Dzisiaj zapraszam do lektury wywiadu, jaki przeprowadziłam kilka miesięcy temu. To rozmowa o niejednoznaczności wydarzeń powojennych, obecnej popularności tematyki podziemia niepodległościowego oraz postrzeganiu Żołnierzy Wyklętych w Polsce, a także wątkach regionalnych.
Maria Weronika Kmoch: Pogrzeb „Łupaszki” w dn. 24 kwietnia 2016 r. był wydarzeniem państwowym z udziałem najwyższych władz RP. Czy takie okazje mają szansę stać się osią, wokół której zgromadzi się społeczeństwo, podzielające wspólne wartości, czy jednak podziały polityczne, związane ze stosunkiem do Żołnierzy Wyklętych, są tak duże, że taka sytuacja nie mogłaby mieć miejsca?
dr Wojciech Łukaszewski: Myślę, że jeśli chodzi o podziały, to one były i będą, ponieważ w tej chwili, jak podkreśla wielu publicystów, trwa „walka” pomiędzy trzecim pokoleniem potomków żołnierzy AK i funkcjonariuszy UB. Jeśli chodzi o samą inicjatywę publicznego pogrzebu, to jest to jak najbardziej pozytywnie oceniam to wydarzenie, ponieważ przez taką formę młodzi ludzie w ogóle zaczynają interesować się problemem, który do niedawna był skrywany. Publikacje, które ukazywały się na ten temat, wydawano w niszowych oficynach, podobnie w telewizji niewiele mówiło się na ten temat. Dopiero teraz zaczynają powstawać filmy o podziemiu antykomunistycznym. Tylko w przypadku spektakli telewizyjnych był krótki czas w połowie lat dwutysięcznych, kiedy powstały produkcje dotyczące Danuty Siedzikówny ps. „Inka” czy rtm. Witolda Pileckiego. Dlatego takie uroczystości warto organizować i dużo mówić na temat powojennych wydarzeń. Ich uczestnicy na pewno zasłużyli sobie na powrót ze „śmietnika historii”. Podziały polityczne – szczególnie w przypadku Polaków – na pewno zawsze będą, tym bardziej, że ostatnie wybory polityczne je pogłębiły.
MWK: W takim razie jak odnieść się do obserwowanych podczas pogrzebu transparentów z napisami „Śmierć wrogom ojczyzny”, „Lepiej być martwym niż czerwonym” czy też „Dziś ubecy nie muszą łamać kości, mają media”?
WŁ: To nie są hasła nowe, mają usankcjonowanie faktograficzne. Wezwanie „Śmierć wrogom ojczyzny” towarzyszyło np. żołnierzom Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Musimy zadać sobie pytanie, kto w powojennej rzeczywistości był wrogiem ojczyzny, jaką legitymację władzy mieli komuniści, który zaczęli rządzić Polską w 1944 r. Tak naprawdę była to garstka uzurpatorów, ponieważ jedyną legalną władzą był polski Rząd na Uchodźstwie w Londynie. Rząd lubelski reprezentował interesy, ale nie państwa polskiego, a obcego kraju - ZSRR. Ponad 40 lat propagandy i zniekształcenie historiografii doprowadziło do negatywnych skojarzeń.
Nie dziwi mnie podkreślanie informacji o takich napisach przez chociażby „Gazetę Wyborczą”. Do tego można dodać ostatnie tweety Tomasza Lisa [w dniu pogrzebu „Łupaszki” napisał: Prezydent RP oddawał dziś cześć mordercy cywilów, Łupaszce. Takie PIS-owskie „przywracanie godności” - przyp. red.], które moim zdaniem są skandaliczne i nie są zgodne z prawdą historyczną. Jeśli jakieś tematy pojawiają się w dyskursie publicystycznym, to też trzeba opierać się na faktach. Wielu ludzie swoją wiedzę o podziemiu antykomunistycznym czerpie z peerelowskich podręczników, w których o wielu rzeczach się nie pisało.
MWK: Jakich?
WŁ: Chociażby o grupach pozorowanych partyzantów, którzy dokonywali morderstw na konto podziemia. W grudniu 1945 r. minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz wydał tajny rozkaz, który dawał zielne światło funkcjonariuszom UB, by tworzyli pozorowane bandy, które na konto podziemia antykomunistycznego dokonywały mordów m.in. na przedstawicielach ówczesnej opozycji demokratycznej (PSL i Stronnictwo Pracy). Prawda o tych grupach czekała wiele lat na ujawnienie. Nikt w PRL nie kusił się na weryfikację takiej działalności, a to oczywiście działało na niekorzyść Żołnierzy Wyklętych.
Teraz należałoby tą całą wiedzę zweryfikować. „Gazeta Wyborcza” czy politycy z lewej strony sceny politycznej, ale nie tylko, z centrum również, czerpią swoją wiedzę z nieaktualnych źródeł. I stąd ta, moim zdaniem, bezzasadna dyskusja. W obecnych realiach, po odtajnieniu dokumentów z zasobu Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, znamy już motywy działania podziemia niepodległościowego. Przez wiele lat to zostało silnie niekształcone, ponieważ historycy peerelowscy kładli nacisk na walkę ideową podziemnych grup zbrojnych. Natomiast geneza walki podziemia brała się z czysto ludzkiego odruchu samoobrony. Kiedy Armia Czerwona wkraczała na ziemie polskie, rozpoczynał się terror skierowany w stronę ludności cywilnej, ale i w kierunku żołnierzy walczących z Niemcami. To była główna iskra, która spowodowała powstanie podziemia, a nie sama walka ideowa. O tym się nie mówiło. Ci, którzy teraz krytykują działalność podziemia, opierają się na historiografii peerelowskiej.
MWK: W użyciu przywołanych haseł zabrakło więc kontekstu historycznego?
WŁ: Tak. Śmiem twierdzić, że autor artykułu podkreślającego pojawienie się takich haseł podczas pogrzebu „Łupaszki” chce wzbudzić w czytelniku jakieś emocje. Rzucając pewne hasła bez komentarza historycznego, narażamy się na negatywny odbiór. Takie wyrwanie z kontekstu to nic innego jak manipulacja. Podobne miały miejsce w przypadku chociażby Marszy Niepodległości, gdzie kamerę czy obiektyw aparatu kieruje się na garstkę chuliganów, którzy przy okazją chcą wzbudzić awanturę, a nie pokazuje się całego kontekstu.
Patrol Eugeniusza Lipińskiego ps. „Mrówka” (NZW), zamordowany w Olszewce w gm. Jednorożec. Od lewej: Stanisław Radomski ps. „Kula”, Stanisław Garliński ps. „Cichy”, Eugeniusz Lipiński ps. „Mrówka”, Alfred Gadomski ps. „Kajetan”, Eugeniusz Kuligowski ps. „Ryś”. Fot. Instytut Pamięci Narodowej. Zbiory W. Łukaszewskiego. Więcej na ten temat: KLIK. |
MWK: Wróćmy jeszcze do samego pogrzebu „Łupaszki” i jemu podobnych wydarzeń. Jakie środowiska, jakie grupy społeczne mogą się utożsamiać z Żołnierzami Wyklętymi? Co ich może przyciągać?
WŁ: Przede wszystkim są to grupy i organizacje młodzieżowe, np. harcerze, ONR, Młodzież Wszechpolska. Głównym motywem, jaki może ich fascynować i przyciągać, jest bezkompromisowość, cechująca Żołnierzy Wyklętych. Albo kochamy Ojczyznę, albo nie, nie ma niczego pośredniego. Tak jak w życiu – nie ma pośrednich wartości, albo coś się jest dobre, albo coś jest złe. To, co jest pośrednie, niejednoznaczne, zazwyczaj jest złe. Ta bezkompromisowość sprawia, że młodzi ludzie mogą utożsamiać się z działalnością i ideologią Żołnierzy Wyklętych.
MWK: A wychowani w PRL? Jak Pan myśli, czy po latach jest możliwa zmiana myślenia o Żołnierzach Wyklętych u ludzi dojrzałych wiekiem?
WŁ: Trzeba byłoby ten problem rozważyć pod wieloma względami. Ci ludzie o wielu sprawach dowiadywali się po 40–50 latach. Członkami podziemia byli nierzadko ich sąsiedzi. Pretensje, dlaczego partyzanci zabili czyjegoś kolegę, czyjegoś sąsiada, brały się z tego, że świadomość o ludziach podziemia walczących z całym systemem nie zawsze trafiała do wychowanych w PRL. Wielu ludzi te wydarzenia rozpatrywało nie politycznie, ale jako zwadę czysto ludzką, sąsiedzką. Stąd też żołnierzy podziemia potępiano za podobne czyny. Musimy jednak pamiętać, że zarówno działacze PPR, jak funkcjonariusze UB, wprowadzali porządek sprzeczny z polską racją stanu. Zadaniem polskiego patrioty była walka z takim stanem rzeczy, a nie zgoda na katowanie kogoś przez UB. Świadomość patriotyczna nie była brana pod uwagę i taki negatywny obraz podziemia utrwalił się w społeczeństwie, potęgowany przez wspomnianych pozorowanych partyzantów.
MWK: Może Pan podać jakiś przykład?
WŁ: Przykładem z naszego „podwórka” może być zabójstwo aktywisty Klemensa Olędzkiego z Wyrębu Karwackiego (gm. Przasnysz). Jeździł m.in. po terenie gm. Jednorożec, agitując chłopów na rzecz wstąpienia do mikołajczykowskiego PSL. Został zamordowany przez tzw. „szwadrony śmieci” – tajne grupy rekrutowane spośród członków PPR. Z kolei w historiografii peerelowskiej, chociażby w książce Tadeusza Walichnowskiego U źródeł walk z podziemiem reakcyjnym w Polsce (1975), ten przypadek jest opisywany w taki sposób, że to żołnierze Narodowego Zjednoczenia Wojskowego wykonali wyrok śmierci na tym człowieku. Podobnie w Archiwum Akt Nowych można znaleźć informację, że Olędzki został zabity przez żołnierzy podziemia, co jest niezgodne z prawdą. Ujrzała ona światło dzienne dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Miejscowi oczywiście dobrze o tym wiedzieli, ale nie można było mówić o tych wydarzeniach.
To są zasadnicze aspekty sprzeciwu wobec działania podziemia. Kolejnym elementem jest niesubordynacja żołnierzy podziemia. Musimy wiedzieć, że to zjawisko miało miejsce. W swojej pracy badawczej dotarłem do dokumentów NZW z okręgu białostockiego, której struktury działały również w pow. ostrołęckim. Dosyć często miały miejsce tarcia między przedstawicielami konspiracji poakowskiej i tej wywodzącej się z ruchu narodowego (Narodowe Siły Zbrojne i Narodowe Zjednoczenie Wojskowe). Dotarłem do dokumentów, w których pierwsi skarżą się na zachowanie drugich, obwiniając o nadużycia władzy. To były przypadki marginalne, ale się zdarzały i warto mieć świadomość, że nie była to kryształowa działalność.
Te wszystkie sposoby działalność żołnierzy podziemia zostały zapamiętane przez ludność i to rzutuje na negatywny stosunek do Wyklętych także dzisiaj.
MWK: Kiedy nastąpiła zmiana myślenia i mówienia o uczestnikach wydarzeń powojennych?
WŁ: W zasadzie cezurą jest rok 1989. Jeszcze w owym roku, np. w „Tygodniku Ciechanowskim” ukazywały się paszkwile na temat Mieczysława Dziemieszkiewicza ps. „Rój”. Jeden z tytułów brzmiał mniej więcej „Śmiercionośny Rój”. Później przerwano tabu. Pierwsze po 1989 r. publikacje to przeważnie wspomnienia, relacje świadków. Opracowania naukowe zaczęły być publikowane później, jednak już teksty wydawane na początku lat dziewięćdziesiątych zaczęły przewartościowywać myślenie o tamtych ludziach i czasach.
Najsłynniejsze zdjęcie Mieczysława Dziemieszkiewicza ps. "Rój". Źródło. |
MWK: Obecnie mamy nowe na rynku czasopismo „Wyklęci”, dwa tomy wywiadów Kajetana Rajskiego z tzw. Wilczętami, czyli dziećmi Żołnierzy Wyklętych, coraz liczniejszą literaturę, poparcie władzy państwowej… Skąd się bierze wyraźnie zauważalny „boom” na Żołnierzy Wyklętych i tematykę podziemia niepodległościowego?
WŁ: Gdy zacząłem się zajmować tym tematem na początku lat dwutysięcznych, nie znajdował większego oddźwięku w społeczeństwie. Na pewno aby rozwijać daną politykę historyczną, musi być sprzyjający klimat polityczny. Obecnie niewątpliwie tak jest w przypadku Żołnierzy Wyklętych. Eksplozja tematu spowodowana jest nie tylko sytuacją polityczną, ale zasadniczo rozwojem polskiego patriotyzmu. To nie tylko moda na historię czy na Wyklętych, ale na polskość w ogóle: patriotyzm gospodarczy, eksponowanie polskich barw narodowych... Ważny jest też rozwój historii regionalnej. Powstają organizacje pozarządowe, publikacje regionalne. Następuje odradzanie się patriotyzmu lokalnego i narodowego. Polityka historyczna jest tylko elementem tego patriotyzmu. Polacy dojrzewają. Następuje zmiana pokoleniowa. Starsi są czasami „skażeni” dawnym systemem, młodzi nie mają historycznych obciążeń i eksponują przywiązanie do kraju, do polskości. Widać to z perspektywy czasu.
MWK: Nawiązując do historii regionalnej i niejednoznacznej działalności Żołnierzy Wyklętych, można zauważyć, że w ostatnim czasie pojawiają się publikacje ukazujące szarości, trudne sytuacje, w jakich znaleźli się działacze podziemia niepodległościowego. To ujęcia mikrohistoryczne. Przykładem może być wydana niedawno powieść Wróżda autorstwa Marcina Tomczaka (2015) o powojennej rzeczywistości i nastrojach społecznych wobec podziemia niepodległościowego na Kurpiach po II wojnie światowej. Na terenie gm. Kadzidło działała wówczas opisana w powieści grupa Józefa Kozłowskiego ps. „Las”, komendanta „XVI” Okręgu NZW kryptonim „Orzeł”. Czy takie ujęcia popularnonaukowe, powieściowe, mają szansę zyskać odbiorców wśród przeciwników Żołnierzy Wyklętych oraz wśród tych, którzy nie mają wyrobionego zdania na ten temat?
WŁ: Próbować zawsze trzeba, a tylko prawda jest ciekawa i tylko prawdę powinno się przedstawiać. Czy to wpłynie na zmianę postaw wśród pewnych grup społecznych – trudno powiedzieć. Nie chciałbym szufladkować najbardziej zaciekłych przeciwników Żołnierzy Wyklętych, ale w pewnej mierze, niestety, są to resortowe dzieci, potomkowie członków UB, MO, SB, potomkowie żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego. Wychowywano ich w pewnym micie walki z bandami napadającymi na bezbronnych chłopów. Obecnie trzeba przełamać pewną mentalność, poddać krytyce działalność przodków, co nie jest łatwe. Jestem przeciwnikiem spiskowej teorii dziejów, ale jeśli widzę działalność takich zagorzałych krytyków Żołnierzy Wyklętych, to są to osoby, których biografie są uwikłane w postawy swoich przodków, utrwalających system komunistyczny. Temat Żołnierzy Wyklętych będzie na pewno podejmowany przez wielu badaczy i w miarę zacierania się koneksji rodzinnych, wraz z wchodzeniem w dorosłość kolejnych pokoleń, będzie można krytycznie podejść do całego zjawiska. Historia najnowsza jest tematem nieodległym, gdzie wkraczają emocje, a w przypadku badania przeszłości trzeba je pozostawić z boku.
Ujęcie regionalne może dotrzeć do zwykłego człowieka, wpływając na jego przekonania. W historii lokalnej bowiem odzwierciedlają się dzieje całego narodu. Patriotyzm powinien wyrastać właśnie na tym podwórku lokalnym, w danej miejscowości, gminie, powiecie… Jestem zwolennikiem przedstawiania zawiłych losów jednostek, rodzin, bo one tak naprawdę ukazują rozterki moralne całego społeczeństwa. Takich rodzin w całej Polsce było wiele i tego typu sytuacje warto przedstawiać, ale też przez pryzmat zachowań jednostek nie można uogólniać. Warto pokazywać sytuacje niejednoznaczne i negatywne w oczach współczesnych, a czytelnik powinien zadać sobie trud poznania ówczesnego tła historycznego. Takie książki z pewnością powinny być publikowane. Profesjonalne podejście do historii, nawet w ujęciu popularnonaukowym, polega nie na tworzeniu pośredniości, a ukazywaniu złożoności, nie tworzeniu mitów, a oparciu się na często niejednoznacznych faktach. Tak powinno być w przypadku Żołnierzy Wyklętych.
Wspólne obozowisko oddziałów „Asa” i „Lasa” w lesie koło Kierzka w gm. Kadzidło – lato 1944 rok. Pierwszy z prawej stoi sierż. Józef Kozłowski „Las”. Źródło. |
MWK: Wyklętych czy Niezłomnych?
WŁ: Narósł już spór między zwolennikami jednej i drugiej nazwy. Nie ukrywam, że byłem przeciwnikiem nazwania nowego kwartalnika określeniem „Wyklęci”. By oddać im honor, warto byłoby używać określenia Niezłomni. Samo określenie Wyklęci to dla nich jakby powtórna kara. Pomimo tego, że byli wyklęci z polskiej historii i zmienia się już myślenie o tych ludziach, my nadal ich tak określamy. Nazwą oddającą im hołd byłaby nazwa Niezłomni. Brzmi nawet bardziej literacko…
MWK: Czy wprowadzenie takiego określenia do obiegu nie rozpętałoby jeszcze większej „burzy” wokół żołnierzy podziemia antykomunistycznego?
WŁ: Burza w zasadzie już się rozpętała. Jednak w pewnym kręgach nazwa Niezłomni funkcjonuje. Są przeciwnicy eksponowania działalności podziemia niepodległościowego i niezależnie od tego, jak byśmy nazwali uczestników tamtych wydarzeń, to sprzeciw wobec ich samych i tak będzie istniał.
Wojciech Łukaszewski - ur. 1977 r., doktor nauk humanistycznych w dyscyplinie historia (praca obroniona w 2015 r.). Zajmuje się historią najnowszą Polski, a w szczególności okresem 1945–1956 oraz szeroko rozumianymi dziejami Mazowsza Północnego. Autor wielu artykułów i publikacji dotyczących pierwszej dekady rządów komunistycznych na Mazowszu Północnym. Dziennikarz „Tygodnika Ostrołęckiego”, stały współpracownik „Wieści znad Orzyca”. Publikował m.in. w periodykach naukowych i w czasopismach: „Studia Mazowieckie”, „Płocki Rocznik Historyczno-Archiwalny”, „Wyklęci”, „Kurpie”, „Głos Katolicki”, „Reduta”, „Krasnosielcki Zeszyt Historyczny”, „Oświata Narodowa”. Uczestnik konferencji naukowych. Laureat Nagrody Prezesa Związku Kurpiów „Kurpik 2011” w kategorii „Edukacji regionalna” za opracowanie Elementarza Kurpiowskiego. Wiceprezes stowarzyszenia „Kurpsie Razem”, członek Ostrołęckiego Towarzystwa Naukowego im. A. Chętnika. Obecnie pełni funkcję dyrektora Gminnego Zespołu Oświaty w Jednorożcu.
Do następnego!
Cześć Marysiu!
OdpowiedzUsuńSkoro wywołałaś mnie w wywiadzie, to pozwolę sobie sprostować, że "Wróżda", to nie jest książka o żołnierzach podziemia, ale o zwykłych ludziach w tamtym okresie. Bardzo dobrze, że dr Łukaszewski wspomniał tu o różnorodności powojennego podziemia i tarciach między różnymi grupami. Moim zadaniem to jest teraz zadanie historyków, żeby po tym okresie kiedy społeczeństwo dowiedziało się już kim byli ci żołnierze, coraz śmielej pisali także o tym jak zróżnicowane było to środowisko. Chciałbym się też odnieść do słów Pana Doktora, z których można wywnioskować, że niemal wszystkie akcje podziemia (rekwizycje, kary cielesne) miały charakter czysto polityczny i "patriotyczny" i jakieś sąsiedzkie waśnie nie miały tu znaczenia. Ja dopuszczam taką możliwość, że w niektórych rejonach i w niektórych okresach mogły mieć duże znaczenie. Weźmy dla przykładu przełom 1945 i 1946 roku, kiedy to na naszych terenach do NZW trafiało dużo ludzi nieświadomych i nieprzygotowanych do pracy w konspiracji (przyznają to historycy z IPN-u). Przecież mogło się dziać wówczas tak, że jakiś chłopak, który uciekł z wojska i "załapał się" do partyzantki mógł - na fali pewności i akceptacji jaką otrzymał od swojego nowego dowództwa - przy okazji rozstrzygać jakieś kwestie sąsiedzkich waśni. Takie sytuacje nie musiały zdarzać się zawsze i wszędzie, ale mogły i ludzie często wiedzieli, że ten, to dostał za to, że rzeczywiście sympatyzował z władzą ludową, ale inny dostał za to, że ojcu partyzanta sprzedał "twardą" krowę, której nie dało się doić. Przecież nawet w korespondencji między dowódcami możemy znaleźć informacje o niesłusznie przeprowadzonej rekwizycji, a nawet o niesłusznie wykonanej karze śmierci. Nie wspominając o tym jak to żołnierze NZW rozbrajali posterunki MO, w których WiN miało swoje "wtyczki". Pan Doktor słusznie tu zauważyła, że o takich sytuacjach też trzeba mówić. Bez szczegółowych badań nie możemy oczywiście niczego uogólniać, ale warto zadawać pytania.
(dalszy ciąg w następnym poście)
Kolejna rzecz, to masowość i spontaniczność akcji podziemnej na naszych terenach. Biorąc np. informacje z dwóch wsi, w których robiłem wywiady (Gleba i Kierzek), wynika że ludzi, którzy szczególnie sprzyjali podziemiu w każdej wsi można było policzyć na palcach jednej ręki. Natomiast ogromna większość chciała mieć zwyczajnie święty spokój. Oczywiście ktoś dziś może napisać, że Kurpie masowo pomagali podziemiu. Ale pytanie czy chcieli pomagać? Przykład: robiłem wywiad z człowiekiem, do którego leśni przychodzili co pewien czas i prosili o pomoc. Pewnego razu przyprowadzili mu jakąś schorowaną kobyłę, a zabrali dobrego konia. Chłop, kiedy mi o tym opowiadał, rozłożył bezradnie ręce i powiedział, że nie miał wyjścia - musiał oddać. Po jakimś czasie spotkałem w Internecie tekst o tym jak to ten chłop, z którym rozmawiałem pomagał po wojnie leśnym, jak bardzo im sprzyjał. Chłop, owszem, pomagał, ale już nikt nie napisał o tym, że robił to wbrew sobie. Ja w ogóle zastanawiam się czasem - biorąc pod uwagę ten niepewny "materiał ludzki" przyjmowany masowo do NZW na przełomie 45/46 roku - jak wyglądałoby podziemie na Kurpiach gdyby nie było tu "Lasa" i jego kresowiaków. Kolejna rzecz, to patrzenie na powojenną historię przez pryzmat jakichś pokoleniowych bagaży - że ojciec czy dziadek tego a tego, to był w partyzantce i teraz sprzyja "wyklętym" albo, że był ubekiem i teraz jest przeciwko nim. Takie spojrzenie może i jest aktualne w jakiejś przestrzeni nazwijmy to - medialno-fejsbukowej (inna rzecz, że wg mnie nie powinno być akcentowane, jako obraźliwe dla pewnych grup i służące raczej utrwalaniu podziałów wśród Polaków), ale kiedy ja ruszałem w teren, żeby porozmawiać z ludźmi, to nie miało ono żadnego znaczenia. Owszem zdarzały się osoby, które były przesiąknięte PRL-owską propagandą, ale takich od razu dało się wyczuć (połowa słów z ich wypowiedzi, to: banda, bandy, bandyci itp. To tak jakby ktoś dziś w swoich wypowiedziach przesadzał ze słowami "faszysta" albo "lewak" - od razu wiemy z kim mamy do czynienia). Natomiast ludzie, których warto było słuchać dalecy byli od takich jednoznaczności. Jako ciekawostkę napiszę tylko, że o dyscyplinie, a raczej jej braku wśród jednego z oddziału leśnych, dowiedziałem się od człowieka, który działał właśnie w podziemiu jako goniec. Na koniec jeszcze pozwolę się odnieść do nazywania żołnierzy podziemia "wyklętymi" czy "niezłomnymi". Moim zdaniem historycy nie powinni używać tych określeń - one niczego nie precyzują, a mają bardzo duży ładunek emocjonalny, a jak słusznie zauważył dr Łukaszewski, przy badaniach historycznych emocje powinno się zostawiać z boku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
oraz życzę zarówno Tobie Marysiu jak i Panu Doktorowi wytrwałości w pracy i sukcesów w odkrywaniu historycznych zawiłości naszego regionu
Marcin Tomczak
Marcinie, bardzo Ci dziękuję za ten długi i wyczerpujący komentarz.
UsuńFaktycznie, w przypadku "Wróżdy" użyłam skrótu myślowego, a powinnam być bardziej precyzyjna (zgubiło mnie ograniczenie ilości znaków) - śpieszę poprawić.
Zgadzam się z Tobą i cieszę się, że uwypukliłeś przyczyny sprzyjania / niesprzyjania partyzantom oraz charakter akcji podziemia.
Jeśli nie "wyklęci" ani "niezłomni", to czy masz pomysł na inne, bezpieczniejsze i nieemocjonalne określenia?Pozdrawiam! :)P
Jeśli już musimy wrzucać organizacje poakowskie i narodowe do jednego worka, to lepiej wg mnie mówić o żołnierzach podziemia antysowieckiego, niepodległościowego, ewentualnie partyzantce antysowieckiej.
Usuń