Dawno, oj dawno na blogu nie pisałam o legendach z terenu mojej małej ojczyzny. Czas to zmienić! Zapraszam do lektury opowieści z terenu gminy Jednorożec, kilku opowieści z gminy Przasnysz oraz jednej z miasta Przasnysz.
1. O tym, dlaczego na Kurpiach nie było pańszczyzny
Król dawno temu chodził po Kurpsiach i zidzioł, co ludzie tu od rana do ziecierzy robziom w polu, niechtórem nawet w wento bracno robzić porządki, a chodaków ni majom. Praździźie zołty psiach majom i wedle chałupy i na polu. Sed se król i bez pola, i bez bór. Bzida wokoło, dzieciska nie chlib, a cernice jedzo, a rence u nich liche stryki i suche gałązki.
Jek wrócił do dwora, przybacył se król o bidnych Kurpsiach. I zara zegnał panów do pałaca. Mozi do panów, ze som arachterne, a on król nie wi co robzić. "Jek się wół zmorduje, to cy można zdyjońć mu jarzmo?" Pany gadajom: "trza jarzmo zdyjońć, skoro je wół zmordowany. Król dał panom pióro i koziemu mózi: "weź ano podpis". Wszystkie pany podpisali, ze jarzmo trza zdyjońć.
Wzion król panów: "pódźta na obiad", mózi. Po obziedzie umuł król rence, utar ucierokiem i oświadczył: "Kurpsie od dziś nie Bedom robzić pańscyzny, bośta tak podpisali".
Król dawno temu chodził po Kurpsiach i zidzioł, co ludzie tu od rana do ziecierzy robziom w polu, niechtórem nawet w wento bracno robzić porządki, a chodaków ni majom. Praździźie zołty psiach majom i wedle chałupy i na polu. Sed se król i bez pola, i bez bór. Bzida wokoło, dzieciska nie chlib, a cernice jedzo, a rence u nich liche stryki i suche gałązki.
Jek wrócił do dwora, przybacył se król o bidnych Kurpsiach. I zara zegnał panów do pałaca. Mozi do panów, ze som arachterne, a on król nie wi co robzić. "Jek się wół zmorduje, to cy można zdyjońć mu jarzmo?" Pany gadajom: "trza jarzmo zdyjońć, skoro je wół zmordowany. Król dał panom pióro i koziemu mózi: "weź ano podpis". Wszystkie pany podpisali, ze jarzmo trza zdyjońć.
Wzion król panów: "pódźta na obiad", mózi. Po obziedzie umuł król rence, utar ucierokiem i oświadczył: "Kurpsie od dziś nie Bedom robzić pańscyzny, bośta tak podpisali".
Opowiedziała A. Jurczak z Żelaznej Rządowej, zapisał A. Kielak. Źródło: "Literatura ludowa", 5 (1961), 4-6: Kurpie.
2. Legenda o powstaniu Żelaznej
Dawno temu do niewielkiej osady przyjechał furmanką pewien człowiek. Był to zawodowy kowal. Jeździł on po wsiach i zbierał rudę darniową do wytopu żelaza. Gdy zobaczył, że w miejscu, do którego dotarł, jest pod dostatkiem rudy darniowej, postanowił się tu osiedlić i zbudować kuźnię. Mając surowca pod dostatkiem, człowiek ten bardzo szybko się wzbogacił.
Wieść rozniosła się po okolicznych wsiach i miasteczkach. Zjeżdżali się tu rzemieślnicy z niedużych fabryczek, aby kupować surowiec. O miejscowości tej było coraz głośniej, a że nie miała nazwy, więc przyjezdni kojarzyli ją z żelazem. Miejscowi wieśniacy postanowili, że skoro żelazo przyniosło im taki rozgłos, to swoją miejscowość nazwą ,,Żelazna”. I tak zostało do dzisiaj.
Wieść rozniosła się po okolicznych wsiach i miasteczkach. Zjeżdżali się tu rzemieślnicy z niedużych fabryczek, aby kupować surowiec. O miejscowości tej było coraz głośniej, a że nie miała nazwy, więc przyjezdni kojarzyli ją z żelazem. Miejscowi wieśniacy postanowili, że skoro żelazo przyniosło im taki rozgłos, to swoją miejscowość nazwą ,,Żelazna”. I tak zostało do dzisiaj.
Rekonstrukcja kopalni rudy darniowej. Źródło. |
3. Zuch parobek
Majątek Obrąb dobrze się rozwijał, wybudowano nowy dwór i murowane czworaki dla służby. Uregulowano też rzekę Węgierkę. Czas było się postarać o potomka. Jednak dziedziczka przez kilka lat nie miała dzieci. Zaczęła więc szukać porady u różnych światłych lekarzy – bez skutku. Dziedzic doszedł do wniosku, że brak następcy to jego wina. Postanowił więc nie obnosić się ze swoim problemem i poszukać pomocy na własną rękę. Nie zastanawiając się długo, poprosił młodego parobka o pomoc. Obiecał, że jeżeli jego żona urodzin syna, parobek dostanie najlepszą krowę z obory, jeżeli córkę, jałowicę. Jakież było jego zdziwienie, kiedy po roku musiał oddać parobkowi najlepszą krowę, jałowicę i jeszcze tłustą cielicę! Dziedziczka urodziła bowiem... trojaczki!
Dwór w Obrębie. Źródło. |
4. Obrębskie zwierzęce duchy
We wsi Obrąb na moście na rzece Węgierce ukazywał się pies. Pojawiał się zawsze o północy i wbiegał na drogę prowadzącą do Klewek. Nikt nie mógł go zatrzymać ani złapać.
W miejscu tym widoczne są pozostałości po dawnym młynie. W sadzawce obok dzisiejszych ruin młyna utopiło się przejeżdżające tamtędy bryczką cygańskie wesele. Przez wiele lat po tym zdarzeniu nocą pojawiał się zając i okrążał posiadłość dziedzica. Wiele osób usiłowało go złapać, ale wysiłki były zawsze nadaremne.
W Obrębie grasował też duch kota, który utopił się w rzece. Gdy pasące niedaleko krowy kobiety chciały go ratować, kot wskakiwał na wystające słupki i zaciągał je na coraz głębszą wodę.
Obrąb i Klewki na tzw mapie kwatermistrzostwa. Widoczny młyn na Węgierce. Źródło. |
5. Jeśli jesteś głodny i ukradniesz kawałek chleba...
Dawno temu, kiedy Polska była pod zaborami, pewnemu rolnikowi w Kijewicach skradziono konie. Sprawę zgłoszono do odpowiednich władz gminnych. Winowajca szybko się znalazł, a konie wróciły do właściciela. Złodziej tłumaczył się, że chciał zaorać swoje zagony, bo nie miał czym, a dzieciom trzeba dać jeść... Utrzymywał, że tylko wypożyczył konie.
Jednak żandarmi carscy byli nieustępliwi, chłopa skuli i zamknęli w kościele w pobliskiej Węgrze. Ciężko było stamtąd uciec, bo okna wysoko, a masywne, dębowe drzwi zatrzaśnięto i zamknięto na metalowe sztaby. Zaraz po zatrzaśnięciu drzwi bogobojny wieśniak spojrzał na cudowny obraz Matki Bożej w ołtarzu, padł na kolana i zaczął się żarliwie modlić: Ja nie ukradłem, o Pani nasza, Orędowniczko nasza..., ja nie ukradłem koni, ja tylko je pożyczyłem, bo nikt mi nie chciał pomóc i ulżyć w biedzie. To dla dzieci, tych niewinnych stworzeń, których Ty, Matko, bardziej kochasz niż ja, nie pozwól być im sierotami...
Nie minęła chwila, jak usłyszał szept: Jesteś niewinny. Nagle kajdany spadły mu z rąk, a wrota kościoła się uchyliły. Chłop niepostrzeżenie minął straże i wrócił do domu. Musiał się przez jakiś czas ukrywać przed władzami carskimi, które za byle przewinienie wywoziły na Sybir. Co ważniejsze jednak, pojednał się nawet z rolnikiem, któremu wziął konie. Zostali przyjaciółmi. Bo, jak opowiadali miejscowi, jeśli jesteś głodny i ukradniesz kawałek chleba, to nie masz grzechu.
6. Zajączek
Jadąc z Przasnysza do Golan, napotkamy głaz przydrożny, zwany „Zajączkiem”. Znajduje się na nim następujący wiersz:
Przechodnie dobrodziejstwa poznacie w szarwarku
Lat trzy temu myśliwy wracając z jarmarku
W trzy konie z lekką bryczką
Gdy ulgnął w tym chrapie
Y siadłszy na kamieniu gdzie to słowa ryto
Ulęgniętego zajączka w nim łapie
Czekał, ażeby przez litość z iłu go dobyto
Wtem światło myśl podało
Którą wsparli chętni
Y gdzie dawniej wóz tonął
Dziś zwycięsko tętni.
B.H.K.
1835
Bruno hrabia Kiciński. Źródło. |
Droga z Przasnysza do Golan budowana była w latach 1832–1835. Wspomniany głaz jest ciekawym pomnikiem drogowym, z którym związane są liczne opowieści.
Podobno było tak, że hrabia Bruno Kiciński jechał z Przasnysza do domu. Mieszkał w Ojrzeniu (pow. ciechanowski), a miejscowy dwór należał do Kicińskich od lat 20. XIX w. Niestety stan dróg był fatalny. Na rozmiękłej szosie pojazd ugrzązł w bagnie koło Golan, porośniętym wierzbami. Nikt nie zdołał wyciągnąć bryczki z topieli. W pewnym momencie do pojazdu zaczęło się nawet wlewać błoto. Konie nie mogły ruszyć z miejsca. Zaniepokojony hrabia Kiciński rozejrzał się. Nagle zobaczył zachlapanego błotem zajączka. Żal mu się zrobiło zwierzątka. Wyskoczył z bryczki, ubabrał się w błocie, ale dotarł do szaraka i wyciągnął go z topieli. Zajączek radośnie podskoczył. Usiadł na pobliskim głazie, otrzepał się z brudu. Wtem machnął kilka razy łapkami, jakby rozkazał koniom ruszyć z miejsca. I rumaki ruszyły!
Droga Przasnysz-Golany przed 1831 r. Źródło. |
Po powrocie do domu Kiciński długo rozmyślał. Tak długo, że wpadł na pomysł budowy bitego traktu między Płońskiem a Przasnyszem przez Ciechanów. W miejscu, gdzie kiedyś ugrzązł, kazał wyryć napis na głazie, na którym przysiadł zajączek.
Sam Kiciński - jeden z najwybitniejszych dziennikarzy i literatów w XIX w., poeta, publicysta, wydawca - zmarł w Ojrzeniu w 1844 r. Zbudowana przez niego droga przetrwała do dziś. Przedsięwzięcie to dopisać można do listy jego osiągnięć na rzecz regionu po powstaniu listopadowym, w którym walczył. Po upadku insurekcji Kiciński wrócił do Ojrzenia i poświęcił się pracy: pisał, gromadził cenny księgozbiór, pielęgnował rozległy park wokół swojego dworu. Zadbał też - można nauczony doświadczeniami na bagnach w pobliżu Golan - o zagospodarowanie tych dotychczas nieurodzajnych terenów. Do Kicina i Lipowca (gm. Ojrzeń) sprowadził osadników niemieckich (ok. 200 rodzin), specjalizujących się w doprowadzaniu podobnych terenów do użyteczności.
Z kamieniem "Zajączek" związana jest też inna opowieść. Mówi ona o tym, że kamień ustawiono w miejscu, gdzie miejscowy dziedzic popełnił świętokradztwo. W Wielkanoc upolował bowiem zająca. Dla odkupienia grzechu ufundował ten kamień.
Jest też opowieść, wedle której kiedyś pod Przasnyszem jakiś hrabia zapuścił się na polowanie. Na polanie zauważył zająca szaraka. Kiedy do niego strzelił, ten przemienił się w gołębia. Kiedy hrabia strzelił do ptaka, ten przemienił się w zająca. I tak w kółko. Legenda o zajączku, który skacząc z kamienia na kamień wyprowadzał ludzi na manowce w bagna, przetrwała do dnia dzisiejszego.
Fot. Ewa Łukasiak. |
7. Święty kozioł
Jakieś sto lat temu w Golanach był sobie młody chłopak. Rozgłosił, że ukazała mu się Matka Boska na osiołku i powiedziała, że w określonym czasie będzie przejeżdżała przez Golany do Rostkowa i będzie poić osiołka w studni na polu Nałęcza. Prosiła, aby zawiadomił o tym okoliczną ludność. Czemu chłopak tak uczynił? Może chciał zbudzić sensację, może chodziło mu o zdobycie szacunku wśród miejscowych...
W wyznaczonym terminie wokół polnej studni zebrały się wielkie rzesze ludzi w oczekiwaniu na cud. Ze względu na to, że był to czas przed żniwami, stratowano zboża, tak tłumnie ludzie schodzili się na wyznaczone miejsce. Niestety po wielogodzinnych oczekiwaniach cud się nie zdarzył. Rozpoczęły się poszukiwania sprawcy zamieszania. Jak się okazało, bił w zbożu z okolicznymi chłopakami. Do śmierci przylgnęło do niego przezwisko „święty kozioł”.
8. Kochający ojciec
Żył kiedyś przy dzisiejszej ul. Zawodzie w Przasnyszu dobry i pracowity, ale ubogi bednarz. Jako dobry ojciec już od małego pokazywał swym synom, jak się trzyma narzędzia w ręku, jak przygotować materiał do roboty. Dzieci zatem znały zasady posługiwania się sprzętem bednarskim.
Warsztat bednarza. Źródło. |
Któregoś roku, nie wiadomo nawet, skąd przyszła zaraza. Ludzie padali jak muchy. Ojciec bednarz, utrzymujący cała rodzinę, wkrótce zachorował i niedługo potem zmarł. Matka rozpaczała bezustannie. Najstarszy syn pocieszał ją zapewniając że weźmie się za fach ojca, by rodzina mogła się utrzymać. Wstawał rano, kiedy jeszcze wszyscy spali i szedł do roboty. Dłubał i dłubał. Wykonał kilka przedmiotów niewiele gorszych niż jego ojciec. Jedni go podziwiali, a inni zazdrościli lub wyśmiewali. Chłopiec często płakał, ale nie dawał za wygraną. Robił coraz więcej, wykonywał coraz to lepsze naczynia. Niewiele trzeba było czekać, a chłopaka posądzono o kontakt z nieczystymi siłami. Zbyt dobrze mu szło, ludziom się to nie podobało. Zamiast zysku z targów wracał stratny. Matka w końcu zaczęła sama jeździć z towarem do innych miast.
Z czasem wszyscy synowie wykształcili się na dobrych fachowców i na uczciwych ludzi. Kiedy najstarszy syn wydoroślał i usamodzielnił się, opowiedział matce, jak to naprawdę było z jego pracą. Okazało się, że do warsztatu w nocy przychodził zmarły ojciec. Wykonywał część pracy, przygotowywał narzędzia i pomagał synowi w trudnych zajęciach.
Wieść o tym rozeszła się nie tylko po Przasnyszu, ale po całym powiecie. Ludzie zmienili zdanie o chłopaku i dziwili się, jak to kochający ojciec pomagał rodzinie zza grobu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz