanikami. Sikora razem z nimi udał się do Amelina. Niewielki samolocik z napisem Baby leżał w śnieżnej zaspie na podwórku wiejskiej zagrody. Niedaleko stały wielkie drzewa z połamanymi górnymi gałęziami. Mechanicy wyciągnęli samolot z zaspy i sprawnie zabrali się do roboty. Później z pomocą ludzi ze wsi na zagonie pola urządzili pas startowy. Po południu pilot Karpiński wystartował na samolociku i ku wielkiemu przerażeniu mieszkańców wykonał nad wsią kilka karkołomnych akrobacji i odleciał w kierunku Warszawy żegnany przez kobiety znakiem krzyża. Powiadają, że jeden z mieszkańców Krasnosielca, zafascynowany samolotem uczepił się go w momencie startu. Na chwilę uniósł się w powietrze po czym wylądował w zaspie. Wśród miejscowych zyskał przydomek Samolocik, który odziedziczyli po nim także wnukowie” – pisała K. Olzacka. Jak zaznaczyła E. Jungowski, samolotem zaopiekowały się Polskie Linie Lotnicze LOT. To one zapewniły naprawę uszkodzeń maszyny.
Mechanicy Polskich Linii Lotniczych „LOT” dokonują ostatniego sprawdzenia samolotu DH.60G Gipsy Moth (GABDV) przed wylotem Amy Johnson do Londynu, NAC, sygn. 1-S-1216-10. |
Mechanicy Polskich Linii Lotniczych „LOT” udzielający pomocy technicznej przy starcie samolotu DH.60G Gipsy Moth (G-ABDV) lotniczki Amy Johnson, NAC, sygn. 1-S-1216-8. |
Amy Johnson w samolocie DH.60G Gipsy Moth (G-ABDV) na lotnisku mokotowskim w Warszawie. NAC, sygn. 1-S-1216-7. |
Start samolotu DH.60G Gipsy Moth (G-ABDV) lotniczki Amy Johnson do próbnego lotu, NAC, sygn. 1-S-1216-9. |
Ten sam autor pisał, że po przybyciu do stolicy Polski „6 stycznia Miss Johnson rozmawiała z warszawskimi dziennikarzami, opowiadając, jak to mgła i śnieżyca zmusiły ją do lądowania gdzie się dało, że widoczność była bardzo zła, więc trzymała się kursu według busoli, przy czym została zniesiona na północ, że w Polsce jej się bardzo podoba i że dalszy jej lot zależy od stanu maszyny oraz pogody. Żegnając się powiedziała, że bardzo się cieszy, że iż dzięki przypadkowi mogła poznać nasz kraj i że została w Polsce tak serdecznie przyjęta”.
Amy Johnson podczas spotkania z dziennikarzami w salach ambasady angielskiej w Warszawie, NAC, sygn. 1-S-1216-3. |
Amy Johnson podczas wizyty w Aeroklubie RP przegląda egzemplarz „Światowida”, NAC, sygn. 1-S-1216-1. |
Amy Johnson w siedzibie Polskiego Radia w Warszawie wygłasza krótkie przemówienie o swym locie z Londynu do Warszawy, NAC, sygn. 1-S-1216-2. |
Niestety próba powrotu do Anglii zakończona została po zapoznaniu się z niekorzystnym komunikatem meteorologicznym. „(...) 9 stycznia lotniczka wyjechała koleją do Moskwy, aby omówić z radzieckimi kolegami sprawę dalszego lotu do Japonii (...)”.
Amy Johnson przed odlotem wpisuje godzinę lotu do księgi raportów, NAC, sygn. 1-S-1216-6. |
Amy Johnson na lotnisku mokotowskim w drodze do swej awionetki przed powrotem do Londynu, NAC, sygn. 1-S-1216-5. |
Amy Johnson w towarzystwie ambasadora brytyjskiego Williama Erskine i jego rodziny przed lotniskiem. NAC, sygn. 1-S-1216-4. |
To nie był koniec perypetii związanych z niespodziewaną wizytą słynnej lotniczki w gminie Krasnosielc. Po pierwsze Amelin i Krasnosielc licznie odwiedzali dziennikarze i reporterzy, zaś polska i zagraniczna prasa rozpisywała się o wypadku.
Źródło: „Echo”, 1931, 7, s. 2. |
Jedna z relacji o lądowaniu Amy Johnson w Amelinie, opublikowanych w prasie anglojęzycznej. Źródło: Amy Johnson, Flying to China, Is Forced Down, „The Burlington Free Press”, 1931, 4, s. 1. |
Jak podkreśliła K. Olzacka, powołując się na wspomnienia H. Sikory, „Swoją wdzięczność za pomoc wyraził także brytyjski Aeroklub, którego Amy była członkiem. Do Krasnosielca nadszedł list z podziękowaniami i nagroda w wysokości 40 funtów szterlingów, co na owe czasy stanowiło całkiem pokaźną kwotę. Sprawą podziału nagrody zajął się zarząd gminy w porozumieniu ze starostą Kowalskim. Na zebraniu gromady wsi Amelin uradzono, że za część pieniędzy postawiona zostanie figurka obok miejsca lądowania, a pozostała część rozdzielona zostanie pomiędzy mieszkańców. Sekretarz Sikora zaproponował, by oprócz figurki kupić trochę książek do czytania i założyć wiejską bibliotekę. Z pozostałych pieniędzy wynagrodzić gospodarza, któremu samolot uszkodził drzewa w podwórzu i tego, który dowiózł lotniczkę do Krasnosielca. Resztę nagrody postanowiono przeznaczyć na poczęstunek dla gospodarzy Amelina. Uchwała gromady zyskał akceptację starosty. Zakupiono książki i postawiono (…) kamienny obelisk z żelaznym krzyżem. Na obelisku wyryto napis: W podzięce Opatrzności za szczęśliwe lądowanie Amy Johnson figurę tę postawiła wieś Amelin”.
Johnson nie zrezygnowała z lotu do Pekinu. Wróciła na trasę w lipcu 1931 r. i ukończyła lot z sukcesem.
Amy Johnson po wylądowaniu w Tokio w 1931 r. Źródło (dostęp 30 X 2017 r.). |
Sprawa zakończyłaby się pozytywnie, z wieczną chlubą dla gminy Krasnosielc za uratowanie dotkniętej katastrofą słynnej lotniczki, gdyby nie szokujący wywiad z 1933 r. Można wręcz powiedzieć, że wybuchła międzynarodowa afera, bowiem w „Sunday Dispath” Amy Johnson-Mollison, już mężatka, niepochlebnie wspominała awaryjne lądowanie w Amelinie. Prawda jednak była inna: to reporter podkreślił wątki sensacyjne i usunął fragmenty o życzliwości, jaka ją spotkała w Polsce. W rezultacie przeczytać można było, że Johnson została napadnięta przez jakiegoś brodacza, który zaciągnął ją siłą do samotnie położonej chaty, wyziębiona, zlekceważona.
Fragment artykułu dotyczący epizodu amelińsko-krasnosielskiego brzmiał następująco:
„NIEBEZPIECZNE CHWILE W LESIE”. PRZYMUSOWE ŁADOWANIE. Daleko bardziej zastraszającemi były zdarzenia, wynikłe z mego przymusowego lądowania w Polsce podczas mojego przelotu do Rosji. W posępnem pustkowiu doznałam groźby, której nigdy przedtem ani potem nie doświadczałam. Był to jedyny wypadek w mojem życiu, gdy bałam się człowieka.
Przeleciawszy ponad górami Harcu, starałam się dotrzeć do Wisły. Podemną roztaczała się kraina gęstych lasów i pól śniegiem pokrytych, które zacierały granice. Długo leciałam ponad lasami wytężając oczy i szukając rzeki, lecz nie mogłam jej spostrzec. W międzyczasie krótki dzień zimowy się skończył i byłam zagubioną gdzieś w Polsce.
Podczas zgęszczającego się mroku zauważyłam polanę w lesie i postanowiłam na niej lądować. Gleba pod śniegiem była bardzo nierówna i moja maszyna się wywróciła. Poczułam się jak w bajce Grimma. Dookoła mnie był wielki las i czekałam. spodziewając się pojawienia tradycyjnego smolarza.
Ktoś zjawił się rzeczywiście. Kilkunastu chłopów wybiegło z nędznych domków, które wydawały mi się szałasami w lesie. Sami mężczyźni, żaden z nich nie umiał po angielsku oprócz jednego, który nauczył się kilku zdań w Ameryce.
OCALENIE.
Domyśliłam się, że znajduję się na odludziu, bez kolei, telefonu, telegrafu lub jakiegokolwiek szybkiego środka komunikacji ze światem. Polak-amerykanin, największy z gromady, był brudnym, brodatym, złowrogo wyglądającym mężczyzną, spozierającym na mnie chciwymi oczyma. Gestykulował w grożący sposób i powtarzał słowo „pieniędzy”.
Miałam przy sobie 50 funtów szterlingów w złocie i da łam mu złotą monetę. Jakbym teraz jeszcze widziała zaiskrzone jego oczy, gdy chwycił pieniądz. Przemówił parę słów do innych, którzy podnieśli moją maszynę. Niebawem zjawiły się sanki zaprzężone w konie, aby odwieźć mnie do najbliższego miasta. Wsiadłam do sanek i ruszyliśmy. Na krańcu lasu stała samotna chata.
Właśnie, gdyśmy koło niej przejeżdżali, groźny brutal, który żądał pieniędzy, wyskoczył z sanek, zatrzymał woźnicę i ciągnąc mnie za ramię próbował ściągnąć mnie z sanek do chaty.
Życie moje częstokrotnie wisiało na włosku, lecz nigdy ani przedtem, ani potem nie poczułam takiego przerażenia, jak w chwili, gdy walczyłam z tem bydlęciem na tych polach śniegiem pokrytych, daleko od wszelkiej pomocy.
Zdołałam mu się wyrwać i aby go przejednać ofiarowałam mu papierosa. Podczas, gdy go zapalał dałam drugą sztukę złota woźnicy, nagląc go zapamiętale do pośpiechu.
Wziął pieniądz, pognał konie batem i z brzękiem dzwonków popędziliśmy naprzód, pozostawiając brutala krzyczącego i klnącego w ciemnościach.
Gdy po trzech godzinach jazdy przybyliśmy do najbliższego miasta, mającego nazwę niemożliwą do wymówienia, byłam skostniałą od zimna, bo miałam na obie jedyną moją zieloną kurtkę lotniczą bez futra.
Gdy nareszcie udało mi się zatelefonować do Brytyjskiej Ambasady w Warszawie – odległej o sto pjęćdziesiąt mil angielskich – dowiedziałam się, że Wisła jest całkiem zamarznięta. To było przyczyną, że jej nie dostrzegłam.
Amy Johnson z mężem James Mollisonem w 1936 r. Źródło (dostęp 30 X 2017 r.). |
Sytuacja miała poważniejsze konsekwencje, bowiem Aeroklub Jego Królewskiej Mości w Londynie przysłał list powiadamiający, że Amy Johnson-Milison za kłamstwa oczerniające imię Polaków została karnie wykluczona z klubu.
Jak pisał E. Jungowski, „(…) Sławna lotniczka już 31 marca 1933 r. przysłała do Aeroklubu RP list z wyjaśnieniami, że artykułu przed wydrukowaniem nie czytała [tuż po udzieleniu wywiadu ruszyła bowiem na rajd do Południowej Afryki – przyp. M.W.K.], a reporter samowolnie zmienił zasadniczą treść wywiadu, pomijając istotne fakty, a wprowadzając drastyczne momenty, aby nadać wypadkom cechy sensacyjne. W liście tym Amy Johnson-Mollison pisała, że pamięta dokładnie, że mówiła reporterowi o życzliwości doznanej w Polsce, o staraniach władz miejscowych celem naprawienia samolotu i zabezpieczenia go do czasu transportu, o nadzwyczajnej gościnności jakiej doznała w Krasnosielcu od miejscowego księdza; szczególny nacisk położyła na odwagę polskiego lotnika [pilot LOT-u Zbigniew Wyszkierski – przyp. M.W.K.], który sam, z własnej woli, podjął się pilotowania jej maszyny do Warszawy, chociaż dokonano w niej tylko prowizorycznych napraw. Niestety to wszystko jak widać nie stanowiło atrakcji dla pisma i szczegóły te zostały pominięte, zaś błahe incydenty przejaskrawione do niepoznania. W zakończeniu listu lotniczka napisała: Mam jak najszczęśliwsze wspomnienia z mojego pobytu w Polsce i czuję jedynie wdzięczność za uprzejmość i wspaniałomyślną gościnność, okazane mi przez każdego z kim się zetknęłam. Listy dziękczynne, które napisałam natychmiast po moim przymusowym lądowaniu, są najlepszym wyrazem moich prawdziwych uczuć, a nie dalece przeinaczone sprawozdanie gazetowe. Czuję się bardzo zmartwiona tym nieszczęśliwym wydarzeniem, gdyż moje wspomnienia z Polski zaliczam do najprzyjemniejszych w życiu i nigdy nie zapomnę serdecznej gościnności, jaką mnie otoczono, ani kurtuazji i wspaniałomyślności licznych przyjaciół, jakich znalazłam w Polsce, a których mam nadzieję jeszcze kiedyś zobaczyć. Szczerze oddana A. Mollison.
Artykuł z „Sunday Dispath” w kwietniu 1933 r. zrelacjonowało czasopismo lotnicze „Skrzydlata Polska”, którego redakcja z dowcipem zareagowała na rewelacje z angielskiej prasy. Redaktorzy opublikowali następujący tekst: Pani Amy Johnson-Mollison zrobiła krajowi naszemu nieoczekiwaną reklamę. W wywiadzie dziennikarskim, na pytanie, jakie najmocniejsze przeżycie w jej karjerze lotniczej zaliczyć należy do najgroźniejszych, oświadczyła, że podczas przymusowego, pamiętnego lądowania w Polsce, w zeszłym roku, stała się przedmiotem agresywności męskiej wprosi zagrażającej cnocie dzielnej lotniczki. Aeroklub Rzeczypospolitej posiada dostateczne dane, że fakt taki nie miał miejsca. My, jak jeden mąż, zastrzec się musimy przeciwko tego rodzaju sławie, czynionej męskiej połowie naszego narodu; fama taka albowiem spowodować może masowy nalot podstarzałych i co brzydszych lotniczek z całego świata, czego sobie absolutnie, mimo znanej gościnności, nie życzymy.
Lotniczka Amy Johnson. Źródło (dostęp 30 X 2017 r.). |
Poniżej przedstawiam tekst protestu, jaki w związku z tym artykułem złożył Aeroklub Rzeczypospolitej Polskiej klubowi angielskiemu. Tekst został opublikowany w czasopiśmie „Skrzydlata Polska” w kwietniu 1933 r. Warto dopowiedzieć, że odpis listu Aeroklubu RP przesłany został w języku angielskim do ambasady angielskiej w Warszawie, naszej ambasady w Londynie i redakcji „Sunday Dispatch”, w języku francuskim do Sekretarza Generalnego F. A. I., w języku polskim do gazet polskich, które opublikowały artykuł p. Mollison w całości lub częściowo („Dziennik Bydg.”, ,,Express Poranny”, „II. K. C.”, „Gazeta Polska”).
Oto materiał źródłowy:
Do Pana Starosty / w Makowie / woj. warszawskie
Odpis.
British Military Attache / Warsaw
d. 20.1.1931 r.
Szanowny Panie.
P. Amy Johnson poleciła mi przesłać Sz. Panu zł. 200 z prośbą, aby Pan zechciał łaskawie rozdać tę sumę pomiędzy osoby, które tak uprzejmie dopomogły jej, kiedy wylądowała w Amelinie.
O ile Sz. Pan uważa za stosowne, p. Johnson proponuje, aby powożący wozu i bryczki, którzy przewozili ją z Amelina do Krasnosielca (trzykrotnie) otrzymali zł. 60 – aby nauczycielka szkoły w Amelinie otrzymała część sumy i aby policjanci, którzy pilnowali samolotu otrzymali 100 zł.
Jednakże p. Johnson pozostawia całkowicie do Pańskiego uznania rozdanie pieniędzy pomiędzy osoby, które jej tak uprzejmie dopomogły.
Z poważaniem
(— ) K. J. Martin
Podpułkownik Szt. Gen. / Attache Wojskowy Angielski.
Odpis.
THE ROYAL AERO-CLUB OF THE / UNITED-KINGDOM / LONDON
Panowie !
Dnia 22.1 b. r. ukazał się w tygodniku angielskim „Sunday Dispatch” artykuł pióra p. Amy Mollison (Johnson) p. t. „My worst adventure Perilons hour in a forest”. – Część tego artykułu, którą załączamy w odpisie, poświęcona jest przymusowemu lądowaniu lotniczki w Polsce w styczniu 1931 r.
Lotniczka w tej części artykułu twierdzi, że została napadnięta, że była narażona na poważne niebezpieczeństwo i że tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zdołała wyjść cało z tej opresji.
Na podstawie szczegółowo przeprowadzonego przez organa policyjne śledztwa, w czasie którego przesłuchano wszystkie prawie osoby, z któremi zetknęła się p. Amy Mollison we wsi Amelinie i w Krasnosielcu, mamy zaszczyt podać do wiadomości Panów, że informacje zawarte w tym artykule, nie odpowiadają prawdzie.
A mianowicie:
1) Jedną z pierwszych osób, z którą zetknęła się p. Amy Mollison na kilka minut po wylądowaniu, była nauczycielka szkoły w Amelinie. Twierdzenie więc, że byli sami mężczyźni, nie odpowiada prawdzie. O nauczycielce tej wspomina również list p. attache wojskowego Ambasady Angielskiej w Warszawie z dn. 20 stycznia 1931 r. adresowany do p. Starosty w Makowie. Odpis tego listu załączamy.
2) Miejsce, w którem nastąpiło lądowanie, jak to wynika z załączonego wycinka mapy, bynajmniej nie jest otoczone lasami.
3) Jedynym po angielsku mówiącym człowiekiem, z którym we wsi Amelin zetknęła się p. Amy Mollison, był p. Ambroziak, sołtys, osoba ciesząca się jak najlepszą opinją. P. Ambroziak nie nosi i nie nosił nigdy brody. Ofiarowanie p. Ambroziakowi dobrowolnie przez p. Mollison pieniądze dla wystawionego przy samolocie wartownika, tenże nie przyjął. Fakt ten potwierdza wyżej wspomniana nauczycielka, obecna przy tej rozmowie.
4) Całą drogę z Amelina do Krasnosielca lotniczka odbyła jedynie w towarzystwie woźnicy, wybranego przez wyżej wspomnianą nauczycielkę, bez zatrzymywania się i bez jakichkolwiek incydentów po drodze.
5) Drogę odbyła p. Mollison wozem, a nie saniami, i trwała ona niecałe 0,5 godziny, a nie 3 godziny. Te napozór drobne szczegóły, jak również szczegóły podane w punktach poprzednich, są specjalnie charakterystycznemi dowodami na to, że pamięć lotniczki, bądź pod wpływem zdenerwowania po niefortunnem lądowaniu, bądź też pod wpływem licznych późniejszych lotów i upływie czasu, silnie zawodzi.
6) P. Amy Mollison o opisanym wspomnianym artykule rzekomem zajściu nie zakomunikowała ani przedstawicielowi policji, z którym zetknęła się po przyjeździe do Krasnosielca, ani przedstawicielom władz lotniczych, ani naszemu Klubowi po przybyciu do Warszawy. O ile nam wiadomo, o zajściu tem nie zakomunikowała również w Ambasadzie Angielskiej w Warszawie.
7) P. Amy Mollison za pośrednictwem ówczesnego attache wojsk. p. płk. Martin‘a (obecnie przebywa w Anglji) przekazała p. staroście w Makowie, do którego to starostwa należy wieś Amelin, sumę 200 zł. przeznaczoną dla rozdania „pomiędzy osoby, które tak uprzejmie dopomogły jej kiedy wylądowała w Amelinie“ . Odpis tego listu załączamy.
Tyle strona faktyczna. Sprawa ta ma jednak i stronę moralną.
1) P. Amy Mollison w czasie swej bytności w Polsce, była gościem lotnictwa polskiego. Koszty związane z naprawą samolotu, uszkodzonego przy lądowaniu dość znacznie, sprowadzeniem samolotu do Warszawy, przez pilota polskiego, pomocą przy drugiem przymusowem lądowaniu w drodze powrotnej, były pokryte z funduszów lotnictwa polskiego.
2) Całe społeczeństwo polskie z sferami lotniczemi na czele, w sposób nadzwyczaj serdeczny przyjęło lotniczkę, o czem najlepiej świadczą bardzo liczne i przychylne wzmianki w całej prasie polskiej. O tem serdecznem przyjęciu najwymowniej świadczy np. fakt, że urzędnik pocztowy w Krasnosielcu, z własnej inicjatywy, mimo, że Urząd pocztowy w tej miejscowości czynny jest tylko do godz. 18-ej, umożliwił w godzinach wieczornych dwukrotnie telefoniczne skomunikowanie się lotniczki z Ambasadą Angielską w Warszawie.
3) O bezinteresowności ludności wsi Amelin najlepiej mówi uchwała Rady Gminnej, która to Rada przekazane jej 200 zł. nie rozdzieliła między poszczególne osoby, a natomiast za 150 zł. ustawiła na miejscu przymusowego lądowania krzyż, a 50 zł. przeznaczyła na bibljotekę.
4) Ambasada Angielska w Warszawie wystosowała pisemne podziękowanie do władz państwowych polskich i sfer lotniczych, za serdeczne przyjęcie i zaopiekowanie się lotniczką, a ś. p. ks. Serejko, z którego gościny korzystała p. Mollison w Krasnosielcu, był specjalnie podejmowany przez J. E. Ambasadora Ersltine’a.
5) P. Amy Mollison za pośrednictwem Ambasady, również wystosowała szereg pisemnych podziękowań, m. in. do prezesa Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, dyrektora Polskich Linij Lotniczych „Lot”, Aeroklubu Warszawskiego i t. p. Ojciec p. Mollison z okazji pisania listu o charakterze handlowym, skierowanym do jednej z firm polskich, specjalnie zaznaczył o serdecznem przyjęciu, jakiego p. Mollison doznała w Polsce.
Na podstawie powyższych danych mamy zaszczyt stwierdzić, że wiadomości, podane w artykule p. Amy Mollison nie zgodne są z prawdą, przyczem uderza to, że ze swemi rewelacjami p. Amy Mollison występuje po upływie zgórą dwóch lat.
Musimy przytem podkreślić, że podanie do wiadomości publicznej przez p. Mollison z jej pobytu w Polsce tylko jednego epizodu i to nieprawdziwego, a przemilczenie tej wielkiej serdeczności i życzliwości, z jaką się na każdym kroku spotykała, jest zdaniem naszem świadomem wprowadzeniem w błąd opinji publicznej angielskiej, będąc równocześnie czynem wysoce nielojalnym wobec kraju, z którego gościny korzystała.
Dążąc do utrzymania jak najlepszych i serdecznych stosunków, istniejących dotąd między lotnikami sportowymi naszych dwóch krajów i naszemi Klubami, musimy się w imieniu polskiego lotnictwa sportowego na tej drodze jak najbardziej stanowczo zastrzec przeciwko rozsiewaniu tak tendencyjnych, a nasz kraj wysoce krzywdzących wiadomości, tem bardziej, że pochodzą one ze strony lotniczki o sławie światowej.
Zechcą Panowie przyjąć zapewnienie naszego prawdziwego szacunku.
AEROKLUB R. P.
(—•) Kwieciński. (—) Filipowicz.
Uwaga: 1) Do oryginału skierowanego do Aeroklubu Angielskiego załączona była mapka, oznaczająca miejsce lądowania i drogę z Amelina do Krasnosielca.
2) Miejsca podkreślone w artykule p. Mollison były w oryginale wydrukowane tłustym drukiem.
Źródło (dostęp 9 I 2022 r.). |
Redaktorka polskiego dziennika „Dobry wieczór! Kurier Czerwony” Karolina Beylin postanowiła sprawdzić sprawę u źródła... i udała się do Amelina oraz Krasnosielca. Relację opublikowano w numerze z 13 maja.
W Krasnosielcu w urzędzie gminnym reporterka spotkała Stanisława Gosia, sympatycznego 50-letniego wieśniaka, sołtysa. Wyrażając opinię nt. artykułu w angielskiej prasie, stwierdził, że to jakaś intryga była. Wspominał: Zobaczyłem panią lotniczkę pierwszy raz jakoś koło piatej popołudniu, kiedy podwodą z Amelina przyjechała do Krasnosielca. Zawołali mnie, że to po angielsku mówię, bo 14 lat w Ameryce byłem. Przychodzę, a ona mi opowiada, jak to spadła i jeszcze napomknęła, że sandwicze w aparacie zostawiła, wiec ja jej powiadam: „O tem niech pani zapomni, u nas jedzenia i picia dosyć”. Potem towarzyszyłem jej przy wieczerzy u księdza kanonika jako tłumacz. Ksiądz kanonik wino kazał wyjmować. Z początku to się wzdragała, jak to kobieta, ale potem piła a jakże. Ja tom koncepty gadał, żeby ją rozweselić, bo smutna po tym wypadku była. Wszyscy to na jej usługi byli. Pocztę w Krasnosielcu trzymali tego dnia do pierwszej w nocy otwartą (zawsze zamykają o 6-ej) żeby to mogła telefonować a telegrafować.
Goś pokazał reporterce list, jaki otrzymał od Amy Johnson kilka miesięcy po wypadku. W mieszkaniu sołtysa Gosia jest czysto i ładnie. Na środku pokoju na biało nakrytym obrusie ogromny pęk papierowych kwiatów, na ścianach fotografie z czasów, gdy był jeszcze w Ameryce. „Skarb" w postaci listu leżał w zielonym drewnianym kuferku, zawinięty w płócienną szmatkę. Czytamy ten list (...) pisany na blankiecie angielskiego aeroklubu na maszynie i własnoręcznie podpisany przez miss Amy. Brzmi on w przekładzie tak: „Szanowny panie Goś. Nie zapomniałam o obietnicy napisania do pana po przyjeździe, ale byłam bardzo zajęta. Dziękuję panu za serdeczną pomoc jaką mi pan okazał w Polsce. Nigdy nie zapomnę czem było to dla mnie, że mówił pan po angielsku. Wdzięczna zawsze. Serdeczne pozdrowienia. Pańska Amy Johnson”.
List A. Johnson do S. Gosia. Źródło: K. Beylin, Przygważdżamy kłamstwa Amy Johnson. Polski chłop to prawdziwy dżentelmen, "Dobry Wieczór! Kurjer Czerwony", 12 (1933), 110, s. 3. |
Następnie Goś i reporterka udali się na plebanię w Krasnosielcu. Od proboszcza ks. Feliksa Dublasiewcza dziennikarka dowiedziała się, że ludzie amelińscy, otrzymawszy od lotniczki 200 złotych za bezinteresowną pomoc, za te pieniądze wystawili na miejscu katastrofy figurę z odpowiednim napisem.
– Teraz, kiedy się o tem dowiedzieli, że ona nas szkaluje, byli tak rozgoryczeni, proszę pani, że chcieli smołą zamazać napis, że to na te pamiątkę. Nic dziwnego, niewinnie ich posądzono – mówi ksiądz.
Jedziemy więc 7 kilometrów z Krasnosielca do Amelina, by zobaczyć figurę i poszukać ewentualnych kandydatów na „brodaczy”. Towarzyszy nam w tej drodze posterunkowy Stanisław Jarosz, ten sam, który przez dwie noce i dzień nie odchodził od rozbitego samolotu, pełniąc przy nim wartę.
– Jak tylko przywieziono lotniczkę na posterunek, pojechałem do Amelina i byłem tam aż do chwili, gdy lotnik Karpiński wystartował na zreparowanej maszynie do Warszawy. To ja przyniosłem p. Johnson jej rzeczy, zostawione w samolocie, na plebanię.
W Amelinie przy drodze wiejskiej na skraju rozległego pola (lasu wokół ani śladu) stoi figura: podstawa z nowego białego piaskowca, dźwigająca czarny z lanego żelaza krzyż. Na cokole tablica a na niej wyryte wyrazy: „Boże błogosław nam. D. 1 paździer. 1932 r. Od Amy Johnson, lotniczki angielskiej”. (...) Figura kosztowała, jak nas objaśniają 150 złotych, za resztę, 50 zł. kupiono książek dla dzieci w tem wiele tłumaczeń z angielskiego. W ten sposób zużyto 200 złotych Amy Johnson, ofiarowanych za bezinteresowną pomoc wsi.
W Amelinie reporterka spotkała się z sołtysem Ambroziakiem, który również porozumiewał się z lotniczką po angielsku. Jest to gładko wygolony młody jeszcze człowiek, ojciec sześciorga dzieci. Uśmiecha się prawie bez przerwy.
– Tak, zapraszałem panią lotniczkę do mojej chaty, to prawda – mówi – ale powiem jak to było. Sołtys jestem, więc jak mi dali znać, że spadła, poszedłem do chaty pani nauczycielki, żeby ją zobaczyć. Siedziała tam u pani nauczycielki i piła herbatę. Powiedziała, że będzie niezadługo jechała do miasta. Miał ją zawieźć gospodarz co pani nauczycielka mieszka u niego, Sobol. Więc ja powiadam do Sobola: „Jak będziesz ją wiózł, to zatrzymaj się przed moją chałupą, a ja ci dam rozpiskę do posterunku”. Więc, jak Sobol ją wiózł, to się chwilę zatrzymali przed moją chałupą i ja jej powiadam po angielsku: „Może pani zmarzła i wejdzie do mnie się ogrzać”, ale powiada na to, że jej ciepło. Więc wyniosłem Sobolowi papier i pojechali. Tylem ją widział.
– A pieniędzy żadnych wam nie dawała?
– A, jeszcze u pani nauczycielki chciała dawać, żeby niby to wartę przy jej samolocie postawić. Wyjęła banknot, jeden funt sterling, mówiła że za to 40 złotych można dostać, ale ja jej powiedziałem: „Zbyteczny ten pieniądz jest” i tak już zostało. Nie wziąłem nic. Dlatego, przecież, te 200 złotych potem przysłała.
Reporterce pozostało się spotkać ze Stanisławem Sobolem. U niego mieszkała wspomniana nauczycielka, Stanisława Przywarówna. Dziennikarka napisała potem: Przy okazji odwiedzam i ją w jej czyściutkim pokoiku, gdzie przy oknach bielą się firanki, ściany zawieszone sa kilimkami, na metalowem łóżku leża haftowane poduszki, a na ścianie detektorek radjowy. P. Przywarówna potwierdza wszystko, co ludzie już mówili. Lotniczka piła u niej herbatę, myła się i odpoczywała kilka godzin zaraz po wypadku. P. Przywarówna pokazała jej na mapie, gdzie się znajduje Amelin, potem, przyszli wszyscy gospodarze i uradzili, żeby ją odesłać do urasta. Wyjeżdżając, zostawiła p. Przywarównie bukiet kwiatów, który przyniosła z samolotu.
Sobol wspominał, że lotniczka żadnych pieniędzy mi nie dawała. Poczęstowała mnie ze dwa razy angielskim papierosem, więc brałem. Jednym koniem ją wiozłem (...). Wądoły były wielkie, bo to śnieg, więc z godzinę jechalim. Zatrzymaliśmy się tylko przed sołtysem po ten papier i zaraz dalej.
Na koniec wizyty w Amelinie reporterka poszła zobaczyć wspomnianą w angielskim artykule samotną chatę. Okazało się, że to chałupa położona w środku wsi, otoczona dwoma sąsiednimi domami (zabudowaniami gospodarskimi). A brodacz gdzie?
– Jak Amelin Amelinem to tu żadnego brodatego nie pamiętamy, proszę pani – odpowiadają gospodarze amelińscy. A polscy gospodarze, jak głosił tytuł artykułu, to prawdziwi dżentelmeni!
Pomnik Amy Johnson w Herne Bay w Anglii. Źródło (dostęp 30 X 2017 r.). |
Angielska lotniczka nie zobaczyła już znajomych z Amelina i Krasnosielca, a sytuacja odbiła się nieprzyjemnych echem. Wywiad z „Sunday Dispatch” sprawił, że nawet kilka lat temu na stronie „Tygodnika Ostrołęckiego” o Amy napisano jako o tej „niewdzięcznej”. Po lekturze tego tekstu, mam nadzieję, nie macie wątpliwości, że i społeczność Amelina oraz Krasnosielca, i Amy Johnson, zostali pokrzywdzeni przez dziennikarza szukającego senssacji.
Co działo się później z Amy? Jak czytamy na Wikipedii, „Podczas II wojny światowej wstąpiła do kobiecej jednostki transportowej Air Transport Auxiliary, dostarczającej samoloty z fabryk do jednostek RAF. Piątego stycznia 1941 roku, pilotując samolot Airspeed Oxford na lotnisko Kidlington koło Oksfordu, zaginęła. Okoliczności jej śmierci nie są do końca jasne. Ciała Amy Johnson nigdy nie odnaleziono”.
Jej losy na zawsze splotły się z Amelinem i Krasnosielcem. Krzyż upamiętniający jej lądowanie stoi do dziś, choć napis nie jest już widoczny.
Krzyż w Amelinie. Źródło (dostęp 9 I 2022 r.). |
Bibliografia
Źródła
Amy Johnson Mollison w Amelinie. Z pamiętnika ś.p. ks. kanonika Zygmunta Serejki, „Hasło Katolickie”, 1933, 34, s. 405;
Beylin K., Przygważdżamy kłamstwa Amy Johnson. Polski chłop to prawdziwy dżentelmen, „Dobry Wieczór! Kurjer Czerwony”, 12 (1933), 110, s. 3;
„Illustrowany Kurier Codzienny”, 22 (1931), 8, s. 6-7.
Jungowski E., Sławni lotnicy w Warszawie, „Stolica”, 1967, 48, s. 12–13;
Nieustraszona lotniczka angielska na polskiej ziemi, „Gazeta Gdańska”, 1931, 4, s. 8;
Ran, „Panna z obłoków”. Przerwany pod Amelinem lot miss Johnson, „Tygodnik Ilustrowany”, 1931, 2, s. 5;
Reklama pani Mollison, „Skrzydlata Polska”, 1933, 2 (933), s. 70;
Sławna lotniczka angielska w Polsce, „Pielgrzym”, 1931, 4, s. 3;
Świadome kłamstwa lotniczki angielskiej, „Skrzydlata Polska”, 1933, 4, s. 25–26;
„The Argus”, 1931, 26 (329), s. 5;
Trzygodzinny lot w gęstej mgle. Co opowiada miss Johnson w swych przygodach, „Słowo Polskie”, 1931, 7, s. 2.
Opracowania
Amy Johnson (dostęp 14 X 2017 r.);
Amy Johnson. Kim była ta Brytyjka? [GOOGLE DAŁO DOODLE 1.07.2017] (dostęp 14 X 2017 r.);
Bielawski T., Panna z obłoków, „Wieści znad Orzyca”, 2011, 2 (47), s. 6;
Kaczyńska M., Badecki J., Panienka z obłoków, „Tygodnik Ostrołęcki”, 1983, 10, s. 16–17;
Olzacka K., Awaryjne lądowanie w Amelinie (dostęp 9 I 2022 r.);
Z archiwum TO: Czarna niewdzięczność angielskiej lotniczki (dostęp 14 X 2017 r.).
Tekst ukazał się pierwotnie w "Krasnosielckim Zeszycie Historycznym" i jest dostępny tutaj: KLIK. Wersja powyższa została uzupełniona i poprawiona w maju 2020 r.
Do następnego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz